Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prof. Witold Kulesza: gdy patrzę na malarskie wizerunki Justitii, dopatruję się w nich rysów twarzy mojej Mamy

Patrycja Wacławska
Patrycja Wacławska
Prof. Witold Kulesza, wybitny prawnik, specjalista prawa karnego
Prof. Witold Kulesza, wybitny prawnik, specjalista prawa karnego Fot. Archiwum prywatne
Swoją mamę Zofię Kuleszę, z domu Zaborską (1920-1976), wspomina prof. dr hab. Witold Kulesza. W 1992 r. powołany na stanowisko profesora nadzwyczajnego i kierownika Zakładu Prawa Karnego Materialnego Katedry Prawa Karnego. W latach 1992-1995 prodziekan Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Łódzkiego. W latach 1998-2006 dyrektor Głównej Komisji Badania - a następnie - Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Warszawie i jednocześnie prokurator krajowy - zastępca prokuratora generalnego, wiceprezes Instytutu Pamięci Narodowej. 30 grudnia 2015 r. otrzymał tytuł naukowy profesora nauk prawnych.

W wykonywaniu mojego prawniczego rzemiosła myślę często o mojej Mamie, która była rzemieślnikiem, mistrzem optyki okularowej, prowadziła zakład rzemieślniczy przy ul. Nowomiejskiej 3 w Łodzi. Jej dwaj bracia kontynuowali działalność istniejącego już przed wojną zakładu optycznego przy ul. Piotrkowskiej 33 - egzystuje do dziś, prowadzą go moi kuzyni, bracia Zaborscy, z którymi razem się wychowywałem.

Mama włożyła bardzo wiele w kształtowanie mojego myślenia i mówienia. W dzieciństwie jąkałem się i zacinałem, zwłaszcza gdy chciałem powiedzieć coś szybko. Mówiła wtedy: „Najpierw pomyśl, co chcesz powiedzieć, potem mów. Powoli. Mamy czas. Mów pełnymi zdaniami”. Słuchała mnie uważnie i pytała czy pomyślałem jeszcze o czymś, czego nie zdołałem wyrazić. Byłem szczęśliwy, że chciała znać moje dziecięce przemyślenia. Wskazania Mamy respektuję przez całe dorosłe życie. Nauczyła mnie, że każda wypowiedź, choćby wydawała się spontaniczna, wymaga uprzedniego, starannego myślowego przygotowania, jeżeli ma wzbudzić zainteresowanie słuchaczy. Odnoszę to stale do moich wykładów i seminariów.

W szkole podstawowej z dumą i przejęciem występowałem na okolicznościowych akademiach, mówiąc płynnie, czasami długie wiersze, pomimo że program przewidywał, iż w zbiorowej recytacji powiem tylko dwie zwrotki. Robiłem tak, ponieważ, żal mi było wyuczonego tekstu, gdyby pozostał niewygłoszony. Na to, że nie trzymam się scenariusza zwracano Mamie uwagę na szkolnych wywiadówkach, a Ona pouczała mnie, że mówiąc do innych, muszę stale myśleć o słuchaczach i innych występujących, którzy mają także do powiedzenia swoje, równie starannie przygotowane kwestie. W ten sposób zostałem wdrożony do respektowania jednego z podstawowych kanonów, na których opiera się także proces sądowy. Rzec by można, że Mama zapanowała nad moim kiełkującym wówczas „egoizmem oratora”.

Zanim zacząłem samodzielnie czytać, Mama czytała mi bajki, których zrozumienie wymagało od Niej niezwykłej cierpliwości w wyjaśnianiu mi tego, co jest w nich prawdą. Słuchając baśni „O krasnoludkach i o sierotce Marysi” Marii Konopnickiej, pytałem, czy krasnoludki rzeczywiście pomagają ludziom. W baśni jest bowiem opowiedziane, że krasnoludki dopuszczają się także porwań dzieci i zastępują je swymi podrzutkami. Przerażający był opis śmierci głodowej dzieci szczurka Wiechetka, której zapobieżenie, w kolejnym roku, stanowiło motyw kradzieży zboża z magazynu krasnoludków. Do rozmów z Mamą wracam w myślach, przygotowując się do zajęć z moimi studentami, do których wprowadzam niekiedy wątek baśniowy, gwoli urozmaicenia jurystycznego wywodu. Absolwentka studiów napisała do mnie, że z wykładu z prawa karnego najlepiej zapamiętała właśnie proces szczurka Wiechetka przed królem Błystkiem, który uznał, że oskarżony znajdował się w stanie wyższej konieczności wyłączającym, choć nie bezprawność czynu, to jednak winę sprawcy.

Na marginesie muszę nadmienić, że z perspektywy współczesnego prawa karnego przemiła postać, jaką jest krasnoludek Koszałek-Opałek, jawi się jako sprawca nieumyślnego paserstwa, albowiem przyjmował od lisa Sadełko gęsie pióra pochodzące z upierzenia zagryzionych gęsi.

Natomiast będąc nadwornym kronikarzem pisał, w urzędowym dokumencie nieprawdę, że „zorza zgasła, że słońce na nic sczerniało, że dni zamienią się w noce, a pola zamiast traw i zbóż, pokryją wieczne śniegi”. Inkryminowane zdanie przypomniałem sobie, gdy kierowana przeze mnie Główna Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu badała skazujące wyroki sądowe, ferowane w okresie stalinizmu. Oto, na sześć lat pozbawienia wolności za wrogą propagandę został skazany, w 1950 r. urzędnik, który przeczytał w pracy na głos przepowiednię głoszącą, że „wschód przejdzie na zachód, Polska znajdzie się pod Moskwą, nie będzie ani słońca, ani księżyca”.

Od początku szkolnej edukacji Mama włożyła wiele wysiłku w nauczenie mnie kaligrafowanego pisma, bywało że musiałem przepisywać „na czysto” nie dość starannie napisane strony. Dzięki temu mój zeszyt „do polskiego” znalazł się na szkolnej wystawie. Gdy wiele lat później napisałem list z formalnymi oświadczynami do mojej koleżanki z III roku studiów, obecnie Żony, szczególnie starannie adresując kopertę, Jej rodzice powiedzieli „zobacz, to jakieś dziecko do ciebie napisało”. Mama pomagała mi w odrabianiu wszystkich lekcji w szkole podstawowej, a w liceum była pierwszą czytelniczką moich wypracowań.

Mama uczyła mnie dobrego zachowania, według tradycyjnego kanonu, który dziś określiłbym, jako daleki od asertywności. Wpajała mi zasady składające się na formułę: „czego się Jaś nie nauczy, tego zabraknie mu, by stał się gentlemanem Janem”. Dbała bardzo o mój ubiór i wygląd, a do niedzielnego obiadu, od dziecka obowiązkowo zakładałem marynarkę i krawat, który dość często pływał w talerzu z zupą. Dlatego zawiązywano mi pod kołnierzem koszuli krótką aksamitkę. Z wiekiem chętnie wróciłem do noszenia muszki.

Mamę kochałem, ojca się bałem, bo chyba nie byłem w stanie w pełni go zrozumieć. Gdy miałem sześć lat, ojciec uderzył mnie w ramię wytrącając pistolet na kapiszony, z którego chwilę wcześniej strzeliłem, wołając, „Hände hoch!”, a on nie posłuchał. Bardzo krzyczał, żebym tego nigdy więcej nie robił. Nie rozumiałem.

Moje zachowanie było przecież powtórzeniem częstej podwórkowej zabawy w wojnę - tak braliśmy w niewolę pokonanych Niemców, a następnie zamienialiśmy się rolami. Po tym zdarzeniu Mama stopniowo, przez lata, wprowadzała mnie w tragiczne okupacyjne doświadczenia rodziny, dozując treść przekazu i dostosowując jego formy do mojej zdolności pojmowania. Zrozumiałem, co znaczył na lewym przedramieniu ojca wytatuowany numer: 125657. Ojciec był więźniem obozów koncentracyjnych Auschwitz, Majdanek, Flossenbürg i Dachau. Jedna z jego sióstr, przed wojną, wyszła za mąż za Niemca, a gdy w czasie okupacji wpisał się on na „folkslistę”, oszalała i trafiła do szpitala psychiatrycznego w Kochanówku, w Łodzi, gdzie ją zamordowano. Druga z sióstr ojca poślubiła Żyda. W czasie okupacji ukrywali się z dwojgiem dzieci na wsi. Niemieccy żandarmi przyszli w nocy…

O tym wszystkim dowiadywałem się od Mamy, Ojciec milczał, a ja przez długie lata nie śmiałem pytać.

Mama wykonywała swą pracę, w szczególny sposób, dopasowując oprawy okularowe do osobowości klientów. Prowadziła z nimi często długie rozmowy. Nierzadko zwierzali się oni przy tym, a Mama mówiła mi, że okulary mają nie tylko oddawać osobowość człowieka, ale także mają moc pożądanej korekty rysów jego twarzy, a nawet psychiki. Dla przykładu, okulary w rogowej oprawie dodają mężczyznom powagi i pewności siebie.

Była „profilerką psychologiczną” tych, którzy zwracali się do niej o radę przy doborze kształtu okularów. Z myślą o kobietach, Mama, chyba jako pierwsza w Łodzi, lansowała oprawki okularowe „love story”. Ten model nosiła bohaterka słynnego filmu, z którego tytułu okulary te wzięły swą nazwę. W okresie studiów z żoną Ewą pomagaliśmy Mamie w warsztacie. Nauczyła nas trudnej techniki, dziś już niestosowanej, ręcznej obróbki szkieł okularowych. Technika ta wymagała precyzji, cierpliwości, umiejętności posługiwania się urządzeniami pomiarowymi, wielu prób i baczenia na efekt końcowy, cech tak przydatnych także w wykonywaniu zawodu prawnika. Mama nauczyła mnie, że postrzeganie otaczającej nas rzeczywistości czasami może zależeć od tego, przez jakie okulary na nią patrzymy.

Młodzieńczy bunt przeżyłem w klasie maturalnej. Chciałem studiować w Łódzkiej Szkole Filmowej, na wydziale operatorskim. Z pasją oddawałem się fotografii w przekonaniu, że tylko ona oddaje prawdę. Sam wywoływałem zdjęcia. Filmowym wzorem był dla mnie aktor Zbyszek Cybulski. Starałem się manierycznie naśladować jego zachowanie. Nosiłem przyciemnione okulary. Długie i poważne rozmowy z Mamą, o odpowiedzialności za życiowe wybory sprawiły, że równolegle przygotowywałem się do egzaminów na prawo. Gdy Mama dowiedziała się, że zostałem przyjęty, popłakała się i dostałem od niej odpowiednie okulary.

Rozpocząłem studia 1 października 1968 r. Były one pasmem objawień. Znalazłem się wśród wspaniałych, fascynujących nauczycieli i poważnych studentów prawa. Patrzyłem z podziwem na koleżanki i kolegów, wiedząc, że Wydział Prawa UŁ był jedynym w Polsce, na którym odbył się strajk okupacyjny w „Marcu 1968”. Na innych uniwersytetach strajkowali studenci filozofii i historii. Regularnie brałem udział w studenckich konkursach krasomówczych bywało, że wygrywałem.

Słuchałem wykładów prof. Jana Waszczyńskiego o sprawiedliwości zinstytucjonalizowanej i gwarancjach sędziowskiej niezależności w orzekaniu. Rok później Profesor prowadził wykład z prawa karnego, po egzaminie przyjął mnie na swoje seminarium. Stał się moim Mistrzem.

Wkrótce ukazało się drukiem jego perfekcyjnie przeprowadzone studium bezprawia, dokonanego przez niemiecki sąd specjalny w okupowanej Łodzi, poprzedzone dedykacją: „Pamięci mego Brata”. Dowiedziałem się, że brat profesora, Edward, został zamordowany w niemieckiej „Intelligenzaktion”, a Jan Waszczyński wstąpił do partyzanckiego oddziału płk. Antoniego Chedy - „Szarego”, w Górach Świętokrzyskich.

Mój Mistrz przedstawił mnie swemu Mistrzowi, profesorowi Mieczysławowi Siewierskiemu, który w 1946 r. oskarżał w procesie przeciwko namiestnikowi Rzeszy Arturowi Greiserowi. W swym wystąpieniu przed Najwyższym Trybunałem Narodowym zapowiedział on, że zadaniem prawników stanie się wytyczenie granicy między prawem stanowionym przez władzę a bezprawiem ubranym w szaty prawa. Tym kierunkiem badawczym podążam do dziś, także w przygotowanych do druku publikacjach.

Mama zmarła w wieku 56 lat. Zdążyłem rozmawiać z Nią o temacie mojego doktoratu. Dwa lata później urodził się mój syn Jan, obecnie profesor UŁ, wykładający prawo karne. Jego córkom Marii Zofii (11 lat) i Zofii Julii (6 lat) opowiadam o mojej Mamie, jaka była mądra i piękna. Wychowałem się w Jej macierzyńskiej miłości i staram się do dziś spłacać mój synowski dług. Tak wiele Jej zawdzięczam.

Gdy dziś patrzę na malarskie wizerunki Justitii, dopatruję się w nich rysów twarzy mojej Mamy.


W Księdze Jubileuszowej z okazji 70. rocznicy urodzin prof. Witolda Kuleszy „Pro dignitate legis et maiestate iustitiae”, znalazło się zdanie informujące, że idąc na studia prawnicze, spełnił „życzenie Matki, która chciała uhonorować pamięć swojego najstarszego Brata, młodego i wybitnie zapowiadającego się łódzkiego prawnika, urzędnika Magistratu, zamordowanego na początku okupacji przez Niemców”. Jego imię i nazwisko „Piotr Zaborski” znajduje się na tablicy w gmachu przy ul. Piotrkowskiej 104, upamiętniającej pracowników urzędu, ofiar niemieckiej okupacji. Była to akcja, o której pisał z Łodzi w listach do żony, w listopadzie 1939 r. niemiecki oficer Wehrmachtu Wilm Hosenfeld, że aresztuje się każdego Polaka, który „wyróżnia się ponad przeciętność” i w ten sposób „chce się inteligencję wytępić”. Poczucie historycznej sprawiedliwości sprawiło, że prof. Witold Kulesza był inicjatorem szerokiego ukazania, m.in. w ramach konferencji zorganizowanej w Łodzi w 2005 r. , tej niezwykłej postaci, odważnego Niemca ratującego Polaków i Żydów.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kto musi dopłacić do podatków?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki