Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Proszę pani, bo my tu na Włókienniczej swój honor mamy

Anna Gronczewska
Anna Gronczewska
Zdjęcia do filmu „Powidoki” kręcone są między innymi w Łodzi, na ul. Włókienniczej
Zdjęcia do filmu „Powidoki” kręcone są między innymi w Łodzi, na ul. Włókienniczej Grzegorz Gałasiński
Ulica Włókiennicza to skansen Łodzi, ale ludzie tu się kłaniają, uśmiechają - mówi Marian Lichtman, który mieszkał tu obok rodziny Drzewieckich.

Na ul. Włókienniczej w Łodzi życie płynie spokojnie. Przed jedną bramą stoi kilku młodych chłopaków. Jeden z nich próbuje odkręcić koło samochodu, ale jakość mu się nie udaje.

- Nawet koła ukraść nie można! - śmieje się. Zaraz dodaje, że od własnego samochodu...

- No bo przecież u nas to sami menele mieszkają - śmieje się chłopak, w czym wtórują mu kumple...

Mieszkańcy tej ulicy, ale też sąsiednich ulic: Wschodniej, Jaracza, Rewolucji dalej pamiętają to, co o mieszkańcach Łodzi powiedział znany aktor Bogusław Linda, który przyjechał tu na plan filmu Andrzeja Wajdy „Powidoki”. Gra w nim wybitnego łodzianina, znakomitego artystę Władysława Strzemińskiego.

- Dzisiaj Łódź to miasto wymarłe, to miasto meneli - powiedział Bogusław Linda na konferencji prasowej po przyjeździe na plan filmowy. Na reakcje łódzkich meneli nie trzeba było czekać. Tym bardziej że zdjęcia do „Powidoków” kręcono także na ul. Włókienniczej...

13-letni Patryk wraca właśnie ze szkoły. Na ul. Włókienniczej mieszka dopiero trzy lata, ale z dumą podkreśla, że jest łodzianinem.

- Włókiennicza to nie jest zwykła ulica, tu mieszkają „charakterne” chłopaki, nie damy sobie pluć w twarz - mówi trzynastolatek. O tym, że tak o Łodzi, w tym o jego ulicy, wypowiedział się Linda, dowiedział się od kumpla, który przeczytał o tym w internecie. Gdy tylko zjechała tu ekipa filmowa, to postanowili im pokazać, że tu nie mieszkają mięczaki.

- Wyszliśmy z kumplem z kamienicy na ulicę - wspomina Patryk. - Puściliśmy na cały regulator w komórce disco polo... I tak spacerowaliśmy. Ci z ekipy filmowej podbiegli do nas, kazali gasić. Tłumaczyli, że mikrofony są bardzo czułe i wszystko zbierają, że oni nie mogą przez to kręcić. A my nic. Dalej chodzimy i puszczamy disco polo...

Chłopak opowiada, że potem rozświetlili ulicę reflektorami.

- Zaczęliśmy krzyczeć, żeby pogasili, bo nas razi w oczy - śmieje się Patryk.

Pan Władek na ul. Włókienniczej mieszka dwadzieścia sześć lat. Urodził się na Bałutach, tam się wychował, więc zna różne odcienie życia.

- Potem mieszkałem na Grabowej, też ciekawej ulicy - śmieje się. - Trochę jeszcze na Dąbrowie i w końcu tutaj. Swój honor mam. Taki Linda nie będzie obrażał mnie i mojego miasta.

Pan Władek śmieje się, że podczas kręcenia scen na ul. Włókienniczej aktor dostał za swoje. Nie miał łatwo. Zaraz na murach pojawiły się napisy świadczące o tym, co okoliczni mieszkańcy sądzą o Bogusławie Lindzie. Jak na przykład - „Je...ć Lindę”.

- No i same zdjęcia były ciekawe - opowiada pan Władek. - Nie miał wesoło ten Linda, oj nie miał. Czterech ochroniarzy za nim chodziło. A i tak trudno było kręcić tym filmowcom... Ludzie rzucali w kierunku aktora woreczkami z wodą, piaskiem, a nawet jajka widziałem! Myślę, że musiał się przestraszyć, to nie były żarty. Ludzie byli wściekli za to, co powiedział. Podczas tych zdjęć stała bryczka z końmi. Sam bym chętnie wziął go za bary i pod kołami tej bryczki przetoczył, ale się pohamowałem...

Pan Władek opowiada, że wtedy na ul. Włókienniczą zeszli się nie tylko ci, którzy mieszkają przy tej ulicy. Przyszli chłopcy ze Wschodniej, Jaracza... Nawet z Bałut przyjechali.

- Żyję już na tym świecie sześćdziesiąt sześć lat, ale pierwszy raz widziałem, że widzewiacy i ełkaesiacy razem byli, nie tłukli się, tak ich Linda zjednoczył! - śmieje się pan Władek. Ale jego zdaniem, łodzianie zachowali się z honorem.

-Bo pan Linda bardzo nieładnie się zachował, że tak o Łodzi powiedział - twierdzi pan Władek. - Zwłaszcza że tyle temu miastu zawdzięcza. Przecież tyle filmów tu nakręcił.

Do rozmowy wtrąca się pan Kazik, który właśnie wraca do domu, taszcząc za sobą torbę na kółkach.

- Tyle tu filmów u nas kręcono, choćby niedawno „Miasto 44”, ten film o Powstaniu Warszawskim, ale nikt tak nas nie ocenił - mówi pan Kazik. - My zawsze filmowców lubiliśmy. Tu przecież studiował Roman Polański, też wielki człowiek, a tak o Łodzi nie mówił. Czy też sam Leon Niemczyk. Nawet pan Wajda, który tu się uczył, też dobrze o mieście mówił. Zawsze dobrze... Nic dziwnego, że potem ochroniarze, którzy Lindę chronili, nie chcieli mu podać nawet ręki.

Pan Władek twierdzi, że gdyby nie Andrzej Wajda, to pewnie by zdjęć do filmu na ul. Włókienniczej nie nakręcono.

- Poprosił ludzi, żeby pozwolili kręcić zdjęcia - twierdzi pan Władek. - A że ludzie mają szacunek do pana Wajdy, to go posłuchali. Powiedział, że wiele Łodzi zawdzięcza. A to jest jego praca. Prosił, by pozwolić mu pracować. I że nie ma innego aktora, który mógłby zastąpić pana Lindę. Poprosił, by dać mu zagrać... No i posłuchaliśmy.

Tu mieszkają charakterne chłopaki

Ulica Kamienna, która w 1957 roku zmieniła nazwę na Włókienniczą, to jedna z charakterystycznych ulic w Łodzi. W całej Polsce rozsławiła ją Agnieszka Osiecka, pisząc słowa piosenki o „Kochankach z ulicy Kamiennej”.

Pod numerem piątym na ul. Włókienniczej mieszkał z rodziną Marian Lichtman, znany łódzki muzyk, jeden z trubadurów. Spędził tutaj czternaście pierwszych lat życia. Na ulicy tej mieszkał także Zygfryd Kuchta, brązowy medalista olimpijski w piłce ręcznej, a także rodzina Drzewieckich. Mirosław to znany łódzki biznesmen i polityk, a także były minister sportu.

Marian Lichtman przyznaje, że bardzo zaskoczyły go słowa Bogusława Lindy.

- Trzeba uważać, co się mówi - twierdzi Marian Lichtman. - Bo to jest ulica, która ma swoje kompleksy. Ale to wspaniała ulica. Nie mieszkają na niej milionerzy, tylko skromni ludzie. Choć mają swoją sławę. Zawsze była to ulica „rozrywkowa”. Nie można mówić, że w mieście na ulicy, na której kręci się film mieszkają menele. Jeśli chodzi o tych meneli, to gdyby policzyć ilu ich mieszka w innych miastach, to wygrałaby Warszawa. Nie można tam wyjść z dworca, bo ciągle podchodzi jakiś menel i prosi o pieniądze. Zresztą bardzo dziwią mnie słowa Bogusława Lindy, bo filmowcy zawsze kochali Łódź.

Marian Lichtman mówi, że wiele razy kręcił na ul. Włókienniczej różne teledyski i spotykał się z sympatycznym przyjęciem. Ludzie cieszyli się, że o nich nie zapomniano, byli bardzo uczynni.

- Ta ulica przez lata niewiele się zmieniła, to taki skansen Łodzi - mówi łódzki muzyk. - Dlatego często zaglądają tam filmowcy. Ja lubię przespacerować się ul. Kamienną, popatrzeć w okna, wejść do klatek schodowych. Ludzie się kłaniają, uśmiechają. Kiedyś zespół Trubadurzy występował w Australii. Podchodzili do nas ludzie i pytali, co słychać w Łodzi na ul. Kamiennej, Wschodniej. Tak więc sława tej ulicy sięga poza granice Polski.

Trzeba jednak przyznać, że ulica nie cieszyła się nigdy dobrą opinią. Ewa, która wyszła właśnie na spacer z dzieckiem, twierdzi, że ta ulica już wyłagodniała.

- Mieszkam tu niedługo, bo dwa lata - mówi. - Ale opowiadała mi koleżanka, że gdy sprowadziła się tutaj dziesięć lat temu, to paliły się dwa auta, a na ulicy kilku facetów się biło. Choć straż pożarna dalej często tu gości.

Pan Władek mówi, że Włókiennicza to Włókiennicza. Mieszkają tu charakterne chłopaki, ale z kulturą.

- Na ulicy będą się „naparzać”, a obok przechodzi starsza sąsiadka - opowiada. - Przerwą bójkę, ukłonią się, powiedzą: dzień dobry sąsiadeczko! I jeszcze siatki na górę zaniosą. Potem wrócą i dokończą bójkę...

Melina u Edka lodziarza

Kiedyś melinę, w której sprzedawało się wódkę, można było znaleźć w niemal każdej bramie. Dziś to już historia. Po wódkę czy nalewkę albo browara nie trzeba chodzić na melinę. Przed laty bywało inaczej. Meliny na ul. Kamiennej miały swoją ochronę. Przed bramą stało kilku chłopaków i pilnowało porządku. Zresztą meliniarze musieli dbać o towar. Kiedyś jeden sprzedał klientowi zamiast wódki wodę. Jednak drugi raz tego już nie zrobił. Klienci przyszli do niego ponownie i wymierzyli kijami sprawiedliwość.

Najsłynniejszą melinę nie tylko na ul. Włókienniczej, ale podobno w całej Łodzi, prowadził Edek lodziarz. O której godzinie by się do niego poszło, to zawsze ćwiartką poratował. Edek dawno już nie żyje. Starsi mieszkańcy ul. Włókienniczej opowiadają, że jego pseudonim wziął się stąd, że matka Edka robiła lody, a ojciec je sprzedawał. Z czasem przerzucili się na alkohol, a syn przejął rodzinny interes...

Marian Lichtman do dziś nie zapomniał klimatów swojej kamienicy przy ul. Kamiennej 5. Z rodzicami zajmowali trzypokojowe mieszkanie. Początkowo ubikacje były na podwórku, potem na korytarzu. Jego tata Stanisław szył torby. Najpierw w ich mieszkaniu przy ul. Kamiennej 5, potem otworzył sklep przy ul. Wschodniej i tam produkował torby. Muzyk nie zapomni zabaw na podwórku, przy trzepakach.

- Stały one koło rzędów komórek, podwórko miało przebicie do ul. Jaracza - wspomina Marian Lichtman. - Na tym podwórku ganialiśmy się, graliśmy w piłkę.

Lichtmanowie mieszkali na pierwszym piętrze. Ich sąsiadami z parteru była rodzina Drzewieckich.

- Bardzo zacni ludzie - wspomina Marian Lichtman. - Pamiętam, jak pani Drzewiecka wychodziła na spacer z wózkiem. Ja chciałem pomagać go pchać i zaglądałem do środka. W wózku leżał jej syn Mirosław...

Niedaleko Mariana Lichtmana mieszkał też Zygfryd Kuchta, znany piłkarz ręczny. Trzy lata starszy Zygfryd imponował Marianowi sprawnością fizyczną i pierwszymi osiągnięciami sportowymi.

W kamienicy mieszkało wielu Żydów, ludzi, którzy po wojnie przyjechali do Łodzi ze Wschodu, często mieli za sobą lata więzienia w gułagach. Marian Lichtman zapamiętał też wystawiane na ulice wielkie skrzynki. Należały one do Żydów, którzy po 1956 roku opuszczali Łódź i wyjeżdżali do Izraela.

- Żegnała ich cała ulica - dodaje Marian Lichtman, który sam też z żalem pożegnał ulicę.

Kochankowie z ulicy Kamiennej

Pani Genia, starsza kobieta, idzie do sklepu na ul. Wschodnią. Kiedy się tu wprowadzała, ulica nazywała się jeszcze Kamienna. Mieszka tu od 1940 roku. Przeprowadziła się tu z rodzicami z Bałut, bo tam, gdzie mieszkali, Niemcy założyli getto. Zna tę ulicę jak własną kieszeń, bo mieszka tu tyle lat. Zna wiele historii mieszkańców ulicy. Jak choćby Lodki i Antka. Oni tak się kochali, że aż on ją nożem dźgnął. Potem tłumaczył, że z miłości... Bo się z innym zadała. Na szczęście dziewczyna przeżyła. Czasem nawet zastanawiała się, czy to nie o nich piosenkę napisała Agnieszka Osiecka.

Takich miłosnych historii związanych z tą ulicą było więcej. Łodzianin Henryk Dombrzalski jest autorem „Wspomnień chłopaka z ulicy Kamiennej”. Na tej ulicy mieszkał przez ponad 15 lat, od 1940 do 1956 roku. Opowiadał nam, że zapamiętał „Parasola”. Tak nazywano chłopaka, który wyróżniał się wzrostem. „Parasol” kochał się na zabój w dziewczynie z sąsiedniej kamienicy. Pamięta też pewnego roz-rabiakę, który został potem milicjantem. Kochał się w Halince, jednej z trzech sióstr. Miłość miała happy end, bo zostali małżeństwem...

Niepowtarzalny klimat, architektura, a przede wszystkim wrażenie, że zatrzymał się tu czas, sprawiają, że filmowcy często zaglądają na ul. Włókienniczą. Dwa lata temu blisko tydzień spędziła tu ekipa „Miasta 44” . Sebastian i Krystian, dwóch 20-letnich chłopaków, pamięta dobrze tę wizytę, podobnie jak ekipy Andrzeja Wajdy.

- Wtedy kazali wszystkim zdjąć anteny satelitarne - wspominają. - Tylko że nie za darmo. Za jeden dzień bez anteny płacili 50 złotych. Po skończonych zdjęciach wszystkim anteny na nowo zamontowano. Filmowcy zakrywali też wszystkie plastikowe okna. No i specjalnie takie dziury na ścianie kamienicy naprzeciwko porobili. Miały to być ślady po kulach... Kazali usunąć wszystkie samochody.

Prace na planie w Łodzi, w tym na ul. Włókienniczej, mile wspomina Jan Koma-sa, reżyser filmu „Miasto 44”. Pamięta, że na jednym podwórku filmowcy wybudowali komórki. Potem chcieli je rozebrać, ale mieszkańcy kamienicy poprosili, byśmy je zostawili. Stwierdzili, że te komórki są dobre, na pewno się im przydadzą. Poza tym łodzianie, w tym ci z ul. Włókienniczej, należeli do najlepszych statystów.

- Łodzianie w tych wszystkich scenach euforii, umierania, egzekucji wypadają najlepiej - mówił nam w wywiadzie Jan Komasa. - Zagrali sceny fenomenalnie. Znam łodzian, w Łodzi przecież studiowałem, w niej urodziłem się jako reżyser. Uważam, że w nich jest prawda. Pewnie wynika to z upadku ekonomicznego, jaki dotknął to miasto. Ludziom zabrano większość perspektyw, nadziei. Co im zostało, by dalej żyć i trwać? Inni ludzie! Wtedy bardziej się na nich otwieramy, przestajemy być anonimowi. Musimy się wspierać. Tak się dzieje w Łodzi. Ludzie żyją tu w większej symbiozie niż na przykład w Warszawie. Stolica jest bardziej anonimowa. Ale w Łodzi podczas kręcenia scen do „Miasta 44” ludzie o wiele bardziej wprost niż gdzie indziej wyzwalali swoje emocje. Jak się cieszyli, to cieszyli na maksa, jak umierali, to też umierali na sto procent. W Warszawie, mimo poświęcenia wielu osób, trudniej było osiągnąć takie efekty.

Słowa Bogusława Lindy o Łodzi na pewno sprawiły, że o mieście mówiło się znów w całym kraju. Przyjechał tu nawet Filip Chajzer, by nakręcić materiał do „Dzień Dobry TVN”. Szukał w Łodzi meneli, o których mówił Bogusław Linda. Odwiedził między innymi pracowników Business Link, którzy, w ramach protestu wobec słów Lindy, sfotografowali się w strojach meneli.

Był w EC 1, a także na spacerze z Justyną Tomaszewską, rzeczniczką prasową Centrum Dialogu im. Marka Edelmana i przewodniczką po Łodzi. Zwiedzili razem woonerfy.

- Łódź jest jak koleżanka ze studiów: niezbyt piękna, ale się stara - miał powiedzieć Justynie Tomaszewskiej Filip Chaj-zer. Stwierdził też, że i gały mu wyszły z orbit, jak zobaczył zrewitalizowaną EC1 i budowany w jej sąsiedztwie dworzec Łódź Fabryczna .

- Ja nigdy wcześniej nie wychylałem nosa poza ul. Piotrkowską, a teraz zobaczyłem miasto w pełnym rozkwicie - mówił Filip CHajzer.

Bogusław Linda też zabrał głos po swej niefortunnej wypowiedzi. Stwierdził, że została zmanipulowana przez media, wyrwana z kontekstu. Dodał, że podczas zdjęć, które kręcono na ul. Włókienniczej, nikt nie rzucał w jego kierunku worków z wodą czy piaskiem, nie mówiąc o jajkach, a ochroniarze bez problemów podali mu rękę. Tłumaczył, że miał na myśli to, że żal mu tych wszystkich ludzi, którzy pracowali w Wytwórni Filmów Fabularnych, a po jej likwidacji zostali bez pracy. Takich jak oświetlacze, montażyści, dźwiękowcy.

- Całej kulturalnej Łodzi, która tu była, a już jej nie ma - wyjaśniał. - I wygląda to miejsce tak, jak wygląda, niestety. Tego mi żal. Spędziłem w tym mieście pół wieku i kocham to miasto tak samo, jak wy.

Bogusław Linda zaznaczył, że Łódź to miasto, które żyje w jego wspomnieniach jako wesołe miejsce.

- Życzę Łodzi, by całym sercem wspierała kulturę - tak mówił popularny aktor po konferencji prasowej zorganizowanej przez producentów filmu „Powidoki”. - Próbowała tworzyć miejsca, które będą jasne i wesołe. Dostaję masę fajnych wiadomości od moich przyjaciół i profesorów z czasów studiów, że dobrze, że tak powiedziałem, bo kocham to miasto tak jak oni. Gdyby mi nie zależało, to nic na ten temat bym nie mówił, olałbym to.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Instahistorie z VIKI GABOR

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki