Rozpoczęła się 89. minuta meczu, pan Perek zerknął na zegarek, a rozczarowani grą swoich pupili kibice Legii klęli pod nosem na bezbramkowy remis i stratę cennego punktu, co jak uważano pozbawi „wojskowych” szans na zdobycie mistrzowskiego tytułu. I właśnie wtedy drużyna z Łodzi przeprowadziła akcję, po której ręce same składały się do oklasków.
Tomasz Cebula wyłuskał piłkę przy linii bocznej, zagrał do Dariusza Podolskiego, pomocnik ŁKS pomknął samotnie w stronę bramki Legii i dośrodkował futbolówkę na pole karne, gdzie Tomasz Wieszczycki strzałem głową pokonał Macieja Szczęsnego, wprawiając w osłupienie ok. 8 tys. warszawskich kibiców.
W takich okolicznościach po raz ostatni, 30 lat temu, ŁKS pokonał Legię w stolicy. Zwycięstwo nad tą akurat drużyną, zwłaszcza na jej boisku, zawsze smakuje łódzkim sympatykom futbolu wyjątkowo, bo tak się dziwnie na tym świecie złożyło, że przez dziesięciolecia z różnych względów panom z Warszawy nie było po drodze z dżentelmenami z Łodzi. I vice versa.
Na temperaturę piłkarskiego dialogu toczonego od lat pomiędzy ŁKS a Legią wpływa w znaczącym stopniu nie tylko aspekt historyczno-sportowy (wszakże to dwie bardzo zasłużone dla polskiego futbolu firmy). Zdaje się, że w tym akurat przypadku problem wykracza daleko poza ramy sportowej rywalizacji, a on sam, co też wielce znamienne, bywa stereotypowo (sic!) przedstawiany jako wynikowa warszawskiej wyniosłości i łódzkich kompleksów.
Gdzie szukać źródeł tego stanu rzeczy? Nie tylko w PRL. Przypomnijmy, że już w przedwojennej Polsce Łódź była nielubiana przez władze centralne. Niedoceniana. Niedofinansowana. Nie bez kozery mawiało się przecież w II RP, że „mieszkańcy wszystkich miast są równi – mieszkańcy Warszawy najrówniejsi, a mieszkańcy Łodzi najmniej równi”.
Boisko piłkarskie i okalające go trybuny to z kolei zawsze wdzięczne pole, aby wszystkie takie niesnaski wyjaśnić w sposób wyczerpujący, jakże więc dziwić się, że to swarliwe warszawsko-łódzkie tango na piłkarskiej murawie trwa już od ponad wieku, a jego specyficzny rytm zna każdy kibic z Warszawy, zna i na pamięć łodzianin. Co na to wpłynęło?
- Zapewne bliskość dwóch miast, specyficzny sposób działania Legii na „rynku transferowym”, by wspomnieć Kazimierza Deynę, do tego czysto kibicowskie spory. Przez lata, za sprawą A2 oraz szybkich pociągów, Łódź „zbliżyła” się do Warszawy, co tylko podkręciło temperaturę sporu tej trochę „krawaciarskiej” stolicy z bardziej wyluzowaną Łodzią. Jak żartują warszawiacy - przyjeżdżamy tam do pracy. My jednak coraz częściej możemy się odgryźć: a wy do nas, by odpocząć. Oby w niedzielę wygrali ci wypoczęci, nie zabiegani – przedstawia łódzki punkt widzenia na sprawę Jakub Olkiewicz, dziennikarz portalu weszlo.com, a prywatnie sympatyk ŁKS.
Znamienne, że red. Andrzej Szymański, sprawozdawca „Dziennika Łódzkiego”, po tamtym rozegranym 1 maja 1990 roku i wygranym 1:0 przez ŁKS meczu napisał z przekąsem, dworując sobie przy tym z pewnych siebie warszawiaków: - „A tymczasem jakaś tam «prowincjonalna» drużyna, z jakiegoś tam włókniarskiego miasta, wybiła z głowy ulubieńcom stolicy marzenia o mistrzostwie Polski”. I zdaje się, że to jedno tylko zdanie uwypukla całą złożoność tych wykraczających poza piłkę nożną warszawsko-łódzkich napięć. Ciekawe, co na ten temat myśli stolica...
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?