Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Recenzja „Łotr 1. Gwiezdne wojny - historie”

Dariusz Pawłowski
Dariusz Pawłowski
Felicity Jones w roli Jun Erso grzeszy urodą i robi wszystko, co do niej należy, jednak nie uzupełnia galerii postaci uniwersum Star Wars wyjątkową, zapadającą w pamięć osobowością
Felicity Jones w roli Jun Erso grzeszy urodą i robi wszystko, co do niej należy, jednak nie uzupełnia galerii postaci uniwersum Star Wars wyjątkową, zapadającą w pamięć osobowością disney
Na ekrany kin wszedł film „Łotr 1. Gwiezdne wojny - historie”, spin-off słynnego cyklu. Interesująca, choć nierówna próba wzbogacenia głównej serii o nowe wątki, bohaterów i światy.

Ekranowe uniwersum „Gwiezdnych wojen” się rozrasta. Rozbudowane w książkach, komiksach czy serialach również na ekranie zyskało nowe postaci, planety, wątki, bitwy. I choć zabieg należy w sumie uznać za udany i odświeżający, to zastanawiające jest, iż „Łotr 1. Gwiezdne wojny - historie” najlepszy robi się, gdy wracają batalistyczne strategie i rebelianckie X-Wingi z klasycznych filmów słynnej serii.

„Łotr 1” to krok w bok, co wskazuje już początek projekcji: po niezbędnym „dawno temu w odległej galaktyce” nie ma liter płynących w głąb ekranu i fanfary Johna Williamsa. Wchodzimy w świat daleki od księżniczek, szlachetnych Jedi, niezłomnych przywódców i legendarnych bohaterów wpisujących się złotymi zgłoskami na karty historii „Star Wars”. Tym razem poznajemy tych, którzy w każdych konfliktach wykonują najgorszą i najbardziej krwawą robotę, odchodzą jako masa - w pewnym sensie dotychczas odrzuconych. W czołówce „Nowej nadziei” poznaliśmy ich jako „rebelianckich szpiegów, którym udało się wykraść tajne plany ostatecznej broni Imperium, Gwiazdy Śmierci”. Tu otrzymują życiorysy.

I właśnie ów zabieg pokazania kosztów, jakie trzeba było ponieść, by księżniczka Leia Organa mogła wgrać przejęte materiały do pamięci R2-D2, jest najbardziej inspirujący i twórczy, To inne spojrzenie na rzeczywistość „Gwiezdnych wojen”, bardziej mroczne, dużo mniej bajkowe (niemal nie wykorzystuje się tu nadnaturalnych możliwości), wyjątkowo realistyczne. Więcej tu brudu, rdzy, niedostatku i zmagania z codziennością niż w lśniących sukcesem podstawowych filmach cyklu. Nawet scalająca kosmiczne uniwersum Moc bliższa jest tu chrześcijańskiemu postrzeganiu wiary niż nabywaniu dostrzegalnych umiejętności: jeden z bohaterów w swej modlitwie i działaniu ufa Mocy i niczego się nie lęka.

A przede wszystkim rozsypuje się obraz jednoznacznie dobrych i złych. Wśród imperialnych może jeszcze dzieje się niewiele (poza istotnym bohaterem, inżynierem, budowniczym Gwiazdy Śmierci, którego w pewnym momencie ruszyło sumienie), ale rebelia nie już taka nieskalana. Mamy tu całą zgraję łotrów, którzy na jej rzecz robili rzeczy nieprzyjemne, okrutne i moralnie wielce wątpliwe - kłamstwo, zabójstwo (nawet informatora), wykonywanie sprzecznych z osobistym kodeksem rozkazów jest wśród nich na porządku dziennym. Byliśmy pośród czystych, szlachetnych, przyjmujących ordery i splendory, teraz zabrano nas do tych, którzy na ich „czystość” i honory harowali.

Nie wszystko jednak udało się klarownie przekazać. Film słabo się rozkręca, zbyt dużo próbuje nam się tam opowiedzieć zamiast po prostu pokazać. Chwilami moc historii zanika i wdziera się przynudzanie. Siły brakuje też niektórym postaciom. Tak jak wybijają się kradnący show droid K-2SO (można odnieść wrażenie, że twórcy kolejnych filmów cyklu rywalizują o miano najlepszego robota wprowadzonego do serii), Diego Luna jako Cassian Andor czy azjatycki duet Donnie Yen i Wen Jiang w rolach Chirruta Îmwe’a i Baze’a Malbusa, tak kolejnej kobiecej protagonistce daleko do jej poprzedniczek. Felicity Jones niewątpliwie dysponuje urodą i urokiem, ale jej Jyn Erso nie przekonuje, trudno uwierzyć, by mogła pociągnąć za sobą bandę wyrzutków. Niby Jones robi wszystko, co do niej należy, ale raczej spełnia modę na dziewczyńskie bohaterki dowodzące mężczyznami niż uzupełnia galerię postaci Star Wars o wyjątkową osobowość. W innych przypadkach obecność na ekranie jest tak skromna, że aż szkoda niektórych aktorów - np. Madsa Mikkelsena w roli Galena Erso (choć akurat jego wątek nadaje się na oddzielny film).

Lecz niespełnienia rekompensuje to, co w „Gwiezdnych wojnach” już się kilka razy sprawdziło: totalna bitwa prowadzona jednocześnie na kilku poziomach - w kosmicznej próżni, powietrzu, na ziemi, w pomieszczeniach wrogiej stacji. Twórcom „Łotra 1” świetnie udało się oddać rozmach konfrontacji, ale i związać widza z jej poszczególnymi uczestnikami. Walka pokazywana jest z różnych perspektyw, miłośnikom kina lubiącym „nawalanki” bardzo łatwo będzie się w nią zaangażować.

W nowym filmie, poza paroma „smaczkami”, właściwie nie ma bohaterów znanych z głównej serii. Lecz trudno nie wyjawić, że niespodziewanie duże wrażenie robi pojawienie się w finałowych sekwencjach Lorda Vadera - bo teraz nareszcie naprawdę jest przerażający, bezwzględny i staje się wcieleniem zła.

Realizacja „Gwiezdnych wojen - historii” budziła wątpliwości. Jednak „Łotr 1” otworzył drzwi do wielu nowych rozwiązań. Jeżeli kolejne przedsięwzięcia „bocznej drogi” nie zejdą poniżej tego poziomu (a czasem go podniosą), seria jeszcze długo może się rozprzestrzeniać po galaktyce.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki