Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

RECENZJA: "Spectre". James Bond po raz 24. [ZWIASTUN]

Dariusz Pawłowski
Daniel Craig w końcu czuje się pewnie i swobodnie w kostiumie swojej postaci, ale wydaje się, że nic więcej z niej już nie wyłuska. A między nim a Léą Seydoux kompletnie nie ma chemii
Daniel Craig w końcu czuje się pewnie i swobodnie w kostiumie swojej postaci, ale wydaje się, że nic więcej z niej już nie wyłuska. A między nim a Léą Seydoux kompletnie nie ma chemii FORUM FILM POLAND/MGM/DANJAQ
Dwudziesty czwarty film z oficjalnej serii o przygodach Jamesa Bonda na ekranach kin

James Bond wiecznie żywy? Dopóki przynosi worki dolarów - z pewnością, choć obecnie dyskusja nad jego przyszłością zdaje się być istotniejsza i żywsza niż rozważania na temat jakości najnowszej produkcji. Wygląda bowiem na to, że wprowadzenie do serii Bonda- Daniela Craiga, bardziej dosadnego niż poprzednicy, przestało już wystarczać, a aktor wymęczony zdjęciami powiedział, że prędzej rozbije szklankę, którą trzyma i potnie sobie nadgarstki, niż znów zagra Bonda. Ostatnio jednak sugeruje, iż zmienił zdanie i wypełni kontrakt, czyli wystąpi w kolejnej produkcji. Później, według jednej z koncepcji, agenta 007 mógłby zagrać czarnoskóry aktor. No, dzieje się. A sam film?

„Spectre” spełnia większość zapotrzebowań fanów cyklu, choć bez szczególnego błysku i nie jest twórczym rozwinięciem serii. Można nawet odnieść wrażenie, że realizatorzy stanęli przed ścianą i dla ożywienia przedsięwzięcia potrzebny jest mocny pomysł na kolejną zdecydowaną woltę. Najmłodsze lata Bonda przestały już bowiem być tajemnicą, zły stojącym za całym złem w życiu agenta obnażony, zabawa dorobkiem serii i odniesieniami do poprzednich filmów nie robi takiego wrażenia, jak można by się było spodziewać. Także Craig, choć w końcu swobodnie i pewnie czuje się w garniturze swojej postaci, nic więcej z niej już chyba nie wyłuska.

Film Sama Mendesa, niczym mecz piłkarski, ma lepszą pierwszą połowę. Mistrzowska jest rozgrywająca się w Meksyku otwierająca „Spectre” sekwencja, filmowana długimi ujęciami, porywająca, emocjonująca, efektowna, w stylu najlepszych „Bondów” i z udanym żartem w klimacie tradycji cyklu. Później systematycznie napięcie ulatuje i poza kilkoma przebłyskami (np. nocny pościg samochodowy uliczkami Rzymu czy bijatyka w pociągu - tak, tak również cytaty) obraz nurza się w przeciętności. No a James Bond przeciętny? Wypraszam sobie bardzo!

Oczywiście, Sam Mendes robi wiele, by ukryć ułomności i słabość scenariusza. I zwykle mu się to udaje, ale są to rzemieślnicze wybiegi. Próbuje się popisać lekkością, choć Craig mu w tym zanadto nie pomaga; stara się dozować emocje i intrygująco pokazać mroczną część Bondowskiego świata, ale tu zawiedli scenarzyści; dowodzi, że potrafi rozkręcać tempo, choć nic by się nie stało, gdyby najdłuższy „Bond” w historii był krótszy. Ciekawie zarysowane zostały wątki dotyczące kwestii istotniejszych niż eksplozje i pościgi, jak chociażby konflikt starego z nowym, dość trafnie pokazany jako starcie zgody na wyłamujące się ze schematu osobowości pełne wad i zalet z reprezentantami ujednoliconej korporacyjnej arogancji. Mendes śmiało stawia też pytanie o granice dopuszczalnej inwigilacji społeczeństw w imię powszechnego bezpieczeństwa, jednoznacznie odpowiadając, że przecież to największe narzędzie manipulacji, jakie stworzyła ludzkość i nie zawsze o światowy pokój tu chodzi. Może gdyby twórcy filmu na kilku takich elementach koncentrowali swą uwagę, zamiast poddawać się ambicji podsumowania Craigowskich filmów serii i wrzucenia do tego kufra wszystkiego, co udało się znaleźć w magazynie, otrzymalibyśmy o wiele bardziej znaczące dzieło.

Zaskakująco rozczarowujący okazał się dobór obsady. Przepadł dobry pomysł podkreślenia, iż nie tylko młode kobiety mogą emanować urodą i seksapilem. Symbolem tegoż w „Spectre” miała być sama Monica Bellucci - która co prawda powtarza tu znane gesty i sprawia na ekranie wrażenie, jakby myślami była na innym planie - ale zatrudnienie jej do epizodu oraz odebranie możliwości autentycznego i pełnego rozpuszczenia swoich wdzięków, to po prostu strata pieniędzy i skandal. Szarą myszą przy Bellucci (a i przy całej rzeszy innych bohaterek serii) jest Léa Seydoux, która chociaż aktorsko broni swoją postać i ma odegrać znaczącą rolę w całej przygodzie (a w przypadku Jamesa może nie tylko przygodzie), to między nią a Craigiem najzwyczajniej nie ma chemii. Dużo więcej napięcia (a i znakomitego niedopowiedzenia w temacie „konsumpcji”) jest w spotkaniu Bonda i Moneypenny (Naomie Harris) w mieszkaniu agenta. W osłupienie zaś wprawia fakt, że tak znakomity aktor jak Christoph Waltz stworzył jednego z najsłabszych i najbardziej nijakich „złych” w Bondowskich dziejach. Pewnie, że niewiele tworzywa dostarczyli mu scenarzyści, ale i sam Waltz chyba nie poczuł konwencji. Jego Oberhausera - choć to okrutnik oraz świr, który karierę rozpoczął od zamordowania ojca - dzielą epoki świetlne od takich przeciwników Craiga, jak Javier Bardem i Mads Mikkelsen.

Sądząc po „Spectre” seria rzeczywiście wymaga odświeżenia, może odważniejszych pomysłów. I pewnie kiedyś ktoś się posunie aż tak daleko, że agenta 007 uśmierci. A może zapowiada się zawodowa działalność Bonda w duecie? Męsko-damskim?

Ocena: 4/6
"Spectre",
USA/Wlk. Brytania, sensacja,
reż. Sam Mendes,
wyst. Daniel Craig, Christoph Waltz, Léa Seydoux

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki