18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ranny Afgańczyk opuści Polskę na własnych protezach [ZDJĘCIA]

Joanna Barczykowska
Dostał protezy i po prostu wstał. Teraz od nowa uczy się chodzić. W Łodzi jest leczony afgański kapitan Ahmad Zia, który przez wiele lat walczył z talibami i pomagał polskim żołnierzom na misji. Teraz sam potrzebuje pomocy.

W Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym im. WAM w Łodzi przebywa Ahmad Zia, dowódca policyjnego posterunku w prowincji Ghazni w Afganistanie, gdzie znajduje się główna baza misji polskich żołnierzy. Dwa lata temu Afgańczyk stracił nogi podczas wybuchu miny-pułapki. Kapitan wczoraj w Łodzi dostał specjalistyczne protezy i rozpoczął rehabilitację. Po raz pierwszy od dwóch lat stanął na nogach. Chce opuścić Polskę, samodzielnie wsiadając do samolotu. Aby to się udało, najbliższe tygodnie spędzi na oddziale rehabilitacji łódzkiego szpitala im. WAM. To nie pierwszy żołnierz, który jest leczony w tym szpitalu. Specjaliści z łódzkich klinik przywracają zdrowie żołnierzom, wracającym z misji i weteranom wojennym.

Talibowie za głowę Ahmada wyznaczyli nagrodę w wysokości 50 tysięcy dolarów. Kapitan się jednak nie boi. Po zakończeniu leczenia w Polsce chce wrócić do czynnej służby w Afganistanie. Chce walczyć o swój kraj, tak jak przed wypadkiem. Nie boi się pokazywać twarzy ani podawać nazwiska. Na czarnej liście talibów jest od dawna, ponieważ od wielu lat niweczy plany terrorystów.

- Udało mi się skutecznie walczyć z talibami, ponieważ ludzie z mojego dystryktu byli zwolennikami pokoju, a nie wojny. To oni współpracowali z nami i nam pomagali. W regionie mamy osiem liceów: cztery dla chłopców i cztery dla dziewczynek; wszystkie działają. Talibowie kilkakrotnie próbowali nas zastraszyć. Żądali, aby szkoły zostały zamknięte, szczególnie te dla dziewcząt, ale ludzie z mojej okolicy nie chcieli, żeby ich dzieci były analfabetami. Jeśli udało mi się zapewniać bezpieczeństwo w moim regionie, to tylko dzięki współpracy ludności - mówi Ahmad Zia.

Wypadek nie przeszkodził mu w pracy, choć talibowie z pewnością liczyli, że odbiorą mu życie. Ahmad jest dowódcą posterunku Khwaja Omari, który mieści się 25 kilometrów od Ghazni, największego miasta w prowincji, w pobliżu którego znajduje się polska baza wojskowa. Jego okręg zwykło się nazywać "sypialnią talibów", dlatego Zia miał niezwykle trudne zadanie.

Tego tragicznego dnia kapitan dostał informację, że talibowie zaminowali drogę do miasta.

- Ludzie dzwonili do mnie, że nie mogą się dostać do miasta, do szkół ani szpitali. Jedna z kobiet miała rodzić i nie mogła dojechać do lecznicy. Musiałem zacząć działać - opowiada kapitan Ahmad Zia. - Miny-pułapki rozbrajają zawsze saperzy. Zadzwoniłem i poprosiłem o pomoc. Czekając na wsparcie żołnierzy, chciałem rozejrzeć się w terenie. Pojechałem własnym samochodem na wzgórze, żeby szerzej zobaczyć sytuację. Mina wybuchła pod moim autem.

Saperzy rozbroili tego dnia siedem min--pułapek, które talibowie pozostawili na drodze. To były improwizowane ładunki wybuchowe. Zia trafił do polskiego szpitala polowego w bazie w Ghazni. Polscy lekarze uratowali mu życie. Niestety, policjant stracił obie nogi.

Jednym z lekarzy, którzy zajmowali się kapitanem w szpitalu polowym, był profesor Waldemar Machała, szef kliniki anestezjologii i intensywnej terapii w szpitalu im. WAM w Łodzi. Był wtedy lekarzem Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Afganistanie. Uczestniczył w kilkunastu operacjach, które uratowały Zii życie.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

- Poznałem kapitana dwa miesiące po wypadku. W wyniku urazu doznał rozleg-łych obrażeń kończyn dolnych. Jego rany były pierwotnie zakażone. Po eksplozji w ranie znajduje się wszystko: kurz, pył, fragmenty munduru, butów, karoserii, oleju i odłamków. Przez to doszło do zapalenia kości. Zia był wielokrotnie operowany, zmienialiśmy mu opatrunki w pełnym znieczuleniu. Kikuty obu kończyn miał wielokrotnie docinane do stanu, w jakim są w tej chwili. To był długi proces, ale Zia trzymał się zawsze bardzo dzielnie - opowiada profesor Waldemar Machała.

Po wypadku w 2012 roku Zia przeszedł ponad 20 operacji.

- Większość zabiegów przeprowadziliś-my w szpitalu polowym polskiej bazy wojskowej. Trzy operacje zostały wykonane w szpitalu prowincjonalnym w Ghazni, jedynym państwowym szpitalu w dwumilionowej prowincji - mówi profesor Machała.

Polscy lekarze, w tym łódzki anestezjolog, trzykrotnie opuścili polską bazę wojskową i pojechali do Ghazni, by operować Afgańczyka. Jechali w konwoju. Operacja chorego nie mogła potrwać dłużej niż dwie godziny, ponieważ z każdą minutą pobytu w szpitalu prowincjonalnym w centrum Ghazni wzrastało ryzyko ataku ze strony talibów. Zagrożeni byli nie tylko polscy lekarze, ale także inni pacjenci, leżący w państwowym szpitalu.

- Długo leczyliśmy Zię w szpitalu w polskiej bazie. Niestety, w pewnym momencie u komendanta Zii pojawiły się niepokojące patogeny w ranach. Uznaliśmy, że bezpieczniej będzie, jeśli będziemy operowali go poza polskim szpitalem wojskowym, żeby za wszelką cenę odsunąć od siebie ryzyko zakażenia i przeniesienia go na rannych żołnierzy, których przyjmowaliśmy w szpitalu - mówi profesor Machała. - Podróż lekarza w konwoju do szpitala prowincjonalnego stwarzała okazję do ataku. Gdyby wywiad talibski dowiedział się, że do szpitala w Ghazni jedzie anestezjolog i chirurg, zabezpieczający polską bazę wojskową, myślę, że mogliby napaść na konwój w celu eliminacji naszego zespołu. Musieliśmy operować Zię pod presją czasu. Zagrożeni byliśmy nie tylko my, ale wszyscy Afgańczycy, którzy leżeli wtedy w szpitalu. Trzeba zdać sobie sprawę z tego, że dla talibów zabijanie współbraci nie stanowi żadnego problemu. Szczególnie wtedy, gdy w ich rozumieniu współpracują z władzami okupacyjnymi. Mimo że ratujemy ich obywateli, dajemy sprzęt i leki, oni traktują to jak zamach na ich kraj.

Polskim lekarzom podczas operacji asystowały pielęgniarki ze szpitala polowego oraz afgańscy lekarze z prowincjonalnego szpitala w Ghazni. Polskie pielęgniarki z szacunku dla afgańskiej kultury pracowały w chustach, zakrywających włosy.

- Operowaliśmy częściowo swoim sprzętem, a częściowo sprzętem, który Amerykanie podarowali rok wcześniej afgańskim lekarzom. To były urządzenia do anestezji. Niestety, przez kilka miesięcy stały nieużywane, ponieważ Afgańczycy nie potrafili ich uruchomić. Dwa miesiące przed pierwszą operacją Zii w prowincjonalnym szpitalu zdecydowaliśmy się odwiedzić afgański szpital w Ghazni i pomóc lekarzom w uruchomieniu sprzętu. Potem sami go wykorzystywaliśmy - mówi profesor Machała.

Większość Afgańczyków rannych w wybuchach min-pułapek czy improwizowaych ładunków wybuchowych po prostu umiera. Ci, którzy przeżyją, najczęściej umierają krótko po wypadku przez zakażenia organizmu czy powikłania po amputacjach. Zia miał dużo szczęścia. Polacy zajmowali się nim najlepiej, jak potrafili. Chcieli odwdzięczyć się za pomoc, jakiej wielokrotnie udzielał kapitan Zia polskiemu wojsku.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

- Zia jest prawdziwym wojownikiem. Pracował w dystrykcie w Afganistanie, który jest sypialnią talibów. To jeden z najlepszych posterunków w Ghazni, ponieważ jego policjanci wykonywali zadania, dające bezpieczeństwo naszym żołnierzom. Dlaczego Zię trzeba u nas leczyć? Ponieważ dzięki niemu i jego policjantom wielu z nas wróciło po służbie do domu - mówi profesor Machała. - Oni zabezpieczali działania talibów przeciw wojskom koalicji. Zia zawsze mówi, że czuje się Afgańczykiem i uważa, że sami powinni swego kraju bronić. Poza pochyleniem przed nim czoła, ponieważ jest wielkim bohaterem, trzeba mu pomóc stanąć na własnych nogach.

W ubiegłym roku afgański kapitan przeszedł kolejne zabiegi. Cały czas pracował. Na swój posterunek wrócił już dwa miesiące po wypadku.- Jego policjanci go kochają. To bardzo odważny chłop, który nigdy nie chował się za plecami kogoś innego. Mimo że miał trudno gojące się rany, z których sączyła się ropa, urzędował na swoim posterunku i dowodził policjantami. To absolutny bohater, w dobrym tego słowa znaczeniu. To także fantastyczny człowiek - mówi profesor Machała.

Tak też uważali jego współpracowanicy, którym nie przeszkadza niepełnospraw-ność Zii.

- Dwa miesiące po wypadku ludzie przyszli do mnie i poprosili, żebym wrócił na posterunek. Mówiłem, że teraz nie mogę skutecznie pełnić obowiązków komendanta, bo nie mam nóg, ale oni stwierdzili, że moja praca jest potrzebna i bardzo ważna. Generał zdecydował, że nadal będę dowódcą, właśnie dlatego, że ludzie o to prosili - mówi Zia. - Osoby odpowiedzialne za zasadzkę, w której zostałem ranny, zostały schwytane i zabite. Nie boję się talibów. Oni już dawno wydali na mnie wyrok. W podobnej sytuacji są moi koledzy z policji. Nie możemy się jednak temu poddać.

Zia silnie wierzy w swoją misję i ma nadzieję, że będzie mógł ją wypełniać najlepiej jak potrafi. Wszystko zależy od powodzenia leczenia w Polsce.

Pod koniec ubiegłego roku polscy lekarze ze szpitala wojskowego zabrali go na leczenie do kraju. W Afganistanie nie miałby szans ani na protezy, ani na rehabilitację.

- Mam wielką frajdę, że człowieka, którego znieczulałem do większości operacji, kiedy był w najgorszych momentach jego życia, związanych z urazem, transportowałem do Polski naszym wojskowym samolotem. Dostarczyłem go do Bydgoszczy i zaprowadziłem na oddział, gdzie rozpoczął leczenie - mówi profesor Machała.

Po kilkumiesięcznym leczeniu w wojskowym szpitalu w Bydgoszczy, Zia trafił do Łodzi. Tu rozpoczął rehabilitację . Wczoraj dostał specjalne protezy, na których uczy się chodzić.

- Protezy są wykonane z bardzo wytrzymałych materiałów i są dostosowane do warunków, panujących w Afganistanie, ponieważ Zia chce wrócić do czynnej służby. Mamy doświadczenie w wykonywaniu protez, używanych w trudnych warunkach. Między innymi zrobiliśmy protezę dla Jana Meli na jego wyprawę na biegun północny oraz dla Magdy Pierzyny na wyprawę do równikowej Afryki. Obie protezy doskonale spisały się w tak różnych klimatach, więc mamy nadzieję, że warunki afgańskie też nas nie zaskoczą - mówi Wojciech Budacz, dyrektor generalny firmy V!GO.

Zia musi nauczyć się chodzić od nowa. Pomogą mu w tym łódzcy rehabilitanci.

- Zia musi poznać nowe schematy ruchowe, ponieważ po amutacji kończyn człowiek używa zupełnie innych mięśni przy chodzie - mówi profesor Jan Raczkowski, kierownik oddziału klinicznego rehabilitacji pourazowej. - Pacjent jest w dobrym stanie, zarówno fizycznym, jak i emocjonalnym, co jest bardzo ważne. Zia chce chodzić, a my chcemy go wypuścić ze szpitala dopiero na własnych nogach .

Zia spędzi w szpitalu im. WAM najbliższe tygodnie, może nawet miesiące. Nie jest jednak pierwszym pacjentem wojennym, który trafił do tego szpitala. Uniwersytecki Szpital Kliniczny im. WAM jest także Centralnym Szpitalem Weteranów. Pół roku temu chirurdzy z kliniki chirurgii ręki wyciągali z ciała żołnierza odłamki improwizowanego ładunku wybuchowego. Żołnierz był ofiarą wybuchu w Afganistanie. Podobnego do tego, który eksplodował pod samochodem Zii. Trzy lata temu w klinice chirurgii twarzowo-szczękowej łódzcy lekarze przeprowadzili rekonstrukcję oczodołu u żołnierza, który wrócił z Afganistanu.

- Mimo że szpital im. WAM przestał być szpitalem wojskowym, nadal w tej placówce pracuje wielu specjalistów z Wojskowej Akademii Medycznej, którzy znają specyfikę leczenia urazów bojowych. Urazy bojowe mają zdecydowanie inną charakterystykę niż te, z którymi spotykamy się w Polsce, dlatego wymagają wiedzy i doświadczenia - mówi prof. Zbigniew Dudkiewicz, kierownik kliniki chirurgii ręki i prodziekan do spraw kształcenia wojskowego Uniwerstetu Medycznego w Łodzi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki