Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przez trzy epoki, czyli za kulisami łódzkich gazet w czasach PRL. Wspomnienia Adama Lewaszkiewicza

Wiesław Pierzchała
W komendzie wojewódzkiej MO. Autor - pierwszy z prawej
W komendzie wojewódzkiej MO. Autor - pierwszy z prawej reprodukcja/Krzysztof Szymczak
Dzięki ciekawym wspomnieniom Adama Lewaszkiewicza możemy zajrzeć za kulisy lokalnych gazet i życia redakcyjnego w dobie PRL.

Autor przeszedł długą drogę od dziennikarza partyjnego "Głosu Robotniczego" do redaktora naczelnego "Expressu Ilustrowanego". Swoje wspomnienia zaczyna od opisania słynnego Domu Prasy, czyli kamienicy firmy Siemens przy ul. Piotrkowskiej 96, w której swoje lokum miały łódzkie dzienniki i tygodniki: od wspomnianych "GR", "EI" i "DŁ" do "Karuzeli".

Do tego dochodził Klub Dziennikarza, czyli giełda wieści z miasta i redakcji. Stamtąd chodziło się do "Spatifu" przy al. Kościuszki, w którym zabawa bywała tak szampańska, że pewnej nocy dziennikarka "GR" Alina (jej nazwisko nie pada) po wyjściu z lokalu brawurowo wykonała striptiz uliczny. Na miejscu zjawiła się milicja, powiało skandalem. Rozrywkową dziennikarkę, której groziło wyrzucenie z redakcji, uratował autor wspomnień w ten sposób, że przekonał milicjantów, aby nie kierowali sprawy do kolegium ds. wykroczeń. W tym miejscu nasuwa się pytanie, czy tajemniczą dziennikarką nie była czasem Alina Grabowska, która - po relegowaniu z partii i gazety w 1968 roku - została popularną dziennikarką Radia Wolna Europa.

Podobnych barwnych historii nie brakuje. Autor dowcipnie pisze, że najbardziej udany tytuł działu rolnego "Głosu Robotniczego" brzmiał: "Czerwone bydło w odwrocie" i wyjaśnia na wszelki wypadek, że chodziło o rasę krów. Gorąco było w styczniu 1967 roku podczas spotkania z bohaterami serialu "Czterej pancerni i pies". Tłumy na placu Wolności i na ul. Piotrkowskiej były tak wielkie, że aktorzy nie mogli wsiąść na czołg "Rudy 102" i przejechać nim ul. Piotrkowską.

Będąc już decydentem w "EI" autor spotkał się z Januszem Christą w Sopocie i sprawił, że jego znakomite komiksy o Kajku i Kokoszu, które moim zdaniem na głowę biły przygody Tytusa, trafiły na łamy łódzkiej popołudniówki. Dla wielu zaskoczeniem będzie fakt, że w końcu lat 80. autor przyjął do pracy w "Expressie" Jacka Dębskiego. Niestety, według autora przyszły minister nie sprawdził się w roli depeszowca i z hukiem wyleciał z redakcji. Potem Jacek Dębski miał opowiadać, że został zwolniony na polecenie SB, bowiem szykował się do wydania nielegalnej gazety. Motyw SB co jakiś czas powraca. Autor przypomina znanego dziennikarza telewizyjnego Marka Madeja, któremu pozwolił pisać pod pseudonimem do dodatków sportowych "EI" po tym, jak został negatywnie zweryfikowany w stanie wojennym. Po latach okazało się, że - jak pisze zaskoczony autor - Marek Madej był pracownikiem służb tajnych PRL. Paradoks? Paradoks. Zresztą taki sam jak ten, że autor został w młodości skazany na więzienie za założenie organizacji antykomunistycznej, a potem przez wiele lat łączył się z proletariuszami wszystkich krajów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki