Szkoły są gotowe na przyjęcie sześciolatków - oznajmia rząd i ma na to twarde dane. Dlaczego więc prawie milion ludzi podpisało się pod wnioskiem, aby znieść obowiązek szkolny dla sześciolatków i przedszkolny pięciolatków?
A dlaczego pani nie zapyta o to, że przeszło trzy miliony ludzi odwiedziło Centrum Nauki "Kopernik", o to, dlaczego w ciągu 17 lat wiele milionów ludzi uczestniczyło w festiwalach nauki i warszawskim Pikniku Naukowym? Dlaczego dziesiątki i setki tysiące ludzi uczestniczy w całej Polsce, w mniejszej skali, w różnych imprezach naukowych, w tym Uniwersytetach Dziecięcych dla pięcio-, sześciolatków. To jest sześć, siedem, osiem razy więcej ludzi niż uwiedzionych przez celebrytów występujących w mediach i pokazujących swoje nieszczęśliwe dzieci. Pytanie jest dość absurdalne, no bo jak nie podpisać się pod hasłem "Ratujmy maluchy"? Problem polega na tym, że od lat nie prowadzi się w Polsce żadnej poważnej rozmowy na temat tego, po co są szkoły.
Ale Pan wymienił instytucje czy imprezy, w których nazwie nie mieści się szkoła.
Właśnie na tym polega nasz problem. Mamy 2013 rok i w jakimś sensie mutatis mutandis powtarza się sytuacja, która była w Anglii w końcu XIX wieku. W 1870 roku Anglicy uchwalili, że pięcioletnie dzieci mają iść do szkoły i się tego trzymają. Dlaczego? Dlatego, że wiedzieli, iż następuje gigantyczna zmiana cywilizacyjna i ta zmiana wymaga, by z masą młodych ludzi coś zrobić. To znaczy, wprowadzić ich możliwie szybko i bezpiecznie w zmieniającą się cywilizację świata. Natomiast my prowadzimy bezsensowną dyskusję na temat tego, żeby przedłużyć dzieciom - młodym ludziom - "dzieciństwo". Przy czym nikt nie wie, co to naprawdę znaczy.
Jednym z argumentów przeciwko posyłaniu sześciolatków do szkoły jest właśnie hasło o kradzieży szczęśliwego dzieciństwa.
Właśnie. W telewizji występują celebryci i mówią, że kradnie się dzieciom dzieciństwo. Nikt nie uzasadnił, dlaczego nauczenie się tabliczki mnożenia czy nauczenie się prawidłowego mówienia we własnym języku, czy podstaw języka obcego oraz prawidłowego pisania, to jest "strata dzieciństwa". W związku z tym mamy klasyczny dla Polski przykład histerycznego zachowania się sporej grupy ludzi wywierającej wpływ na resztę społeczeństwa, które jest bardzo źle przygotowane przez źle przeprowadzoną przez rząd procedurę wprowadzania zmiany, jaką jest wysłanie młodszych dzieci do szkoły. Społeczeństwo zostało solidnie nastraszone. Niestety także część środowiska naukowego, jak np. Komitet Nauk Pedagogicznych Polskiej Akademii Nauk…
… który Pan bardzo krytykuje…
…ogłasza w dużej mierze polityczne wypowiedzi, które media przekazują społeczeństwu jako opinię naukową. Mamy 2013 rok, a w tych dyskusjach, które się toczą na temat reformy szkolnej, używa się języka pochodzącego z XIX wieku, zarówno ci, którzy są przeciwko wysyłaniu do szkoły sześciolatków, jak i niestety, większość ekspertów występujących po stronie rządowej, posługują się językiem, który jest kompletnie nieadekwatny do sytuacji współczesnej cywilizacji. Zapominają, że mamy za sobą 13 lat XXI wieku i w ciągu tych lat, dokładnie mówiąc od listopada 2001 roku, nastąpiła niesamowita zmiana cywilizacyjna na świecie, która jest większa niż rewolucja Gutenberga. I my ten fakt ignorujemy w tej naszej paradyskusji. Dlatego wspomniałem o milionach ludzi, którzy biorą udział w czymś, co się nazywa, dość niefortunnie w języku polskim, edukacją nieformalną, dlatego, że ta nieformalna edukacja realizuje to, co powinno być podstawą edukacji w ogóle. Proszę zobaczyć kolejki do Galerii Bzz przeznaczonej w Koperniku dla dzieci w wieku poniżej 6 lat! Edukacja nieformalna i edukacja formalna są także pojęciami z XX wieku, niemającymi wiele wspólnego z otaczającym nas światem. Żyjemy dziś dłużej, około 90 lat, a pani pokolenie pewnie żyć będzie 110 lat. Czas, jaki pani i następne pokolenia spędzać będą w szkole, maleć będzie bardzo szybko. Edukacja to proces od urodzenia do śmierci. Skoro uczenie zorganizowane dzieci sześcioletnich to "kradzież dzieciństwa", to strach pomyśleć, czym jest uniwersytet trzeciego wieku!
Pan uważa, że szkoła ma tylko sterować procesem poznawania świata poprzez wspieranie talentów dziecka. No, ale tak się przecież nie dzieje.
Nie dzieje, ale zaczyna się dziać. Ta reforma miała to zacząć. Towarzyszył jej przecież Rok Poszukiwania Talentów! My nie mamy ciągle doświadczenia, jak to działa w Polsce. Mamy doświadczenie z innych krajów z dziećmi małymi, sześciolatkami, pięciolatkami, a w przypadku Irlandii nawet czterolatkami w szkole, mamy od dziesiątków lat doskonałe badania statystyczne, wiemy, że im młodsze dzieci w szkole, tym się potem lepiej w życiu "załapują", ale własnego doświadczenia nie mamy. Nigdy tej szkoły nie zmienimy, jeśli nie zaczniemy tego robić odważnie. Niezależnie od tego, że musimy ją zmienić, to powtórzę jeszcze raz, powinniśmy postępować zgodnie z Konstytucją Rzeczpospolitej Polskiej. Artykuł 70 konstytucji orzeka, że dziecko ma obowiązek szkolny do 18. roku życia. Po 18. roku życia nie ma tego obowiązku. Ponieważ mamy 12-letnią szkołę, to 18 minus 12 równa się 6. Jeśli wysyłamy siedmioletnie dzieci do szkoły, jak chcą państwo Elbanowscy, to one kończą szkołę w wieku lat 19, jako pełnoletni obywatele, na których nie możemy nakładać obowiązku szkolnego. Mamy, moim zdaniem, formalny, ale poważny problem. Tak więc szkoła musi się zacząć zmieniać. I kiedyś ten proces trzeba zacząć. Ona się nie zmieni za strzeleniem z bicza w ciągu godziny, od zerowej klasy, czy pierwszej, jak ją nie nazwiemy, do klasy maturalnej. Im wcześniej zaczniemy, tym szybciej osiągniemy sukces.
Tu też, jak się okazuje, jest problem, czy nazwać klasę zerową czy pierwszą, bo nad tym również trwa dyskusja.
Ale to jest zupełnie typowo polska jałowa, bezsensowna dyskusja. Co za różnica, czy ją nazwiemy zerową czy pierwszą? Język polski jest bogaty i można różne rzeczy mówić. Uważam, że to szalbierstwo intelektualne, debatowanie, czy początkowa klasa w szkole ma się nazywać zerowa, czy pierwsza. W niektórych windach parter oznacza się jako zerowe piętro, a w innych jako pierwsze piętro. Czy to ma jakiekolwiek znaczenie dla wysiadającego na parterze? Nie ma. To jałowa dyskusja. Dzisiejsze dzieciaki są zupełnie inne. Znacznie więcej świata poznają same i bardzo wcześnie. Mój niemający jeszcze trzech lat wnuk przychodzi do mnie do pokoju, bierze mojego iPada, jeszcze nie pisze, kiepsko mówi, ale znajduje wszystko, wie, jak otworzyć, gdzie są filmiki dla dzieci, jak się pobawić z kotkiem, jak spowodować, żeby kotek skakał i tak dalej. On już jest obywatelem nowego świata. A my potem chcemy, żeby on przez ileś lat w szkole, na zajęciach z informatyki, przez ileś tam lekcji uczył się jak włączyć komputer, a potem obsługiwać powszechnie znane aplikacje napisane tak, by z nich korzystać bez instrukcji! Przecież to jest idiotyzm.
Złem w szkole jest podstawa programowa.
Powtarzam więc: musimy zacząć zmieniać szkołę. Jak poślemy do niej sześciolatki, to przymierzymy się do tego, żeby zmienić coś, co się nazywa podstawą programową. To zresztą znów jest wymyślanie słów. Oznacza to, czego dzieci mają się nauczyć i co mają umieć w danym roku. Błędem idei, bo niekoniecznie treści, naszej podstawy programowej jest jej struktura podporządkowana horyzontalnej strukturze szkoły. To znaczy: jak dzieci mają 6 lat - to są w tej klasie, jak 7, to w wyższej i tak dalej. Otóż powolutku, jak przyjdą sześciolatki i zaczną się uczyć po nowemu i przez zabawę, zaczniemy poznawać ich talenty, to potem, najszybciej jak się da, wprowadzimy pionową strukturę szkoły, która w jakimś sensie istnieje w amerykańskich, tak wyśmiewanych szkołach. Dlaczego 13-letnia dziewczynka, która interesuje się matematyką, ma się nie uczyć znacznie więcej matematyki, uczęszczać na bardzie zaawansowane zajęcia ze starszymi kolegami? Ktoś, kto w tym samym wieku interesuje się np. biologią, będzie szybciej i więcej uczył się biologii. Oni się potem nauczą tego samego, bo biologii bez matematyki się nie pozna - to dziecko samo do tego dojdzie - ale uczmy ich, wykorzystując ich własne talenty i zainteresowania.
Dzisiejsi nauczyciele będą w stanie wyłapywać te talenty i je rozwijać? Są do tego przygotowani?
Zmienienie takiej szkoły spowoduje, że zmienią się również nauczyciele. Mogę się założyć, że na lekcji rysunku i malarstwa mogę nauczyć więcej fizyki niż na lekcji dzisiejszej fizyki zaprogramowanej. Kiedyś trzeba zacząć te zmiany, a nie czekać, aż wszystko będzie gotowe. Podróżnicy lądowali kiedyś na nieznanym kontynencie. Nie mieli wyznaczonej drogi, którędy iść po złoto. Brali maczety, szli do dżungli i rąbali ścieżkę. Tu znaleźli takie owoce, tu inne, tu kawę odkryli, tu ziemniaki. Poznawali świat i znajdowali drogę albo nie, ale i tak odnosili sukces! Nie czekali na to, aż przyjedzie biuro turystyczne i powie im, gdzie jest ścieżka, która prowadzi ku szczęściu. Musimy zacząć tak samo reformę edukacji.
Rząd teraz przekonuje, że ma dobry, całościowy projekt reformy. Pan zna ten projekt?
Nie komentuję programu rządu, którego nie znam. Problemy edukacji to jednak nie problemy tego czy innego rządu. To problem pani i mój, problem społeczeństwa. Niezależnie od tego, co mówią rządy, opozycje, grupy społecznego nacisku, jak nie zmienimy jak najszybciej edukacji, to się znajdziemy w czarnej intelektualnej dziurze. Jak będziemy mieli tandetny system nauczania, to nas spotka taka klęska jak Grecję i Hiszpanię. Nie mamy dobrego systemu edukacji, nie mamy dobrego systemu edukacji wyższej. To, że mamy tak dużo studentów, nie oznacza, że są oni wykształceni, właściwie wykształceni.
Jednak to społeczeństwo w sporej części chce referendum w tej sprawie.
Jeśli pyta się ludzi, to oni chcą też wieszać przestępców. Nie tak dawno robiono to publicznie z lepszymi miejscami zarezerwowanymi dla maluchów. To, że ktoś chce referendum, nie oznacza, że my musimy się na to godzić. Czy będziemy poddawać pod referendum to, że dwa razy dwa jest cztery? Może lepiej dla dzieci będzie, żeby zachowały trochę dzieciństwa, jeśli przez jakiś czas dwa razy dwa będzie trzy? Bo ktoś będzie miał taki pomysł. Referendum o pewnych sprawach jest bez sensu w systemie demokracji parlamentarnej. Przykład Szwajcarii dowodzi, że nawet w kraju o kilkusetletniej tradycji referendalnej jest ona często niezwykle kosztowna i szkodliwa.
Jedną z najbardziej krytykowanych ministrów w rządzie Donalda Tuska jest Krystyna Szumilas, minister edukacji. Powinna zostać zmieniona?
Pani znowu chce, żebym udzielał odpowiedzi politycznych. Mam swoją opinię polityczną i jako obywatel tego kraju mam prawo ją mieć. Ale powtarzam: dyskusja o edukacji nie jest dyskusją polityczną. Przypomnę jednak, że koszmarnym ministrem edukacji, który chciał wprowadzić nam kreacjonizm do szkół, był pan Roman Giertych - teraz uwielbiana gwiazda mediów. Jakoś wtedy nikt nie domagał się referendum przeciwko temu absurdalnemu pomysłowi. Edukacja nie ma nic wspólnego z polityką. Nie chciałbym, aby wróciły czasy, w których byśmy w zależności od politycznych sympatii większości, jaka rządzi, podejmowali decyzje, co wolno albo jak należy uczyć. To są decyzje niezależne od polityki, wynikające z obiektywnych procesów przebiegających w społeczeństwach, od rozwoju nauki i tak należy o tym mówić.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?