Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przepadli jak kamień w wodę

Anna Gronczewska
Dom rodziny Bogdańskich po zgłoszeniu zaginięcia wyglądał tak, jakby został przed chwilą opuszczony.
Dom rodziny Bogdańskich po zgłoszeniu zaginięcia wyglądał tak, jakby został przed chwilą opuszczony. archiwum
Co się stało z rodziną Bogdańskich? To tajemnica nie rozwiązana do dziś. Wiele wskazuje na to, że wersja najbardziej tragiczna, czyli morderstwo, jest mało prawdopodobna...

Siedem lat temu rodzina Bogdańskich zapadła się jak kamień w wodę. Co się z nimi stało? Zostali zamordowani czy też uciekli za granicę, paląc za sobą wszystkie mosty? To jedna z najbardziej zagadkowych spraw w najnowszej historii Łodzi. Łódzcy policjanci mówią nawet więcej: takiego zaginięcia nie było w Polsce od czasów zakończenia drugiej wojny światowej! Zniknęło przecież pięć osób...

Bogdańscy byli normalną, bardzo porządną rodziną. Nie notowaną w policyjnych kartotekach. Bożena i Krzysztof poznali się w technikum łączności. Ta szkolna miłość skończyła się w 1985 roku na ślubnym kobiercu. Dwa lata po ślubie na świat przyszła Małgorzata, a po sześciu Jakub. Kilka lat mieszkali w centrum Łodzi, ale postanowili wybudować się na działce rodziców Bożeny w Starowej Górze. Jedna z sąsiadek Bogdańskich wspomina, że Krzysztof był bardzo zdolny. Murarze postawili tylko mury. Resztę zrobił sam.

- Nawet dach krył, zakładał centralne ogrzewanie, nie mówiąc już o glazurze w środku- dodaje.
Znajomi, rodzina Bogdańskich, wspominają, że Krzysztof był wesołym, towarzyskim człowiekiem.

- Taki typ dowcipasa! - tłumaczą. Z drugiej strony podporządkował sobie rodzinę. Miał u nich autorytet. Żona i dzieci wiedziały, że jak tato coś powiedział, to tak musiało być.

Bogdańskim powodziło się nieźle. Krzysztof prowadził firmę sprowadzającą z zagranicy części komputerowe. Interes kwitł. Nie tylko wybudowali dom, ale przed nim parkowało volvo s70 warte kilkadziesiąt tysięcy złotych. Dzieci uczyły się w prywatnych szkołach. Małgosia w Katolickim Gimnazjum i Liceum im. Jana Pawła II w Łodzi, chodziła do ostatniej klasy gimnazjum. Kuba uczył się w piątej klasie Szkoły Podstawowej Towarzystwa Naukowego "Edukacja". Mieszkała z nimi jeszcze matka Krzysztofa, Danuta.

Ale polski rynek zaczął zalewać sprzęt komputerowy i elektroniczny sprowadzany z Chin. Jednoosobowa firma Krzysztofa nie była w stanie wygrać z konkurencją. Zaczęły się kłopoty finansowe. Policjanci ustalili, że wtedy Bogdański zaczął handlować pirackim oprogramowaniem do Play Station i Wizji TV na giełdzie ze sprzętem elektronicznym i komputerowym na łódzkim ŁKS-ie. Problemy finansowe były coraz większe, a Bogdańscy dalej chcieli żyć na poziomie, którzy osiągnęli. Zaczęli zaciągać kredyty, pożyczać pieniądze od bliższych i dalszych znajomych. Bogdański zaczął też grać na internetowej giełdzie finansowej, gdzie nie zawsze dopisywało mu szczęście.
Dom Bogdańskich w Starowej Górze wygląda tak, jakby ktoś z niego przed chwilą wyszedł i zaraz miał wrócić... Niewiele zmienił się od 11 kwietnia 2003 roku. Tego dnia z Bożeną rozmawiała jej siostra. Bogdańska powiedziała jej tylko, że ma kłopoty. Ale przez telefon nie chciała rozwijać tego wątku. Zapewniła, że wytłumaczy wszystko siostrze, gdy spotkają się osobiście. Potem do Starowej Góry przyjechał ojciec Bożeny. Spotkał zięcia. Córki nie zastał. Krzysztof wytłumaczył mu, że córka wyjechała do Wrocławia. Bogdańscy mieli założyć biuro turystyczne, a tam organizowano kurs przygotowujący do jego prowadzenia. Bożena miała wziąć w nim udział. Zabrała ze sobą dzieci, 16-letnią wtedy Małgosię i 12-letniego Kuba. Mieli przy okazji zwiedzić Wrocław i okolice. Potem Krzysztof rozmawiał jeszcze przez telefon ze szwagierką. Zdradził, że z Wrocławia pojadą do Niemiec, do przyjaciółki i razem spędzą święta. Siostra Bożeny się uspokoiła, nie przypuszczała, że ostatni raz rozmawiała z Krzysztofem...
Jeszcze tydzień po wyjeździe Bożeny i dzieci, Krzysztof był widziany w Starowej Górze. Sąsiadka wspomina, że tuż przed Wielkanocą, w Wielki Piątek, rozmawiała z nim przez ogrodzenie. Nie zauważyła w jego zachowaniu nic dziwnego. Jej też powiedział, że Bożena z dziećmi są we Wrocławiu. Matka miała przebywać u znajomych poza Łodzią. On sam tego dnia malował ściany na strychu...
Wielkanoc minęła, a Bogdańscy nie dawali znaku życia. Zaniepokojona siostra Bożeny zadzwoniła do przyjaciółki z Niemiec, z którą Bogdańscy mieli spędzić święta. Nie pojawili się tam jednak. Wtedy razem z rodzicami zawiadomiła policję. Był 8 maja 2003 roku....

Zaraz po zgłoszeniu zaginięcia ich dom w środku wyglądał tak, jakby przed chwilą dzieci wyszły do szkoły, rodzice do pracy, a babcia do sklepu. W pokoju chłopca pozostała włączona do prądu ładowarka telefoniczna. W łazience zostały szczoteczki do zębów, kosmetyki. Małgosia zostawiła swój notes z telefonami, portfel, a nawet pamiętnik. Danuta Bogdańska nie zabrała swoich lekarstw. Z komputerów usunięto twarde dyski, więc policja nawet nie wie, z jakimi stronami Krzysztof łączył się za pomocą Internetu.

Gdy policja przyjrzała się dobrze rodzinie Bogdańskich, okazało się, że mieli kłopoty finansowe. Policjanci obliczyli, że przed zniknięciem zadłużenie Krzysztofa Bogdańskiego mogło sięgnąć miliona złotych! Jednak są i tacy, którzy twierdzą, że długi są większe... Niektórzy ze znajomych zaprzeczają, że pożyczyli pieniądze Bogdańskiemu, choć fakty mówią co innego. Były przypadki, że Krzysztof chciał wziąć od kolegów pieniądze, by korzystnie zainwestować. Ci, którzy na to się wtedy nie zdecydowali, mogą dziś spać spokojnie. Nie wiadomo zaś ile osób skusiło się perspektywą uzyskania jeszcze większej gotówki. Tuż przed zaginięciem Bogdańscy zrobili maksymalne debety na kartach kredytowych. Nie brakowało pośród nich i złotych.

Bogdańscy poszukiwani byli nie tylko w Polsce, ale na terenie całej Europy. Policja sprawdzała czy nie wyjechali z Polski samolotem lub promem, a więc w tych środkach podróży, gdzie potrzebne są bilety imienne. Nie kupili takich. Podobnie, jak nie uzyskali wizy kanadyjskiej czy amerykańskiej. Nie dostali również tzw. zielonej karty. Nie wiadomo też czy wyjechali z Polski przy pomocy autentycznych dokumentów. Wiadomo, że matka Krzysztofa nie posiadała paszportu. Kobieta w chwili zaginięcia miała 66 lat. Kilka lat wcześniej przeszła udar. Krzysztof był bardzo związany z matką. Wiele lat sama go wychowywała, więc nikogo nie zdziwiło, że zabrał ją ze sobą. Ale i tu policjanci wykazali czujność. Sprawdzili wszystkie polskie domy seniora, pomocy społecznej, czy czasem syn przed wyjazdem nie umieścił tam matki. W żadnym nie znaleźli Danuty Bogdańskiej.
Polscy policjanci prosili o pomoc swych kolegów z Niemiec. Wiadomo było, że za zachodnią granicą mieli rodzinę i przyjaciół. Tam też nie natrafiono na żaden ślad, choć w poszukiwaniach brał udział oficer łącznikowy przy ambasadzie polskiej w Berlinie. Przez te lata policja otrzymała sygnał ze Śląska, że ktoś widział Bogdańskiego. Okazało się, że to błędny trop. Mężczyzna był tylko podobny do Krzysztofa.

Co więc stało się z Bogdańskimi? Policja rozważyła wszystkie możliwości. Zaczęli od najgorszej, która zakłada, że rodzina została zamordowana. W do-mu w Starowej Górze przeprowadzono ekspertyzy biologiczne przy udziale lamp ultrafioletowych. Przekopano całą działkę, stosując przy tym kamery termowizyjne, używając psów przeszkolonych w poszukiwaniu zwłok. Nie natrafiono na najmniejszy ślad.
- Gdyby do nieszczęścia doszło w domu lub jego okolicach, to na pewno pozostałyby jakieś ślady - twierdzą policjanci. - Poza tym nie jest prosto w demokratycznym kraju zabić pięć osób i nie pozostawić nawet najmniejszego śladu.

Policja wyklucza też raczej wersję, że rodzina Bogdańskich popełniła samobójstwo.
- W jakim celu Krzysztof Bogdański gromadziłby pieniądze? - pyta się policjant prowadzący sprawę.
Policjanci najbardziej skłaniają się ku innemu rozwiązaniu. Ich zdaniem zniknięcie rodziny zostało zaplanowane. Zaginęli, by rozpocząć nowe życie.

- Nie jest przypadkiem, że zgromadzili tak dużą sumę pieniędzy - twierdzi policjant z wydziału kryminalnego. - To nie była kwota, którą można było szybko wydać. Poza tym przed zniknięciem Krzysztof Bogdański sprzedał za 60 tysięcy złotych volvo.

Niedługo po zaginięciu okazało się, że kilka polskich banków jest bardzo zainteresowanych odnalezieniem Krzysztofa Bogdańskiego, a także jego żony oraz matki. Pod zastaw domu w Starowej Górze wzięto kilka kredytów. Kiedy Bogdańscy zaciągali kredyty, nie było jeszcze Centralnego Rejestru Długów, więc istniała możliwość zaciągnięcia kilku pożyczek pod hipotekę tego samego domu. Brał je Krzysztof, ale też żona i matka. W związku z tym sprawą zainteresowanych jest kilka łódzkich prokuratur prowadzący przeciwko Bogdańskim na wniosek banków sprawy o wyłudzenie kredytów. Na tej podstawie za Krzysztofem, Bożeną i Danutą Bogdańskimi wysłano listy gończe. Joanna Kącka z zespołu prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi mówi, że są poszlaki wskazujące, iż opuścili Polskę. Wiele wskazuje, że wersja o morderstwie jest mało prawdopodobna. Dzieci traktowane są jako zaginione, a dorośli poszukiwani.

- Osoby figurujące jako poszukiwane przez polskie organy ścigania znajdują się jednocześnie w bazie danych dostępnej w krajach Unii Europejskiej - mówi. - Gdyby zostałby zatrzymane na terenie UE, to przekazano by nam informacje.

Policjanci są przekonani, że nastąpi przełom w tej sprawie. Rodzina Bogdańskich też wierzy, że krewni dadzą znak życia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki