Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przebudzeni ze śpiączki. Życie się zmienia, gdy kończy się sen

Joanna Barczykowska
Mateusz  wrócił na basen w styczniu tego roku, dziewięć miesięcy po wypadku. Jesienią  wystartował w pierwszych zawodach. Weekend spędził na Mistrzostwach Polski w Ostrowcu
Mateusz wrócił na basen w styczniu tego roku, dziewięć miesięcy po wypadku. Jesienią wystartował w pierwszych zawodach. Weekend spędził na Mistrzostwach Polski w Ostrowcu archiwum Dziennika Łódzkiego
Pływak Mateusz Matczak był wulkanem energii, który nagle zastygł. Gdy było niemal pewne, że nic nie wyrwie go z twardego snu, rozpoczął najważniejszy wyścig w swoim życiu.

Z naleziono go o czwartej nad ranem u zbiegu alei Kościuszki i ul. Struga w Łodzi. Był nieprzytomny. Nie miał przy sobie dokumentów. Strażnicy miejscy, którzy zauważyli leżącego na ulicy mężczyznę, wezwali pogotowie. Na OIOM do Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego im. Barlickiego trafił jako NN - pacjent nieznany. Był nieprzytomny. Mateusz Matczak, 24-letni pływak, kilka tygodni przeżył w śpiączce. Nie dawano mu żadnych szans, ale się obudził. Dziewięć miesięcy po wypadku wrócił na pływalnię, jesienią tego roku wystartował w pierwszych zawodach, a ostatni weekend spędził na Mistrzostwach Polski w Ostrowcu.

Tej nocy zatrzymał się czas

Po wypadku stwierdzono u niego poważny uraz głowy, złamanie czaszki i zmiany w mózgu. Rokowania były bardzo złe. Lekarze nie dawali mu wielkich szans. Początkowo nie dawano żadnych.

Mateusz Matczak z Łodzi miał wtedy 23 lata i był bardzo obiecującym pływakiem. Pływał w barwach AZS AWF, a wcześniej był wychowankiem MKS Trójka Łódź. Na swoim koncie miał złoty medal na mistrzostwach świata juniorów w Rio de Janeiro. Chciał kiedyś ten sukces powtórzyć w konkurencji seniorów. Wierzył, że Rio de Janeiro to jego szczęśliwe miasto. W nocy z 15 na 16 kwietnia 2012 roku czas się dla niego zatrzymał.

- Nic nie pamiętam. Wiem tylko, że musiałem stoczyć najważniejszą walkę w swoim życiu i ją wygrałem - mówi Mateusz Matczak, półtora roku po wypadku.

Łodzianin do dziś nie wie, co się wtedy stało. - Mam nadzieję, że kiedyś się dowiem - mówi Mateusz. Policja wykluczyła napad. Poza obrażeniami głowy i ręki, chłopak nie miał śladów pobicia. Stan łodzianina był jednak ciężki. Mateusz był nieprzytomny przez kilka tygodni. Spędził je na OIOM-ie w szpitalu im. Barlickiego.

- Miałem wielkie szczęście, że tam trafiłem. Wiem, że nie dawano mi szans, ale też robiono wszystko, żeby mi pomóc. Wygrałem trochę dlatego, że miałem silny organizm. Ważyłem wtedy ponad sto kilogramów, dużo trenowałem. Po trzech tygodniach śpiączki i pobytu w szpitalu schudłem 15 kilogramów. Mój organizm potrzebował energii do walki - mówi Mateusz.

Cały czas byli przy nim rodzice. Czy puszczali mu w szpitalu ulubione piosenki? - Nie, ale dużo do mnie mówili. Wiem od lekarzy, że spokój rodziców bardzo mi pomógł - mówił Mateusz.

Co się z nim działo kiedy spał? Tego chłopak nie pamięta. - Tata mi opowiadał, że pewnej nocy, kiedy byłem w śpiączce, nagle bardzo podskoczyło mi tętno. Miałem tak wysokie tętno, jakbym przez sześć godzin bez przerwy biegał po parku. Gdybym nie był wysportowany, nie wiem, czy mój organizm by to wytrzymał. Ale udało się. Wiem, że to był najważniejszy wyścig w moim życiu. Nie wiem, dlaczego mi się udało, a innym nie. Cieszę się po prostu, że tak się stało - mówi Mateusz.

Tamten wypadek w jednej sekundzie zatrzymał jego karierę. Mateusz pływał od dziecka. Jego talent odkrył w MKS Trójka trener Marek Młynarczyk. Ciężka praca zaowocowała awansem do reprezentacji Polski. Mateusz jest dwukrotnym mistrzem Europy juniorów z Antwerpii z 2007, młodzieżowym mistrzem świata z Rio de Janeiro z 2006 na 400 m dowolnym i srebrnym na 400 m zmiennym, wielokrotnym mistrzem i rekordzistą Polski.

Wypadek zatrzymał jego karierę. Ale tylko na chwilę. W styczniu tego roku Mateusz wrócił na basen.

- Po kilku tygodniach od wypadku wyszedłem ze szpitala. Trafiłem od razu na oddział rehabilitacji do szpitala im. WAM przy pl. Hallera. Pamiętam z tamtego okresu, że kiedy odzyskałem już świadomość, bardzo chciałem zobaczyć mecz Chelsea, bo jestem kibicem tej drużyny. Udało mi się - opowiada Mateusz.

Po wybudzeniu ze śpiączki wielu rzeczy musiał się uczyć od nowa. Włączając w to chodzenie. - Kiedy po wyjściu z oddziału rehabilitacji sam wszedłem na czwarte piętro w bloku, byłem z siebie bardzo dumny. Wcześniej byłem bardzo sprawny. Teraz musiałem tę sprawność przywrócić - mówi pływak. Mateusz był w krytycznym stanie. Choć lekarze bali się mówić o tym głośno, nie dawali mu zbyt wielu szans na przebudzenie. Na pełne dojście do zdrowia szans nie było praktycznie w ogóle. Mateusz przeszedł kilka operacji. W głowie ma specjalną płytkę, która uzupełniła ubytek.

- Ta płytka była robiona specjalnie dla mnie, dlatego kolejną operację miałem dopiero kilka tygodni po zakończeniu rehabilitacji. Będę z tą płytką chodził już do końca życia - mówi Mateusz.

Mimo to wrócił do pływania i nadal studiuje. Idzie mu coraz lepiej.

- Wróciłem na basen w styczniu. Sam nie wiedziałem, jak mój organizm się zachowa. Okazało się, że nadal mam ochotę to robić. Dziś nie mam nic do stracenia. Nie jestem nastawiony na bezwzględne zwycięstwa. Po prostu chcę pływać. Daję sobie jeszcze trochę czasu, żeby zobaczyć, czy jestem w stanie uprawiać sport wyczynowo. Jeśli się nie uda, też nic się nie stanie. Takie wypadki bardzo przewartościowują życie. Dziś nie robię nic na siłę - mówi Matczak.

W ostatni weekend Mateusz startował w Mistrzostwach Polski w pływaniu w Ostrowcu. Choć nie zdobył medalu, miał bardzo dobre wyniki. W styczniu czeka go sesja egzaminacyjna. Mateusz studiuje na drugim roku papiernictwa i poligrafii na Politechnice Łódzkiej.

- Nie można przecież przez całe życie uprawiać sportu. Trzeba mieć coś w głowie oprócz tego - mówi Mateusz i przyznaje, że pogodzenie treningów i nauki na studiach nie jest łatwą sprawą.

Co się zmieniło w jego życiu, kiedy skończył się sen? - To naturalne, że życie się wtedy przewartościowuje. Rzeczy doczesne przestają interesować, a człowiek cieszy się, że żyje. Ja teraz nie robię nic na siłę - mówi Mateusz.

Stracił wszystkie wspomnienia

Maciej Frąckowiak, onkolog, prezes fundacji "Memento", która pomaga ludziom po urazach, też musiał wszystkiego w życiu nauczyć się od nowa. Jego mózg, wyprany ze wspomnień i wiedzy, uczył się alfabetu literka po literce. Jego mięśnie zredukowane do zera musiały dzień w dzień powtarzać żmudne ćwiczenia, by odbudować utraconą masę. Już widział drugi brzeg Styksu, skąd nie ma powrotu. A jednak siła woli i chęć życia, wsparcie bliskich, wieloletnia rehabilitacja i "to coś z góry", jak mówi, przywróciły go do pionu.

Tamten dzień sprzed 12 lat miał zmienić wszystko w życiu i pracy zawodowej dobrze zapowiadającego się onkologa. Dziś opowiada o tym to, co słyszał od innych. Sam nie ma żadnych wspomnień. Wie, że znaleźli go miejscowi ludzie. Leżał nieprzytomny na drodze do domu w Starym Sielcu, gdzie wracał ze sklepu. Jak długo? O wiele za długo, bo - jak się później okazało - krew zalewająca mózg poczyniła już nieodwracalne szkody. Zanim zajęli się nim neurochirurdzy w Kaliszu, karetka straciła dodatkowe minuty, wożąc chorego do dwóch innych szpitali.

- Szanse na przeżycie, jak potem usłyszałem, miałem zerowe - wspomina dzisiaj Frąckowiak. Nie wiedział, kim jest, nie poznawał bliskich, był karmiony sondą.

Po żmudnej rehabilitacji wyszedł na prostą. Ukończył kolejną specjalizację, pisze pracę doktorską. Otworzył prywatny gabinet i pracuje w publicznym szpitalu jako lekarz onkolog. Napisał książkę i gromadzi fundusze, aby zrealizować swoją wizję, jaką jest otwarcie w Poznaniu oddziału późnej rehabilitacji, gdzie pacjenci będą przywracani nie tylko do zdrowia, ale do życia sprzed choroby, a jeżeli to się okaże możliwe, także do pracy i zawodu.

- Nauczyłem się żyć tutaj i teraz, w tej chwili i z tego czerpię radość nieustannie - podczas jazdy autem i w trakcie zjeżdżania zimą na nartach, gdy rozmawiam z pacjentami i w czasie lotu samolotem. Nie stawiam sobie żadnych ograniczeń. Żyję pełnią życia. Dzisiaj jestem bogatszy o nowe doświadczenia i... szczęśliwszy niż wtedy, gdy byłem zdrowy i nie wiedziałem tego, co wiem teraz.

Pięć wybudzeń w Budziku

Temat leczenia pacjentów z urazami mózgu i próby wybudzenia ich ze śpiączki stały się w Polsce głośne za sprawą aktorki Ewy Błaszczyk, której Fundacja "A kogo?" dokładnie rok temu otworzyła klinikę Budzik. To działający przy Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie szpital dla dzieci przebywających w śpiączce. Przyjmowani są pacjenci w wieku od dwóch do 18 lat i przebywający w śpiączce nie dłużej niż 12 miesięcy od urazu lub sześć miesięcy, jeśli śpiączka wystąpiła z przyczyn nieurazowych. Aktorka o wybudowanie tego miejsca walczyła od dziesięciu lat. Fundację AKogo? utworzyła po tym, jak 13 lat temu jej córka Ola zapadła w śpiączkę.

Aktorka chce pomóc Oli i innym rodzinom. Jej fundacja przez wiele lat budowała Klinikę Budzik. W lipcu tego roku do kliniki trafili pierwsi pacjenci. Pierwsza dziewczynka przebudziła się tu już 13 września. Od tego czasu lekarzom i rehabilitantom w Budziku udało się już wybudzić ze śpiączki pięcioro dzieci. Ostatnie 19 grudnia.

- Kamila jest taką małą księżniczką, zachwyconą, bardzo radosną. Myślę, że to najbardziej genialny prezent na święta dla niej i przede wszystkim dla jej rodziców - mówi Ewa Błaszczyk.

Kamila trafiła do Kliniki Budzik w sierpniu, miesiąc po tym, jak jadąc rowerem została potrącona przez motocyklistę. Od tamtej pory była w śpiączce. Najpierw leczona była na oddziale intensywnej terapii w szpitalu przy ul. Niekłańskiej w Warszawie. Tam przeszła poważną operację głowy. Po wybudzeniu jeszcze przez miesiąc będzie rehabilitowana w ośrodku Budzik.

Sukces Budzika polega na złożonej rehabilitacji: ruchowej, psychicznej i neurologicznej. Trwa ona kilka godzin dziennie. Rehabilitanci stymulują mózg dziecka ruchowo, zapachowo i słuchowo.

- Pacjent nie budzi się tak jak na filmie, po otwarciu oczu. Proces wybudzenia trwa bardzo długo i najważniejsze jest w nim, żeby pacjent w sposób powtarzalny reagował na bodźce zewnętrzne - mówi Ewa Błaszczyk. - Wybudzenie dziecka ma ogromne znaczenie dla rodziców. To nie dziecko, które jest w śpiączce, ale ten jego najbliższy dorosły człowiek przechodzi przez niezwykłą metamorfozę w życiu i zaczyna cenić życie podarowane.

Wsp. D. Pawlicka

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki