Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

RECENZJA: "Manglehorn" [ZWIASTUN]

Dariusz Pawłowski
Al Pacino tworzy jedną z najbardziej nietypowych, ale i najlepszych ról w karierze - zniuansowaną, wygraną fizycznością oraz magnetycznymi detalami, z których zbudował swój dorobek
Al Pacino tworzy jedną z najbardziej nietypowych, ale i najlepszych ról w karierze - zniuansowaną, wygraną fizycznością oraz magnetycznymi detalami, z których zbudował swój dorobek Gutek Film
Kameralny dramat "Manglehorn" z Alem Pacino w roli głównej już na ekranach łódzkich kin. Poruszająca opowieść o rozpaczy starości i rozpamiętywaniu niewykorzystanych możliwości.

Ileż razy w życiu można zaczynać od nowa? W Hollywood wierzą, że nieustannie. Nie tylko pod wpływem kina sami nierzadko takiemu przekonaniu się poddajemy. Aż w najmniej oczekiwanym momencie nadchodzi koniec.

W kolejną szansę nie wierzy Angelo Manglehorn, zamknięty na ludzi mocno dojrzały mężczyzna, który w małej mieścinie zajmuje się otwieraniem zepsutych zamków i dorabianiem zagubionych kluczy. Wie, że popełnił wiele nieodwracalnych błędów, a największym z nich było wypuszczenie z rąk miłości życia, Clary. Nienawidząc za to samego siebie, nienawidzi zarazem wszystkich wokół; powtarza, że najchętniej by zniknął, rozpłynął się w powietrzu. Dziś pisze do Clary każdego dnia egzaltowane listy, które ta odsyła do nadawcy. Jednak Manglehorn codziennie z wahaniem otwiera skrzynkę na listy - strzeżoną przez gniazdo pszczół - by sprawdzić, czy może tym razem Clara mu odpisała. Całe życie emocjonalne Angela to stara kotka Fanny, wnuczka, którą co tydzień zabiera do parku i na lody oraz spotykany sporadycznie syn, robiący karierę w wielkim biznesie. Są jeszcze rozmowy każdego piątku z równie samotną kasjerką w banku - rytuał porządkujący żywot Manglehorna i wprowadzający w jego świat nieco kobiecej łagodności. Poza tym pozostają złość, poczucie przegranej i rozpamiętywanie przeszłości. I skrywanie się przed światem za mentalną szybą negacji.

Manglehorn męczy się na styku egzystencji bohaterów filmu, a reżyser David Gordon Green zgrabnie spina poszczególne życiorysy w precyzyjnie zbudowany ekranowy świat. Odklejenie się do ludzi obrazuje surrealistycznymi scenami, jak w niespodziewanej, acz znaczącej sekwencji karambolu samochodowego obserwowanego przez Angela. Każdy w tej rzeczywistości nosi swoje tajemnice i żale, które odkrywamy w powyrywanych z zapomnienia kawałkach wspomnień. Uruchamia je właśnie Manglehorn, który potrafi być równie ujmujący, co irytujący. Zbolały i przerażony tym, że mogą go spotkać jeszcze jakieś porażki przed śmiercią, zadaje ból innym. Los odpowiada mu obojętnością na jego pragnienia. A zarazem czyni go niezwykłym bohaterem historii opowiadanych przez pozostałe postaci.

Są tu świetnie zarysowane znaki (np. jeden kolczyk w uchu) świadczące o tym, że Manglehorn prowadził kiedyś kompletnie odmienne życie i coś zmusiło go do wyruszenia w podróż. Że dręczący wielu wewnętrzny konflikt zmusza do rwania siatki życia i kończy się często wyrzuceniem na aut. Bez nikogo.

Green tworząc pozwalające widzowi odnaleźć siebie studium postaci podkreśla nędzę samotności i nonsens starości- dwóch spraw, które ludziom i Bogu najbardziej się nie udały. Jako samotni stajemy się niewidzialni dla innych - mówi Manglehorn. Nie umiejąc pozbyć się uprzedzeń, obawiając się bliskości, a może nie potrafiąc podejmować właściwych decyzji skazujemy się na dojmujący ból pojedynczego istnienia. Dla wszystkich, którzy zdołają połączyć się w pary stajemy się niebezpiecznym balastem. Angelo ma tego świadomość i wścieka go, że samotność stała się szczególnie dotkliwa, gdy nadbiegła starość i z nikim zestarzeć się nie udało. Póki pamięć jest, coraz trudniej wówczas zapomnieć; ponieważ mniej można dać, coraz trudniej próbować coś ofiarować. Green nikogo nie rozlicza, ale celnie pokazuje jaką szarpaniną jest nasza egzystencja, jak przepełnionym wrednymi konsekwencjami jest bunt wobec trwania, niezgoda na to, co słuszne. Jak wielkie ambicje z młodości zamieniają się w stek odrapanych reminiscencji. Jak zdolność do miłości zderza się z niepokojem i kończy poranieniem. Odwiedzana przez Angela w banku Dawn chce być jak dziecko i codziennie cieszyć się życiem. Manglehorn wie już, że kończące istnienie starość i śmierć przekreślają jego sens. Czy z tak różnych punktów wyjścia można jeszcze dokądś dojść?

Cały film zbudowany jest pod i wokół Ala Pacino, a aktor tworzy jedną z najlepszych ról w karierze - zniuansowaną, wygraną fizycznością, ale i detalami, zawartymi w gestach czy głosie oraz wszelkimi magnetycznymi elementami, z których Pacino zbudował swój dorobek. Aktor przykuwa całą uwagę, fascynująco balansuje między melancholią a gniewem, naznacza silnym osobistym piętnem nietypową przecież jak na tego artystę rolę. W tak na legendę kina nastawionym filmie trudno rywalizować z głównym bohaterem, ale warto podkreślić, że i Holly Hunter udało się znacząco zaistnieć.

Mimo pozytywnego finału film Greena o życiu pokręconym jak rozłożyste drzewo w jednej ze scen jest przejmująco smutny. Silniejszym doznaniem okazuje się odczuwanie tego, co się nie udało niż podjęcie tego, co przed nami. Bo nawet szczęście doświadczamy i uświadamiamy sobie najmocniej, gdy odejdzie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki