Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

RECENZJA: "Król życia" [ZWIASTUN]

Dariusz Pawłowski
Robert Więckiewicz przypomniał, że ma komediowy talent, potrafi się szczerze uśmiechać i cieszy się z przyjemności zagrania postaci bez mroku w duszy...
Robert Więckiewicz przypomniał, że ma komediowy talent, potrafi się szczerze uśmiechać i cieszy się z przyjemności zagrania postaci bez mroku w duszy... Albert Zawada/materiały prasowe
Polska komedia "Król życia" z Robertem Więckiewiczem w roli głównej już na ekranach kin. Sympatyczna, antykorporacyjna opowieść sugerująca, że szczęście potrafi być zaraźliwe

Czy do szczęścia wystarczą niezobowiązujące scenki oraz uśmiech Roberta Więckiewicza? Królem życia podczas seansu kinoman pewnie się nie poczuje, ale by być przynajmniej zadowolonym, przed projekcją warto wsłuchać się we własny śmiech. I jeżeli głównie rechoczemy łechtani grubym żartem telewizyjnych kabaretów, lepiej zostać w domowym fotelu. Ci zaś, którzy po prostu się uśmiechają, mogą lekkością i ciepłem opowieści Jerzego Zielińskiego (reżyseria) i Fadiego Chakkoura (scenariusz) serdecznie się zarazić.

„Król życia” to film, który niczego się nie domaga i nie ma pretensji do wdzierania się na najwyższą półkę lub zmieniania narodowego światopoglądu. Widzu, rozluźnij krawat, odepnij powszednie kłopoty, ma ci być przyjemnie - zakładają od pierwszych scen twórcy filmu i konsekwentnie swój zamiar do napisów końcowych przeprowadzają. Całość jest trochę nierówna, nie we wszystko można uwierzyć, nie wszystko warto „kupić”, jednak kilka znakomitych sekwencji i ujmująco pozytywny klimat produkcji mogą pozostawić w widza w doskonałym nastroju.

Za rękę ku radości z codzienności prowadzi nas Edward po czterdziestce, raczej wkurzony, głównie niezadowolony. Pracy swojej nie lubi, żonę kąsa złośliwościami, przy córce traci cierpliwość, nie ma czasu na wspólny obiad z ojcem. Jego dni są powtarzalne, frustracja i złość na świat - narastające. Pewnego dnia Edward uderzy samochodem w drzewo i mocno obije sobie głowę. Okazuje się, że to wystarczy, by zmienić postrzeganie rzeczywistości. Edward staje się bardziej Edkiem i choć traci robotę, zaczyna cieszyć się z drobiazgów. Okazuje żonie uczucie, w małżeńskiej sypialni, która już dawno nie znosiła miłosnych ekscesów, zamienia się w demona seksu, staje się przyjacielski wobec wnerwiającego sąsiada. Zaczyna poznawać świat własnego dziecka, podaje rękę kumplowi sprzed lat, daje schorowanemu ojcu frajdę z posiadania syna. Reorganizuje swą hierarchię wartości, znajduje zadowolenie w dzieleniu się sobą, szuka sposobu na zmniejszenie napięcia w rodakach. „Amerykańscy naukowcy odkryli, że szczęście jest zaraźliwe w promieniu 800 metrów” - mówi z wiarą. I zaraża, nie wdając się w szczęścia definicję.

Urok filmu Zielińskiego bierze się ze szczegółów. Z takich pomysłów, jak leczenie frustratów przez byłego boksera, wielojęzykowe rozmowy czy impreza urządzona dla niedotańczonych żon. Reżyser i scenarzysta zgrabnie wyważają tony, przeplatając humor refleksją. Bez zgrzytów przeprowadzają też przemianę głównego bohatera z gbura, którego drażni zatrzymywanie windy przez dosiadającego się pasażera w anioła z łagodnością znoszącego utknięcie w niej na kilka godzin. Poniosło ich trochę jedynie przy kreśleniu obrazu bezdusznej korporacji, w której marnuje życie główny bohater. Choć trafnie punktują nieludzkość tego przedsięwzięcia i deformację mózgów osób korpo-stanowiskami porażonych, to być może z powodu osobistych emocji (Chakkour korporacje zna i lubi się nad nimi pastwić) w tym wypadku zabrakło czujności i ironistycznie realistyczny film popada w niepotrzebną groteskę. Przerysowani są koledzy z pracy Edwarda, również młodszy od niego szef, który tak uwielbiane przez wielu okazywanie władzy i poniżanie podwładnych (rzecz jasna, wynikające z jakichś prywatnych doświadczeń) pokrywa kwiecistymi przemowami. Wcielający się w tę postać Krzysztof Czeczot robi to, czego zapewne od niego zażądano, ale gra tak, jakby przyszedł z innego filmu.

Dużo lepiej udało się reżyserowi poprowadzić pozostałych aktorów. Widać, że Robertowi Więckiewiczowi sprawiło wiele przyjemności zagranie postaci w końcu bez mroku w duszy. Świetna jest Magdalena Popławska, jeszcze lepszy Bartłomiej Topa, uroczy Jerzy Trela. Celny epizod pozostawił Jan Peszek.

Sukcesem „Króla życia” staje się nienachalne sugerowanie, że oglądana historia może dotyczyć każdego z nas, że każdy może w niej znaleźć cząstkę siebie. Zieliński nie próbuje z nas tego poczucia wydzierać, nie wbija nam kamerą do głowy przesłania i nie udziela siłą błyskotliwych rad. Wszystko odbywa się tu subtelnie, w atmosferze zabawy, także kinem. Zieliński wyraźnie woli piękno zwyczajności od połysku nadzwyczajności, skromność od rozbuchania (co filmowi wychodzi na dobre). Jak w opowiadanej po chińsku przez Edwarda przypowieści o ludziku, który jest zabawny i niegroźny. Ludzi jest na świecie co niemiara, a ludzików za mało - jest przekonany Edward i namawia swoją córkę, by została ludzikiem do śmierci. Zachowaj siebie nawet w świecie, który ludzików ma w pogardzie, gdzie jakość mierzy się portfelem i wypchanymi trofeami z tych, których udało się zadeptać w drodze na szczyt. Może wtedy szczęście cię ucieszy. Może wtedy mniej życia przecieknie ci przez palce.

Ocena: 4/6

Król życia
Polska, komedia,
reż. Jerzy Zieliński,
wyst. Robert Więckiewicz, Magdalena Popławska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki