Obiecana przez rząd pomoc suszowa z powodu zbyt skomplikowanych wytycznych dotrze do niewielu rolników. Jak już informowaliśmy tydzień temu, tylko nieliczni byli w stanie wykazać, że straty z powodu suszy przekroczyły w ich gospodarstwach wymagany poziom 30 procent w stosunku do średniej uzyskiwanej w trzech ostatnich latach. Sławomir Franiak z gminy Warta znalazł się w gronie tych, którym się to udało, ale pieniędzy nie dostanie. Dlaczego? Bo nie wiedział, że należy sporządzony przez gminnych urzędników dokument dostarczyć do biura powiatowego Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Rolnicy mieli czas do 30 września.
- W tym roku mam cały czas pod górkę - żali się Sławomir Franiak. - Nie dosyć, że susza pozbawiła mnie części plonów, przez co zabraknie mi paszy dla bydła na co najmniej dwa miesiące, to jeszcze przez te upały latem zanotowałem trzy padnięcia. Jedna z krów na moich oczach zamuczała i po chwili przewróciła się martwa. Potem padły mi dwa cielaki. Jakby mało było problemów, to okazuje się, że nie dostanę pieniędzy, choć mój wniosek załapał się na tę pomoc.
Z protokołu wynika, że w produkcji roślinnej Franiak zanotował straty na poziomie aż 46 proc., a w produkcji zwierzęcej wyniosły one 28 proc. Do wykarmienia 40 krów potrzeba dużych ilości paszy, a tymczasem z kupionych rok temu 3 ton big-bagów z wytłokami i 180 balotów siana nie zostało już nic, a jakby tego był mało nagły atak październikowej zimy sprawił, że od kilku dni krowy stoją już na oborze.
- Za pieniądze z pomocy suszowej mógłbym kupić paszę, ale nic z tego, bo nie wiedziałem nic o terminie dostarczenia protokołu do Agencji - irytuje się rolnik. -Dostałem w plecy za to, że zamiast słuchać radia czy oglądać telewizję od świtu do nocy harowałem w polu, a jeszcze po godzinach musiałem znaleźć czas, by położyć blachę na dachu budynku gospodarczego. Mam żal do urzędników, bo doskonale wiedzieli, że jako jeden z pierwszych jeszcze w lipcu składałem wniosek, a potem nikogo z nich nie zdziwiło, że mija termin dostarczenia protokołu do Agencji, a nikt się po niego nie zgłasza. Tak doświadczonego pracownika nie zdziwiło, że pozytywnie rozpatrzony dokument leży na biurku? Przecież wiedzieli, że wcześniej chodziłem za tym i mi zależy na tej pomocy. Wystarczył jeden telefon do mnie, a w dziesięć minut byłbym w urzędzie.
- Na dzień przed upływem terminu poprosiliśmy sołtysów o rozesłanie kurend - broni się Krzysztof Żubrowski z Urzędu Gminy i Miasta w Warcie.
- Puściłem cztery kurendy oraz rozwiesiłem ogłoszenia na tablicach - mówi Janusz Nowak, sołtys Lasku. - Ze swoich obowiązków wywiązałem się. Nie moja wina, że gdzieś po drodze ktoś nie podał dalej kartki do sąsiada. Następnym razem kurendę wyślę od Franiaka.
- Gdyby sołtysowi naprawdę zależało, to by mnie i bez kartki powiadomił. Ma do mnie 300 metrów - mówi Franiak.
Źródło: Dziennik Łódzki
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?