Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

RECENZJA: "Aj waj! czyli historie z cynamonem" w Teatrze Muzycznym w Łodzi

Łukasz Kaczyński
Krzysztof Szymczak
Pierwsza w nowym sezonie premiera w łódzkim Teatrze Muzycznym wprowadza wręcz kinowe obyczaje. Nim w sobotę rozpoczął się spektakl Rafała Kmity, obejrzeć można było reklamy "Wonderful Town" i "Łajzy", a potem nakłaniano widownię, by w ramach budżetu obywatelskiego oddała głos na projekt zrealizowania w Łodzi m.in. musicalu "Jesus Christ Superstar". Wreszcie kurtyna poszła w górę.

Zagracona szpargałami scena zmienia się w zakurzony strych rzeczy porzuconych. Co się stało, że mieszkańcy nie zdążyli zabrać wypranych obrusów i bielizny, możemy się domyślać. Na strych trafia grupa ludzi, którzy dotykając przedmiotów, budzą uśpiony w nich świat kultury żydowskiej. Takie ramy dla scenariusza "Aj waj! czyli historii z cynamonem" wymyślił Rafał Kmita.

Ale by miały one uzasadnienie, by uczyniły kuszącym i wiarygodnym "flirt" czasu współczesnego z minionym, przez znaczną część spektaklu między aktorami a przedmiotami powinna toczyć się subtelna gra. Brak jej, a "strych" staje się tylko pretekstem, by wskoczyć na scenę, śpiewać i żartować. I magia pryska. Otrzymujemy zestaw scenek, wśród których nie braknie nawet zmienionych w małe monologi... dowcipów.

Nie sposób odmówić Kmicie umiejętnego przywołania charakterystycznych elementów żydowskiej obyczajowości i mentalności. Niepozornie umieszcza je w formule szmoncesu, który stanowi kręgosłup scenariusza. Odświeżenie tego gatunku jest swoistym ewenementem, bo możliwe jest tylko gdy zna się tę kulturę na wylot. Podobać może się więc scena na gwarnym rynku, która nie tylko niesie walory komediowe. Powszechne zachwalanie produktów i licytowanie się przestaje być działaniem czysto handlowym - staje się wyrazem skłonności do teatralizowania życia, czynienia go lepszym, bardziej kolorowym. W ogóle sceny zbiorowe zrealizowane są z dużą sprawnością, w czym zapewne niemała rola choreografa Jarosława Stanka.

Na tym lista zalet w zasadzie się kończy, "Aj, waj!" w nadanym mu kształcie jest bowiem zaprzeczeniem idei teatru muzycznego. Na ogół nie sposób zrozumieć nie tylko słów śpiewanych wspólnie piosenek (głosy po prostu nie współbrzmią). Problem jest z niektórymi dialogami. To efekt niedobrej, wzmacnianej przez mikroporty dykcji, ale swoje mogła "dorzucić" akustyka.

Aktorstwo w "Aj, waj..." mamy bardzo nierówne, z dość wyraźnym podziałem na kabaretowe (ze wszystkimi wadami i zaletami) i resztę. Z Grupy Rafała Kmity najciekawiej gra Andrzej Róg, z uwagi na fizjonomię predestynowany do spektaklu, ale też mądrze "ogrywający" swą cielesność.

Podobnie sprawdza się ekspresyjny Kajetan Wolniewicz. Tu "pobór" z Grupy mógłby się skończyć. Nie do zaakceptowania na dłuższą metę jest bowiem narzucające się, rozkrzyczane aktorstwo Katarzyny Chlebny - niezmienne bez względu na graną postać. Gdy w bisie, jako karczemna dziewka góruje nad widownią tańcząc na stole, zdominowany widz ma ochotę zagrzebać się głęboko w fotelu. Podobnie jest z dziwnie nadpobudliwą grą Karola Wolskiego, który na finał obdarza widownię dość żenującym striptizem.

O beztroskim stosunku do dykcji nie wspominając, który czasem zdaje się udzielać Piotrowi Płusce, soliście "Muzycznego". Choć przyznać trzeba, że wszyscy aktorzy tego Teatru (oglądamy też Annę Dzionek i Pawła Erdmana) z "zabawowych" zadań wywiązali się dobrze, w miejsce kabaretowego luzu wnosząc gest świadomy, poddany rygorom sceny. Ku kabaretowej wyrazistości ciąży też gra Alberta Pyśka, studenta "filmówki", warsztatowo jednak osadzona w teatrze dramatycznym. Wydaje się, że "Aj waj!" udałoby się zrealizować siłami aktorów "Muzycznego", nawet jeśli trzeba by z nimi dłużej popracować.

Ciekawą, czerpiącą z różnych gatunków muzykę skomponował Bogusław Rawski. Finalna piosenka, z refrenem "Do zobaczenia więc za rok / w o wiele lepszym świecie", łatwo chwyta za serce. Zbyt łatwo. Po chwili już wiemy, że to zasługa rozczulających nut "podpatrzonych" u Piotra Rubika. Muzykę wykonuje Orkiestra "Muzycznego", widoczna tylko w finale. Tymczasem można wyobrazić ją sobie ustawioną na podestach w głębi sceny, stylowo oświetlaną - o ile zmieniłoby się to kameralne, mimo dużej sceny, widowisko.

Tak naprawdę pomysłodawcą i autorem "Aj waj!" mianować trzeba wydział kultury urzędu miasta, który ograniczając dotacje dla "Muzycznego" i innych miejskich scen, pcha łódzki teatr w stronę taniej kooperacji i komercji. Paradoksalnie jest to całkowicie wbrew przyjętemu przez wydział "Programowi rozwoju kultury". Bo jeśli na produkcjach typu "Aj waj!", a nie na musicalach, młoda widownia będzie wyrabiać sobie gust, zdobywać wiedzę na temat teatru muzycznego, będzie to zaprzepaszczenie wcześniejszych dokonań i tak ważnej dziś edukacji kulturalnej.

Oglądając "Aj waj!" nie zapominajmy, że obok aktorów kabaretowych przez ponad dwie godziny dwoją się i troją sopranistka i dwa barytony, ale ich talenty nie mogą się rozwinąć. W tym kontekście rozpoczynające spektakl reklamy zdają się mówić: "Takich spektakli już Wam nie zagramy. Nie stać nas".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: RECENZJA: "Aj waj! czyli historie z cynamonem" w Teatrze Muzycznym w Łodzi - Dziennik Łódzki

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki