Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ratujmy zabytkowe łódzkie fabryki [ZDJĘCIA]

Wiesław Pierzchała
Uniontex po wielkim pożarze
Uniontex po wielkim pożarze Grzegorz Gałasiński
Pożar na terenie słynnej tkalni papieskiej w dawnym kompleksie przemysłowym Karola Scheiblera na Księżym Młynie skupia problemy z zabytkowymi fabrykami w Łodzi. Polegają one na tym, że są w rękach prywatnych i z powodu kryzysu stoją odłogiem, niszczeją i na naszych oczach się rozpadają.

Wykorzystują to zbieracze złomu, którzy w poszukiwaniu metalowych elementów dewastują budynki pofabryczne. Bywa, że palą ogniska i puszczają je z dymem, tak jak to było ostatnio nie tylko z budynkiem elektrowni z końca XIX wieku na terenie tkalni papieskiej w rejonie ul. Milionowej i Kilińskiego, lecz także z zabytkową zajezdnią MPK w stylu art deco z lat 20. XX stulecia przy skrzyżowaniu ul. Dąbrowskiego i Kilińskiego. W obu przypadkach spaliły się dachy obiektów, które trzeba będzie odnowić.

Co robić, aby uratować stare fabryki, żeby nie powtórzyła się sytuacja, że zostały zburzone i na zawsze zniknęły z pejzażu Łodzi? Tak jak to stało się z Norbelaną u zbiegu ul. Żeromskiego i al. Mickiewicza, a także w przypadku fabryki Biedermannów przy ul. Smugowej, fabryki Geyera przy ul. Piotrkowskiej i browarów Anstadta przy ul. Sędziowskiej, które zostały rozebrane w większej lub mniejszej części. Wprawdzie miasto ma program ratowania zabytków, ale można odnieść wrażenie, że dotyczy on głównie willi i kamienic, ale nie fabryk. Potwierdza to radna miejska Urszula Janiak-Niziołek, która podkreśla, że miasto nie ma pomysłu na ratowanie fabryk, przez co stopniowo niszczeją, co zresztą widać gołym okiem.

Wydaje się, że przyczyną kiepskiej kondycji dawnych fabryk jest sytuacja z lat 90., gdy nie było żadnych programów ich zabezpieczenia. Efekt był taki, że inwestorzy kupowali je, aby zburzyć i mieć działkę w dobrym punkcie miasta. Fabryki te były wtedy w ewidencji zabytków lub poza ewidencją. W obu przypadkach oznaczało to, że de facto nie miały opieki prawnej i bez problemu można było je rozebrać. I tak się działo. W miejscach po nich powstały nowe obiekty lub zostawały puste działki. A to dlatego, że z powodu kryzysu właściciele nie zdążyli ich sprzedać lub zagospodarować. Przełom nastąpił w 2010 roku, gdy zmieniły się przepisy i od tej pory obiekty z ewidencji mają opiekę prawną. Dotkliwie przekonał się o tym Michał L., który zburzył piękną, stylową willę Reinholda Langego przy ul. Zgierskiej. Wybuchł skandal. Łodzianie byli oburzeni. Na głowę sprawcy rozbiórki posypały się gromy. Do akcji wkroczyła prokuratura, która - dzięki nowym przepisom - mogła zarzucić Michałowi L. rozbiórkę zabytkowej, będącej w ewidencji rezydencji bez zgody konserwatora zabytków i nadzoru budowlanego.

Sprawa trafiła do sądu. Toczy się proces. Najpierw Michał L. uderzył się w piersi, przyznał do winy i obiecał odbudować willę. Ostatnio jednak zmienił zdanie i oświadczył, że jest niewinny. Sprawa jest precedensowa w skali Łodzi i kraju. Jeśli Michał L. zostanie skazany będzie to sygnał, że nie można bezkarnie burzyć zabytków. To z pewnością podziała odstraszająco na innych właścicieli i inwestorów.

Co jednak robić z dawnymi, pustymi fabrykami, które stoją i niszczeją lub padają ofiarą pożarów, co i tak na jedno wychodzi? Architekt miasta Marek Janiak przyznaje, że miasto nie ma narzędzi, aby ingerować w takich sytuacjach. Zaznacza, że przepisy są jasne i precyzyjne: to właściciel ma obowiązek dbać o zabytkowe obiekty i jeśli tego nie czyni, to powinny spadać na niego surowe i dotkliwe kary. Aby tak się stało, powinny o to zadbać - według Marka Janiaka - odpowiednie służby, jak policja, straż miejska, prokuratura, nadzór budowlany i służby konserwatorskie. To jednak śpiew przyszłości, bowiem nie widać, aby właściciele niszczejących obiektów byli jakoś karani. Tak więc stare fabryki niszczeją, ich właściciele umywają ręce, miasto nie ma ani programu, ani możliwości ich ratowania i koło niemocy się zamyka. Wydaje się, że dobrym rozwiązaniem byłoby uporządkować sprawę, zrobić spis starych, zaniedbanych fabryk i zdecydować, które chronimy i ratujemy, a które likwidujemy.

Ponadto ważne są inicjatywy lokalne, jak na przykład ta, aby wybrane budynki przyłączyć do Łódzkiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej i tym samym je uratować i odnowić. Jak się dowiedzieliśmy, w strefie mają się znaleźć trzy takie obiekty: przy ul. Wólczańskiej, przy rondzie Solidarności i na terenie dawnego basenu Olimpii przy ul. Sienkiewicza.

Symbolem fali "tsunami", która zmiotła wiele łódzkich fabryk, są znane większości łodzian zakłady wełniane Norbelana (przed wojną była to fabryka Karola Eiserta), po których nie zostało nawet śladu. A szkoda, gdyż były to obiekty bardzo cenne dla historii miasta. Wprawdzie wiele budynków było siermiężnych i bezstylowych i można było je rozebrać, to jednak potężna przędzalnia z czerwonej cegły stojąca wzdłuż al. Mickiewicza robiła wrażenie i za wszelką cenę należało ją zachować, odnowić i odpowiednio zagospodarować. Niestety, nic takiego nie nastąpiło, gdyż służby konserwatorskie nie zdążyły wpisać obiektu do rejestru zabytków, co wówczas oznaczało, że nie był on prawnie chroniony. I inwestor - firma Plaza Centers Poland (kapitał izraelski) z centralą w Warszawie - skwapliwie z tego prawa skorzystał.
Norbelana zniknęła kilka lat temu, a w jej miejscu nic nie powstało, mimo że najpierw głośno było o planach budowy centrum handlowo-rozrywkowego, a potem - już ciszej i nieoficjalnie - o projektach postawienia osiedla mieszkaniowego. Dziś na potęgę rosną tam krzewy i drzewka-samosiejki, ale chyba nie o to inwestorowi chodziło.

Ślad nie został też po fabryce Ludwika Albrechta i Józefa Gampego z końca XIX wieku (w PRL były to zakłady Maltex) u zbiegu al. Politechniki i ul. Rembielińskiego. Miała zostać odbudowana przez spółkę Fabryka Biznesu w ramach kompleksu biznesowo-handlowo-rozrywkowego Sukcesja, ale jak dotąd nic się tam nie dzieje. Do tego samego inwestora, co tereny po Norbelanie, należy też dawna fabryka kotłów Johna i Krebsa, którą po II wojnie światowej przekształcono w Fabrykę Kotłów i Radiatorów Fakora u zbiegu ul. Rzgowskiej i Warneńczyka na Chojnach. Stało się o niej głośno dwa lata temu, gdy właściciel przymierzał się do rozbiórki obiektów, zaś służby konserwatorskie - mając poparcie miłośników dawnej Łodzi - przystąpiły do kontrofensywy. Sytuacja wyglądała w ten sposób, że w ewidencji zabytków znalazła się jedynie stylowa wieża ciśnień i właśnie ona miała pozostać. Fabrykę regularnie nękali złomiarze, dlatego konserwatorzy udali się na miejsce, aby zorientować się czy wieża nie jest zagrożona. Podczas inspekcji odkryli, że hala sprzed I wojny światowej (jest tam jeszcze hala z czasów PRL nie mająca większych wartości historycznych) jest... unikatem w skali kraju. A to dlatego, że jest to jedna z najstarszych zachowanych fabrycznych konstrukcji żelbetowych.

W tej sytuacji konserwatorzy zablokowali prace rozbiórkowe i błyskawicznie wpisali do rejestru zabytków pięć obiektów. Mieli pełne poparcie sympatyków starych fabryk. Utworzyli oni "lotne brygady", które dzień i noc czuwały, aby nie rozebrano Fakory. Od decyzji służb konserwatorskich inwestor odwołał się do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, które niedawno podjęło kompromisową decyzję: w rejestrze zabytków znajdzie się jedna piąta cennej hali, komin, portiernia i wieża ciśnień. To polubowne rozstrzygnięcie, które nie wszystkich zadowala, bowiem większa część cennej hali zostanie jednak rozebrana. W miejscu tym powstanie centrum handlowo-rozrywkowe.

Szczęścia nie miała też okazała fabryka Biedermannów znana w PRL jako zakłady Harnama, którą inwestor kupił i zaczął wyburzać, bowiem miejskie służby konserwatorskie niefrasobliwie zostawiły w ewidencji zabytków mury pofabryczne i bez kłopotu można było je wtedy rozbierać. Gdy o problemie dowiedziały się służby konserwatora wojewódzkiego, przystąpiły do kontrakcji. Konserwatorzy z policjantami zaczęli nękać inwestora i postawili na swoim. Prace rozbiórkowe, w wyniku których zburzono - częściowe zniszczone wcześniej przez pożar - tkalnię i przędzalnię, wstrzymano i dzięki temu uratowano dwie cenne i piękne wieże: kurzową i ciśnieniową.

Niestety, nie udało się uratować resztek fabryki bezcennej, bo najstarszej zachowanej w Łodzi. Chodzi o fabrykę Jana Krystiana Rundziehera z lat 20. i 30. XIX wieku, wokół której swoje imperium przemysłowe wybudował Ludwik Geyer. Konserwatorzy nie zdążyli na czas i obiekt został wyburzony przez inwestora - firmę Urbanica (kapitał hiszpański). W tym przypadku alarm podnieśli miłośnicy zabytków, którzy powiadomili o wyburzeniach służby konserwatorskie. Okazało się, że mieli rację, bowiem inwestor wprawdzie otrzymał zgodę na wyburzenia, ale nie w tak szerokim zakresie. Po interwencji konserwatorów prace zostały wstrzymane. W miejscu tym miało powstać osiedle mieszkaniowe, ale od wielu lat nic tam się nie dzieje. Podobnie jak u zbiegu ul. Kilińskiego i Przybyszewskiego, gdzie o ratunek wołają stare, zabytkowe mury przędzalni bawełny Adama Ossera z początku XX stulecia, po której w dobie PRL schedę przejęła Fabryka Osprzętu Samochodowego "Polmo".

Na szczęście nie wszystkie fabryki zniknęły lub stoją puste i niszczeją. Największy sukces to oczywiście znane poza granicami kraju centrum Manufaktura powstałe na terenach byłego imperium fabrycznego Izraela Poznańskiego. Dawny blask odzyskała też potężna przędzalnia na Księżym Młynie innego słynnego fabrykanta, Karola Scheiblera, w której zbudowano lofty. Efektownie odnowiono też dawną fabrykę Adolfa Daubego przy ul. Wólczańskiej (jest w niej Centrum Biznesowe Synergia), zaś fabrykę Juliusza Kindermanna przy ul. Łąkowej zamieniono na hotel Focus.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki