Zamknięte lokale gastronomiczne także po 1 lutego. Przedsiębiorcy z Łodzi są załamani
Wczoraj minister zdrowia Adam Niedzielski otwarcie sklepów w centrach handlowych i muzeów. Pozostałe obostrzenia zostały utrzymane przynajmniej do 14 lutego. Gastronomicy nie liczą już nawet na szybkie poluzowanie restrykcji. Wiadomo, że ich branża odmrozi się na końcu. W środę Paweł Bors, prezes Polskiego Funduszu Rozwoju ocenił, że jeśli sytuacja się nie pogorszy, to możliwym terminem otwarcia restauracji i może być maj. Właścicieli restauracji i barów z regionu łódzkiego ta deklaracja załamała.
Od trzech miesięcy lokale gastronomiczne nie mogą pracować normalnie. Od 24 października mogą sprzedawać tylko jedzenie i napoje na wynos lub z dowozem do klienta. Z tego powodu stracili sezon świątecznych imprez, sylwestra, studniówek i karnawału. Przychody z wynosów wystarczają na pokrycie tylko niewielkiej części kosztów, pomoc z tarczy branżowej jest niewielka lub nie dociera. Jest źle.
Wydatki przedsiębiorców z łódzkiego. Nawet jeśli nie mają gości
Maciej Stańczyk, współwłaściciel klubokawiarni Niebostan przy ul. Piotrkowskiej 17 liczy kolejne opłaty, które musi uiścić. Nie są to małe wydatki.
- W przyszłym tygodniu musimy zapłacić kilka tysięcy złotych za koncesję na sprzedaż alkoholu na miejscu za pierwszy kwartał tego roku. Z koncesji prawdopodobnie wcale nie skorzystamy – mówi Stańczyk. Z opłaty nie może zrezygnować, bo musiałby starać się o koncesję od nowa. Alkoholu na wynos sprzedawać nie może, bo na to jest inna koncesja.
W normalnych czasach Niebostan zarabiał na bywalcach, którzy odwiedzali klub i w weekendowe wieczory. Potrawy, przekąski i kawa na wynos pozwalają zarobić tylko na część kosztów.
Ponure myśli ma też Katarzyna Kapela, właścicielka kawiarni Tubajka mieszczącej się w łódzkim parku Źródliska. Drugi lockdown jest dla lokalu bardzo ciężki. Tylko najwierniejsi z klientów zamawiają ciasta i jedzą je na dworze w ośnieżonym parku. Grono zamawiających posiłki na wynos się zwiększa, ale nie jest w stanie wygenerować więcej niż jedną piątą przychodów potrzebnych do opłacenia rachunków.
Szans na pomoc rządową nie ma. Wiosną Tubajka dostała zwolnienie z ZUS. Jesienią już nie dostała nic. - Jedyne wsparcie, pochodzi od miasta, które zwolniło lokal z czynszu.
Na dodatek w drugi lockdown parkowa kawiarnia weszła osłabiona.
- Latem udało nam się nadrobić zaległości po wiosennym zamknięciu, ale nie udało się zgromadzić żadnych oszczędności – przyznaje właścicielka.
Nikt zresztą nie spodziewał się, że będą one potrzebne.
- Wydawało się nam, że wiosenny lockdown wynikał z zaskoczenia epidemią,w wypracowane wiosną procedury sanitarne pozwolą stawić czoła kolejnym falom – mówi Kapela. Niestety bardzo się pomyliła.
W ratowanie Tubajki włożyła już wszystkie oszczędności, ale to za mało. -Wszelkie możliwe płatności takie jak podatki czy ZUS staramy się rozłożyć na raty. Ale te raty kiedyś trzeba będzie spłacić – mówi Kapela.
Co dalej z Piotrkowską w Łodzi? Ile lokali przetrwa drugi lockdown?
W podobnie trudnej sytuacji jest wielu przedsiębiorców z branży. Piotr Kurzawa, menedżer ulicy Piotrkowskiej ocenia, że sytuacja jest dużo gorsza niż podczas wiosennego zamknięcia. A nastroje w branży gastronomicznej są fatalne.
– Drugi lockdown dobija przedsiębiorców. Wielu z nich nie zdążyło odrobić wiosennych strat, a już znów ponownie ich zamknięto – podkreśla. Jak dodaje nie widać na razie szans na szybkie unormowanie sytuacji. I nawet zakończenie lokcdownu tego nie zmieni. - Klienci nie wrócą do lokali od razu, na pewno część ograniczeń sanitarnych pozostanie. Prawdopodobnie jeszcze długo nie będą możliwe wydarzenia artystyczne, które przyciągały wiele osób na Piotrkowską – mówi Kurzawa.
Łódzkie lokale się otwierają. Chętnych są tłumy
Co więc robić? Każdy radzi sobie, jak może. Coraz więcej przedsiębiorców z regionu łódzkiego włącza się w ogólnopolską akcję OtwieraMY i w ramach buntu zaprasza gości do lokalu także w czasie pandemii.
Już w połowie stycznia otworzyła się pierwsza w Łodzi restauracja Ramenownia by Susharnia. W podwórku przy ul. Piotrkowskiej 89 można zjeść japoński rosół przy stoliku, jednak zainteresowanie jest tak duże, że miejsca trzeba rezerwować co najmniej dwa dni wcześniej. W pierwszym tygodniu działania dziesięć razy przyjeżdżała policja, raz na kontroli był sanepid. Właściciele tłumaczą, że nie mieli wyjścia.
- Pierwszy lockdown przeżyliśmy, choć z trudem. Pech chciał, że otworzyliśmy się cztery dni przed jego wprowadzeniem, nie zdołaliśmy wyrobić sobie marki i ciężko było zarobić sprzedażą na wynos nawet na czynsz: 11 tys. miesięcznie. A właściciel budynku ani myślał słuchać o jakiejkolwiek obniżce – mówi Bartosz Sposób, szef kuchni i zarazem współwłaściciel Ramenowni. - Rządowego wsparcia z pierwszej tarczy dostaliśmy 10 tysięcy, z drugiej ani złotówki – podkreśla.
Dyskoteki się otwierają. Przychodzi sanepid i policja
W ciągu kolejnych kilku dni otwartych lokali było więcej. W Witoni otworzyła się słynna dyskoteka Banderoza. W Łodzi zaczęła działać Stajnia w Galopie. Zaraz po otwarciu do Stajni przyszła inspekcja sanitarna w obstawie policji. Wylegitymowano zarówno personel jak i gości. Marta Brodecka, właścicielka lokalu wyjaśnia jednak, że nie miała wyjścia. Z powodu zamrożenia gastronomii wpadła w kłopoty finansowe.
- Wprawdzie w ramach tarczy rządowej otrzymaliśmy wsparcie w wysokości 50 tys. zł, ale okazało się niewystarczające. Dlatego trzeba było zaciągnąć 70 tys. zł kredytu – mówi Brodecka.
Ale wkrótce jej kłopoty finansowe mogą być większe. Urszula Jędrzejczyk, Państwowy Powiatowy Inspektor Sanitarny w Łodzi już zapowiedziała, że po zapoznaniu się z protokołem kontrolnym podejmie decyzję o karze. A ta według przepisów może sięgnąć nawet 30 tys. zł.
Takie kary, w wysokości odpowiednio 20 i 30 tys. zł zostały nałożone na dwie restauracje w Małopolsce. Jednak przedsiębiorcy mogą odwołać się do sądu administracyjnego. A sąd może przyznać im rację. Według prawników stojących po stronie przedsiębiorców ograniczenie działalności gospodarczej może być wprowadzone tylko ustawą. A rząd zamykając branże wydaje masowo rozporządzenia. Tak było m.in. w przypadku fryzjera z Prudnika w województwie opolskim, który otworzył zakład w czasie wiosennego lockdownu i dostał 10 tys. zł kary. Wojewódzki Sąd Administracyjny w Opolu ją oddalił argumentując, że rząd nie wprowadził stanu nadzwyczajnego a na podstawie przepisów sanitarnych nie może całkowicie zakazać działalności.
Nie każdy chce ryzykować proces i spotkanie z sanepidem, który dziennie przeprowadza w Polsce ponad tysiąc kontroli lokali. Katarzyna Kapela z Tubajki nie chce też otwierać kawiarni wbrew przepisom. Z jednej strony boi się o zdrowie swoich klientów, z drugiej – o przyszłość lokalu.
- Gdyby nałożono na nas karę administracyjną 30 tys. zł i zablokowano konto, to moglibyśmy już tylko zamknąć Tubajkę i iść do domu – mówi Kapela.
Dlatego radzi sobie w inny sposób. Kilka dni temu założyła zrzutkę internetową na ratowanie Tubajki. Klienci wpłacili już ponad 7 tys. zł, to jedna trzecia wnioskowanej sumy. Klienci mogą też kupić vouchery i wykorzystać je po otwarciu lokalu.
- Jesteśmy zaskoczeni, że tyle osób chce nam pomóc, choć ludzie są już zmęczeni zbiórkami – mówi Kapela.
Nadzieją Niebostanu są dwa złożone wnioski o wsparcie. Jeden dotyczy dofinansowania płac przez pracowników przez trzy miesiące, drugi tarczy PFR 2.0, który jednak przedsiębiorca musi jeszcze poprawić. Jeśli pieniądze dotrą, kawiarnia powinna dotrwać do wiosny.
- Mamy huśtawkę nastrojów – przyznaje przedsiębiorca. - Raz wydaje nam się, że będzie dobrze, dostaniemy to wsparcie i jakoś dotrwamy do wiosny. A raz myślimy, że druga fala zaraz przejdzie w trzecią i nie damy rady – mówi
.
Dwa tygodnie temu ze wsparciem przyszli klienci. Skrzyknęli się przez internet i przyszli postać w kolejce po swoją ulubioną kawę z Niebostanu. - Przez lokal przewinęło się tego dnia około stu osób. To było naprawdę super – mówi Stańczyk.
Sklep zamiast pubu, szkolenia zamiast baru
Jeszcze inną drogą poszedł pub Chmielowa Dolina przy ul. Piotrkowskiej 123 w Łodzi. W zamkniętym pubie pojawił się sklep. „Mimo że pomoc państwa dla naszej branży jest mocno iluzoryczna, to i tak się na nią w żaden sposób nie załapaliśmy. Ratunkiem dla nas ma być sklep, w który włożyliśmy mnóstwo pracy, serca i resztę oszczędności” - ogłosili właściciele w mediach społecznościowych.
Niektóre pomysły są karkołomne. Właściciel łódzkiej Gorącej Kiełbasiarni mieszczącej się przy ul.Głowackiego 5 już 28 grudnia otworzył lokal na... szkolenie z zakresu używania noża i widelca oraz poprawnej konsumpcji napojów bezalkoholowych i piwa. Został ukarany mandatem, bo... szkolenia w tym czasie też były zakazane.
Co będzie dalej? Wszystko zależy od tego jak długo potrwa zamknięcie branży i jak duże realnie okaże się państwowe wsparcie. Łódzcy przedsiębiorcy są coraz bardziej zdesperowani. Wiedzą, że jeśli sami czegoś nie wymyślą, to w maju z ich branży niewiele już zostanie.
Strefa Biznesu: Polska nie jest gotowa na system kaucyjny?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?