Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

RECENZJA: "Lśnię" w Teatrze Nowym

Łukasz Kaczyński
Jedna z pierwszych scen. Pisarz Król (po lewej) i grupa kamieniogłowych widziadeł z anonimowego stowarzyszenia Hejtu
Jedna z pierwszych scen. Pisarz Król (po lewej) i grupa kamieniogłowych widziadeł z anonimowego stowarzyszenia Hejtu Materiały Teatru Nowego
"Lśnię" w Teatrze Nowym to intrygujący przykład braku krytycyzmu reżysera wobec swych pomysłów .

Teatr Nowy im. K. Dejmka przygotował najbardziej pokręcone i skrzące się niesamowitościami przedstawienie, jeśli nie w swej historii, to zapewne w ostatniej dekadzie. W "Lśnię" wszystko jest ekstremalne. Zamysł artystyczny, ale też stopień, w jakim realizatorzy stracili dystans do swych pomysłów.

Ekstremalność jest na miejscu, bo "Lśnię" wykorzystuje wątki i tropy z biografii mistrza horroru Stephena Kinga i jego powieści "Lśnienie". Jest, jak film grozy, szukaniem mocnych środków poruszających widza. Choć wykorzystane są rekwizyty typowe dla horroru, nie o budzenie strachu chodzi. Co mają komunikować? W grzęzawisku słów i znaków powtarza się kilka wątków skupionych wokół uwalniania się jednostki od różnych kulturalnych i społecznych więzów: niewoli pieniądza, determinującej życie rodziny. Ale dialogu z widzem tu nie ma. Spektakl Tomasza Bazana, tancerza i choreografa, jest jak obiekt w muzeum - komunikat płynie tylko od niego. Zresztą także wielowarstwowy sposób konstruowania sensów (np. relacja słowa do gestu), niedomykania ich, różny jest od tego w teatrze tradycyjnym (uładzonym), a bliższy może właśnie sztukom wizualnym. Surowość i niedopracowanie są tu często celowe.

Rozbuchana jest warstwa dźwiękowa i wideo. Dużo dobrej roboty wykonała Patrycja Płanik - filmy z dobermanem i Bazanem, sceny w lesie są świetne. Nie tylko budują nastrój niepokoju i spajają "Lśnię" z konwencją, do której ono sięga, dopowiadają też to, co podświadome. Uzasadnia je miejsce akcji - mające być dla pisarza Jerzego Króla (Piotr Trojan) enklawą tajemnicze eksperymentalne studio filmowe. Równie ważna jest sfera fizyczności aktorów, ich praca z ciałem, wzmocniona przez dokooptowanie do obsady związanej z Bazanem tancerki Anity Wach, eksponowanie jej szczupłej figury, to w scenach celowo naiwnych, to w dosadnych i trzewiowych. Ciekawe, że intelektualne podłoże zapewnia akcji znana z grania fizycznością Dominika Biernat - jako żona pisarza i artystka konceptualna. Ale mnogość efektów i myśli, porzucanych przez Bazana i dramaturga Marcina Ceckę (także autora tekstu) na rzecz innych, czytelności i skupieniu nie sprzyja. Możne twórcy w ogóle nie chcieli być zrozumiani? Po co inaczej zniekształcali by aż tak np. kilkuminutowy wywód Beaty Kolak na wideo. Jaką wartość mają słowa, które trudno zrozumieć?

W galopadzie pomysłów są i oczywiste banały. Ile razy to już jakiś dramaturg lub reżyser kazał aktorom na dzień dobry majstrować przy rozporkach. Jest to, jak wiadomo, niezawodny sposób wyrażenia czegoś głębokiego. Z drugiej strony są w "Lśnię" sceny zamaszyste, o urodzie rzadkiej, jak piwniczne harce Króla czy wejście widziadeł wyjętych z jego głowy (one go ciągną ku sprawom rozporkowym). Czemu tej plastycznie mocnej, nawet jeśli nienowej w pomyśle, sceny nie pociągnięto dalej? A czemu zbudowano miniaturę studia z lalkami - by Trojan raz wziął jedną do ręki? Świetne, niejednoznaczne sceny mają obok Trojana Mirosława Olbińska jako agentka pisarza, zjawiający się nagle Przemysław Dąbrowski jako sąsiad-doktor, Monika Buchowiec jako kolejna fantasmagoria z głową konia/pracownica studia (choć to ona skupia całą uwagę, po ścianie "przemazuje się" Wach - bo to takie "fajne"). Chwilami wręcz lśnią. Szkoda, że Michał Bieliński (jako mały Daniel) i Sławomir Sulej (Haloran) nie wychodzą poza (odpowiednio) luz i niechlujność oraz wicie się i kucanie, tak dobrze znane (wyjątek to leniwa rozmowa Suleja z Kolak).

Skoro obok reżysera spektakl ma i dramaturga, zdawało się, że będzie on wolny od dłużyzn. Widać zbyt trudno było porzucić kolejne pomysły (nawet finał nie może się ograniczyć do gaszenia świateł przez Tońka-Bazana) i zdania, które są tylko słowną watą, pierwszej wody grafomanią. Stąd sceny, na których można przymknąć powieki i myśleć o czymś przyjemnym. Mimo że ktoś właśnie zarzyna... potencjał spektaklu.

Księgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.plKsięgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.plKsięgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki