Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rawianka stewardesą na pokładzie boeinga 767

Aneta Grinberg
Rawianka z dumą prezentuje swój mundur
Rawianka z dumą prezentuje swój mundur Aneta Grinberg
Na pokładzie niesprawnego boeinga 767, który awaryjnie lądował na warszawskim lotnisku Okęcie, była stewardesa Magdalena Gortat z Rawy Mazowieckiej.

- Czuję się tak, jakbym dostała drugie życie - mówi Magdalena Gortat. - Choć zabrzmi to może dziwnie, bo rzecz działa się w dniu Wszystkich Świętych, 1 listopada. To, co się zdarzyło, dotarło do mnie dopiero, kiedy było już po wszystkim. Myślałam, że w Rawie, nikt oprócz sąsiadów i przyjaciół nie wie, że latam, a gdy weszłam do sklepu ekspedientka pogratulowała mi, że lot tak szczęśliwie się zakończył, bo widziała mnie w telewizji.

Magdalena Gortat jest stewardesą od 16 lat. Pracuje w Polskich Liniach Lotniczych. Dostała się do pracy będąc jeszcze na studiach. W pracy poznała swojego męża Michała, który jest pilotem. Pani Magda po urodzeniu dwójki dzieci wróciła do pracy. Lubi latać za Atlantyk, bo po takich długich lotach, trwających ok. 10 godzin, ma dwa dni wolnego. W powietrzu miesięcznie spędza około 51 godzin. To było jej drugie awaryjne lądowanie.

Czytaj więcej: Awaryjne lądowanie polskiego Boeinga 767 na Okęciu [FILM]

- Pierwszy raz miałam takie zdarzenie w pierwszych latach swojej pracy - opowiada. - Wtedy mieliśmy problem z klapami na skrzydłach, ale wówczas byłam jeszcze niedoświadczona i nie zdawałam sobie sprawy z tego, co się dzieje. Teraz było zupełnie inaczej.

10-osobowa załoga boeinga (8 stewardes i dwóch pilotów) od początku posiadała informacje o usterce centralnego systemu hydraulicznego, ale o problemie z lądowaniem dowiedzieli się tuż przed Warszawą, po 8 godzinach lotu z Newark w USA. - Kapitan zawołał do siebie szefa stewardes - opowiada rawianka. - Jurek wrócił i poinformował nas, że są problemy, bo nie wychodzi podwozie. Po kolejnej wizycie u kapitana powiedział, że będziemy lądować awaryjnie.

Załoga spokojnie poinformowała pasażerów o sytuacji, jednocześnie przypominając im, jak należy zachować się podczas lądowania w takich warunkach. - Po raz pierwszy ludzie słuchali naszych poleceń z przejęciem - mówi stewardesa. - Nie było paniki. Mówiliśmy wszystkim spokojnie o co chodzi - opowiada Magdalena Gortat.- Sami też byliśmy spokojni i przekonani, że to pod-wozie się otworzy.

Zobacz też: Lublinek zamiast Okęcia [ZDJĘCIA]

Pani Magdalena była stewardesą obsługującą przód samolotu. - Kiedy okazało się, że podwozie się nie otworzy, na mnie spadło zadanie wyboru dwóch pasażerów i przeszkolenia ich do pomocy przy wysiadaniu - wspomina rawianka. - Wybrałam dwóch panów, na których wylałam wcześniej niechcący sok pomidorowy, a oni z uśmiechem na twarzy powiedzieli, że nic się nie stało. Pomyślałam, że można na nich polegać. Wytłumaczyłam im, że zjadą jako pierwsi z z trapu i będą pomagać następnym pasażerom schodzić.

Kiedy tak tłumaczyła, jej pewność siebie została wystawiona na próbę. - Za oknem z bliska zobaczyła pilota F-16 - mówi Magdalena Gortat. - Zrobiło mi się dziwnie na sercu, ale dalej robiłam swoje, tak jak wszyscy z załogi. Ćwiczyliśmy to przecież dziesiątki razy. Samolot doleciał do Warszawy. Piloci myśliwców, asystujących boeingowi, potwierdzili, że podwozie nie wysuwa się. Zdenerwowanie zaczęło narastać. Kiedy samolot zaczął kręcić drugie koło nad Warszawą, wszyscy byli gotowi do lądowania awaryjnego.

- Przed zapięciem pasów poszłam jeszcze raz sprawdzić, czy u matki z kilkumiesięcznym dzieckiem wszystko jest w porządku - mówi Magadalena Gortat. - Kiedy wróciłam na swoje miejsce i zapięłam pasy, po raz pierwszy dotarło do mnie, że mogę zginąć. Pomyślałam o dzieciach i strasznie zaczęły mi się trząść nogi. Wtedy kolega z pracy, siedzący obok, złapał mnie za kolano i powiedział: "Będzie dobrze, Magda".

Czytaj też: Kapitan Wrona bohaterem także na Facebooku

Tę chwilę podejścia do lądowania cała załoga przeżyła najbardziej. - Wtedy po raz pierwszy usłyszałam płacz kilku pasażerów - wspomina pani Magda. - Ale lądowanie było pierwsza klasa. Byliśmy pewni, że podwozie się otworzyło. Koleżanki z tyłu bardziej to odczuły. Dopiero kiedy samolot się zatrzymał i kapitan wyszedł i krzyknął "ewakuacja", zdałam sobie sprawę, że jednak nie było to normalne lądowanie.

221 pasażerów zaczęło skakać na cztery ewakuacyjne trapy. - Wtedy przez okno zobaczyłam dym i zaczęłam ponaglać ludzi do wyjścia - mówi Magdalena Gortat.

Wszyscy twierdzą, że pasażerowie tego lotu byli nadzwyczaj zdyscyplinowani, ale jednak nie wszyscy. - Procedury mówią jasno, że bagaży się nie zabiera, a kilka osób próbowało zabrać torby - mówi Magdalena Gortat. - Opanowała mnie taka złość, że siłą wyrwałam im bagaże, popychając ich do wyjścia.

Czytaj też: Kapitan Tadeusz Wrona. Pilot Boeinga bohaterem internetu [GALERIA]

Pani Magda wraz z załogą zeszła z samolotu, kiedy upewniła się, że na pokładzie nie ma już pasażerów. Na samym końcu wyszli piloci. - Nie miałam przy sobie kompletnie nic i dopiero, kiedy byliśmy po ewakuacji, pomyślałam, że muszę zadzwonić do domu - mówi pani Magda. - Jakiś mężczyzna pożyczył mi telefon i zadzwoniłam do męża. Pasażerowie nam dziękowali, ściskali - częstowali papierosami. Wtedy zaczęło schodzić ze mnie powietrze, ale z szoku wyszłam dopiero po przesłuchaniach na policji.

Pani Magda jest już kilka dni w domu, ale jak twierdzi, żadnej nocy po zdarzeniu jeszcze nie przespała spokojnie. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, pani Magda już we wtorek poleci do Londynu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki