Sierpniowe niebo. 63 dni chwały, Polska, historyczny, reż. Irek Dobrowolski, wyst. Krzysztof Kolberger, Stanisław Brejdygant, dystr. Kino Świat
49-letni Irek Dobrowolski (autor m.in. głośnego dokumentu "Portrecista") nie ukrywa, że nakręcił "Sierpniowe niebo. 63 dni chwały", by oddać co należne ojcu, Leszkowi Dobrowolskiemu, pseudonim "Wrzos", żołnierzowi Batalionu "Gozdawa", który walczył na warszawskiej Starówce oraz stryjecznemu wujowi - Stanisławowi Ryszardowi Dobrowolskiemu, który napisał tekst jednej z najbardziej znanych pieśni powstańczych - "Warszawskie dzieci".
Być może właśnie ze względu na tak emocjonalny stosunek do sześćdziesięciu trzech dni 1944 roku zdecydował się na odsunięcie modnych dziś polityczno-historycznych rozważań o sensie i bezsensie powstania, koncentrując się na jego zwykłych uczestnikach. Co filmowi wyszło na dobre.
W obrazie Dobrowolskiego jest pewna szczera naiwność, także w jego konstrukcji, w pokazywaniu bohaterów strasznych czasów. To proste, nawet schematyczne figury. Jednak co jakiś czas właśnie takie podejście jest potrzebne. Gdy białe jest białe, a czarne, można odbudować poczucie wartości i poukładać hierarchię wartości. By potem móc znowu rozszarpywać rany i nurzać się w błocie ochlapywania każdej dumy.
Wartym odnotowania zabiegiem jest połączenie archiwalnych zdjęć z powstania z sekwencjami z udziałem aktorów, wystylizowanymi na fragmenty starych kronik (w udawaniu Warszawy z czasów wojny mamy swój udział - część zdjęć powstała w Łodzi przy ul. Północnej). Efekt jest niezły, udało się naturalnie podkreślić młodzieńczą naiwność, ale i siłę powstańców; ich wiarę, że robią to, co robić powinni. Dobrowolski dodaje do tego przekonanie, że to nie ich powinniśmy dziś rozliczać za to, co stało się z Warszawą po upadku powstania. Oni walczyli, bo uważali to za oczywistą postawę wobec tych, którzy zabrali im wolność.
Najsłabiej i najbanalniej w filmie wypadły wątki umieszczone we współczesności, komentujące to, co się stało z Polską dziś, jej trudność w docenieniu własnej historii. Płasko potraktowani źli bogacze (z których jeden był konfidentem gestapo podczas wojny) i celebrujący pamięć o powstańcach raperzy z kamienic starej Warszawy trywializują dzisiejszy konflikt idei z bezideowością. Przy całej zgodzie na jednoznaczne potraktowanie wojennego bohaterstwa (bo jest w tym istotny cel), podobny, "czytankowy" zabieg wobec tego, co stało się po wojnie, odbiera temu filmowi nieco siły wyrazu.
Obraz Dobrowolskiego to apel o nierozerwalność międzypokoleniowych więzi w narodzie, nawet gdy nie rozumiemy i nie akceptujemy postaw naszych ojców i dziadków. W finale filmu słyszymy wspomnianą pieśń "Warszawskie dzieci". Warto czasem poczuć, że dzięki i takim ludziom jesteśmy dziś polskimi dziećmi. To dobrze robi i na duszę, i na rozum.
Lubisz oglądać filmy w telewizji? Nie wiesz, co jest emitowane? Sprawdź program tv!
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?