Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przyjaciel i fotograf miasta Łodzi

Joanna Leszczyńska
Andrzej Wach pokazywał życie miasta codzienne...
Andrzej Wach pokazywał życie miasta codzienne... Grzegorz Gałasiński/archiwum
Lubił zdjęcia wysmakowane, z klimatem, a kiedy pracował, nie lubił się śpieszyć - o Andrzeju Wachu, zmarłym wieloletnim fotoreporterze "Dziennika Łódzkiego" - pisze Joanna Leszczyńska.

Mówiono o nim: mistrz fotografii miejskiej, czuły na detale architektoniczne i na piękno przyrody. To wszystko prawda. Ale ja zapamiętałam Andrzeja Wacha jako fotoreportera, który umiał docierać do ludzi, i wzbudzać zaufanie, choć nie dla wszystkich było to takie oczywiste. Towarzyszył mi przed laty w zbieraniu materiałów do reportażu o dziewczynie, która odbudowywała swoje życie po traumatycznym pożarze. Ten pożar zmasakrował jej twarz. Przeszła liczne operacje w Polsce i USA. Przechodziła chwile strasznego załamania. Chciała sobie nawet odebrać życie. To była trudna rozmowa i trudne zadanie dla fotoreportera. Ale Marta zaufała Andrzejowi, że nie zrobi jej krzywdy swoimi zdjęciami. Zgodziła się na tę niełatwą sesję fotograficzną, a były to jeszcze czasy bez photoshopa... Ale Andrzej nie ograniczył się tylko do sesji. Kiedy się żegnaliśmy, powiedział do niej: "Zobaczysz, wszystko będzie dobrze. Ułożysz sobie życie z jakimś chłopakiem".

Wydawałoby się, że to tylko zwykłe słowa, ale jakże podniosły ją na duchu. Kiedy kilkanaście dni później rozmawiałam z Martą, prosiła żeby koniecznie pozdrowić "pana Andrzeja". Swoją drogą, ta dziewczyna po kilku latach rzeczywiście ułożyła sobie życie.

Tak fotografował Andrzej Wach [ZDJĘCIA]

Andrzej lubił jeździć w teren z dziennikarzem. Był ciekawy, o czym będzie tekst, do którego ma robić zdjęcia.

- Muszę poznać czyjąś historię, żeby uchwycić to, co najważniejsze - mówił Andrzej.

Chętnie uczestniczył w rozmowach dziennikarza z bohaterami jego tekstu. Bywało, że też zadawał pytania.

Nie lubił iść na łatwiznę. Kiedy Sławomir Sowa pisał reportaż o starówce w Piotrkowie Trybunalskim, zasugerował Andrzejowi, żeby opatrzyć tekst zdjęciami, które niedawno robił. Ale Andrzej się wtedy obruszył.

- No coś ty, trzeba to zrobić od nowa - powiedział. - Jak to ma mieć klimat, to nie mogą być takie zwykłe, codzienne zdjęcia. Przyjadę, pójdę z tobą.

Wspomina Grzegorz Gałasiński, kierownik działu foto w "Dzienniku Łódzkim": - Andrzej był typowym fotoreporterem dokumentalistą. Był zakochany w Łodzi i dokumentował przemiany tego miasta. I to przez kilka dekad, bo w naszej redakcji przepracował 45 lat.

Kiedy potrzebne są na przykład zdjęcia z powstawania słynnego w całym kraju "Centralu", czy budowy alei Piłsudskiego, archiwum Andrzeja jest nieocenione. Z zacięciem dokumentalisty utrwalał na zdjęciach poszczególne etapy budowy Manufaktury, czy rewaloryzacji EC1. Przeważnie raz w tygodniu chodził na taką budowę.

- W jego pracach widać zamiłowanie do miasta - mówi Grzegorz Gałasiński. - Lubił fotografować ciekawa miejsca na tle przyrody. I o różnych porach roku. Jak fotografował kościół, to musiał mieć zdjęcie zimą, wiosną, latem i jesienią. Nie każdy z fotoreporterów ma taką cierpliwość. Jego zdjęcia są nastrojowe, klimatyczne, poetyckie.
Słynął z rubryki "W obiektywie Andrzeja Wacha", która latami ukazywała się w "Dzienniku". To humorystyczne obrazki z życia miasta. Wielu czytelników od tej rubryki zaczynało przeglądać naszą gazetę.

Andrzej Wach urodził się 1 lipca 1942 roku w Kobryniu, dziś Białoruś. Po wojnie przyjechał z rodzicami do Piotrkowa. Tu chodził do szkoły, tu w czasach szkolnych grał w koszykówkę. Jak wspomina Bogusław Kukuć, nasz dziennikarz sportowy, w tamtych czasach w Piotrkowie było kilka dobrych drużyn w koszykówce. Miłość do koszykówki została mu do końca.

Bogusław Kukuć: - Utrwalił na kliszy fotograficznej kilka ważnych wydarzeń z piotrkowskiego sportu, na przykład awans dziewczyn do ekstraklasy piłkarek ręcznych. Te zdjęcia do dzisiaj wykorzystujemy w przypadku różnych rocznic. Andrzej jeździł też z nami na mistrzostwa dziennikarzy w koszykówce do Zakopanego.

Grzegorz Gałasiński wspomina, że ciągoty do fotografii Andrzej miał zawsze. Jak był młody, marzył o operatorce, ale nie spełnił tego marzenia. Wiele nauczył się podczas odbywania służby wojskowej. Jego zdjęcia ukazywały się w wojskowej gazetce. Później krótko pracował w jednej z piotrkowskich gazet. Potem przyjechał do Łodzi, gdzie został fotoreporterem "Dziennika Łódzkiego". Redakcja "Dziennika" mieściła się wtedy naprzeciwko sklepu z artykułami fotograficznymi, który prowadził ojciec Grzegorza Gałasińskiego.

- Andrzej jako dwudziestokilkuletni chłopak prawie codziennie przybiegał do ojca po filmy i inne materiały fotograficzne- mówi Grzegorz Gałasiński.- Pamiętam, że Andrzej dawał mi bilety do cyrku, czy do kina. Chciał się odwdzięczyć za to, że tata ułatwiał mu dostęp do materiałów fotograficznych, których wtedy brakowało. To były czasy fotografii czarno-białej. Fotograf robił sobie odbitki w ciemni i poza filmami, papierem, musiał mieć chemikalia do wywoływania filmu.

Grzegorz twierdzi, że Andrzej wpłynął na jego decyzję, by zostać fotoreporterem. - Czuję się jego wychowankiem. Pod jego okiem poznawałem tajniki zawodu. Doradzał mi. Jako fotoreporter miał dobry sprzęt fotograficzny i pozwalał mi nieraz z niego korzystać. Po maturze poszedłem do policealnej szkoły fotograficznej, potem zacząłem pracę w Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych, ale Andrzej "ściągnął" mnie do "Odgłosów".

Marek Kondraciuk, nasz dziennikarz sportowy: - Na pewno Andrzej był jednym z najlepszych fotoreporterów w Łodzi. Nie lubił pośpiechu, pracował wolno. Jak był na meczu, musiał poszukać odpowiedniego planu, zastanowić się, czy tu stanąć, czy może tu. Dopiero wtedy robił zdjęcia. Gdyby dzisiaj był młody, to ze swoim temperamentem, pewnie miałby problemy, aby robić taką "masówkę". Wolał konkurować jakością.

Chętnie fotografował koszykówkę. W sporcie szukał ujęć niebanalnych.

- Andrzej lubił fotografować ludzi i na zdjęciach oddawać charakter człowieka - wspomina Marek Kondraciuk. - Pamiętam zdjęcie Jacka Machcińskiego, jednego z legendarnych trenerów Widzewa, palącego papierosa. Jacek Machciński palił bardzo dużo i w specyficzny, agresywny sposób, jak Krystyna Janda w "Człowieku z marmuru". To jest bardzo trudno oddać na zdjęciu. Ale Andrzejowi się udało. Zrobił świetne zdjęcie w kłębach dymu.
Bogusław Kukuć, dziennikarz sportowy: - Większość lat, jakie Andrzej przepracował w zawodzie fotoreportera to były czasy czarno-białej fotografii. Potem siłą rzeczy przeszedł na fotografię kolorową. Ukazało się kilka książek z jego pięknymi, kolorowymi fotografiami kościołów.

W ostatnich latach często widzieliśmy, jak przed wystawą zdjęć przy Piotrkowskiej pod Urzędem Miasta stawali ludzie i z zainteresowaniem przyglądali się fotografiom Andrzeja. A on cieszył się z tego niezmiernie, mając świadomość, że współtworzy klimat tej ulicy.

Andrzej marzył, żeby na Piotrkowskiej królowała sztuka, by było pełno wystaw i galeryjek. Chciał, żeby na ulicy rozstawiali sztalugi malarze, by tworzyli na niej rzeźbiarze. Jego galeria pod chmurką była skromnym spełnieniem tego marzenia.

Początkowo nie mógł się przekonać do fotografii kolorowej i cyfrowej. Ale z czasem pokonał uprzedzenia. I dziś Grzegorz Gałasiński ma satysfakcję, że pomógł mistrzowi wejść w świat cyfrówki i photoshopa.

W "Dzienniku Łódzkim" Andrzej przepracował 45 lat. Od pięciu lat był na emeryturze. Ale nadal pracował. Miał więcej czasu na takie fotografowanie, jakie najbardziej lubił, czyli bez pośpiechu, na szukanie pomysłu na ujęcie. Ponad rok tydzień w tydzień chodził, by fotografować przemiany EC1.

Ci, którzy znali Andrzeja, proszą, aby koniecznie napisać, że lubił dobrze zjeść i znał się na kuchni. Sam też świetnie gotował. Szczególnie bliska mu była ostra węgierska kuchnia.

- Przepadał też za zalewajką i pierogami mojej żony - wspomina Grzegorz Gałasiński. Lubił też podróże, szczególnie w rejony śródziemnomorskie, z których przywoził wiele zdjęć.

Bardzo przeżył śmierć żony Teresy, która kilka lat temu zmarła na raka. - Zawsze mieliśmy bliski kontakt, ale po śmierci jego żony szczególnie się do siebie zbliżyliśmy - mówi Grzegorz Gałasiński. - Andrzej nie miał dzieci i traktował nas jak rodzinę. Z nami spędzał święta. Codziennie dzwoniłem do niego o 22. Bo tak się umówiliśmy. Jak nie zadzwoniłem, był trochę zły, tak był przyzwyczajony do tych rozmów. Andrzej był ciekawy, co dzieje się w redakcji i w mieście.

Fotografowanie było dla niego remedium na złe samopoczucie, na samotność. Najpełniej żył i najlepiej się czuł, jak miał coś do zrobienia.
1 lipca skończyłby 70 lat. Planował urodzinową podróż za granicę. Za miesiąc miała być otwarta wystawa jego zdjęć z EC1...

Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki