Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

RECENZJA: "Wiek Adeline" [ZWIASTUN]

Dariusz Pawłowski
Blake Lively okazała się aktorką idealnie dobraną do głównej roli, wymagającej nuty melancholii, elegancji, subtelności i klasy. Więcej tu ujmującego bycia na ekranie niż kreacji, ale to się sprawdziło
Blake Lively okazała się aktorką idealnie dobraną do głównej roli, wymagającej nuty melancholii, elegancji, subtelności i klasy. Więcej tu ujmującego bycia na ekranie niż kreacji, ale to się sprawdziło Monolith Films
Premiera amerykańskiego melodramatu "Wiek Adaline" z Blake Lively w roli głównej. Ujmująca opowieść o poszukiwaniu prawdziwej miłości trwającym prawie stulecie.

Wieczna miłość, wieczna młodość. Wieczne pragnienia. Wieczne, bo chcielibyśmy, by trwały bez końca, czy wystarczy nam wiek?

Główna bohaterka romantycznej fantazji, jaką jest film "Wiek Adaline", przeżywa stulecie w doskonałej formie. Urodziła się na początku XX wieku, wyszła za mąż, urodziła córeczkę i jako blisko trzydziestolatka zdążyła owdowieć. W tym momencie ulega wypadkowi, który wywołuje nieprawdopodobne konsekwencje: Adaline przestaje się starzeć. Początkowo cieszy się tą niezrozumiałą sytuacją, korzysta z życia, wygląda jak siostra swojego dziecka, a nabierającym zmarszczek koleżankom tłumaczy, że swoją młodzieńczą twarz zawdzięcza francuskim kremom. Jednak kilka wydarzeń uświadamia jej, że przypadłość, na którą cierpi ma też ciemną stronę. Świat będzie widział w niej dziwadło i chętnie przeprowadzi szereg eksperymentów, by poznać przyczyny takiego stanu rzeczy. Dla tych, których obdarzy uczuciem, czas się nie zatrzyma, z trudnością przyjdzie im zrozumienie sytuacji Adaline, a ona będzie uczestniczyć w ich umieraniu, jak to się dzieje z kolejnymi hodowanymi przez nią pieskami. Kobieta dochodzi do wniosku, że jej życie musi być nieustanną ucieczką - co dziesięć lat zmienia tożsamość i miejsce zamieszkania, przyrzeka sobie unikać zaangażowania, utrzymując stały kontakt jedynie z coraz bardziej wiekową córką podczas dorocznego urodzinowego obiadu. Radości codzienności we dwoje zastępuje jej nauka języków i nieustanne pogłębianie wiedzy z różnych dziedzin. Można powiedzieć, że Adaline żyła długo i nieszczęśliwie. Aż do chwili, gdy jako piękna 107-latka poznała swojego księcia...

Lee Tolandowi Kriegerowi (reżyser "Złych kobiet" oraz "Celeste i Jesse - Na zawsze razem") udało się stworzyć ujmującą, współczesną, choć w swojej podstawie zdecydowanie klasyczną bajkę, nieco jednorodną, ale za to nieźle opowiedzianą i pełną autentycznych wzruszeń. Subtelność współpracuje tu z elegancją, melancholia obraca ziarnko nadziei, a wdzięk i promienny uśmiech pokrywają się smutkiem - głównie za sprawą idealnie dobranej do tytułowej roli Blake Lively (znanej dotychczas przede wszystkim ze "Stowarzyszenia wędrujących dżinsów" i serialu "Plotkara"). Aktorka ładnie oddaje wrażliwość i delikatność pokryte przez strach chłodem i wycofaniem. Więcej tu urzekającego bycia na ekranie niż kreacji, ale to się po prostu sprawdziło.

Więcej iskier dostało się postaciom drugoplanowym, z czego korzystają szczególnie Ellen Burstyn i Harrison Ford, dodatkowo tu postarzeni, którzy wnoszą w film dużo prawdy, emocji i dodatkowych znaczeń. Również o nieuchronnym przemijaniu dotyczącym i aktorów, jeszcze niedawno czarujących nas energetycznymi, młodzieńczymi rolami...

Krieger robi wiele, by jego film trzymając się konwencji nie był jedynie wyciskaczem łez i zostawia rozmaite tropy, porusza różne dźwignie mające otwierać kolejne poziomy interpretacji, ale równie wiele jest tu elementów zaniechanych i niewykorzystanych. Niemal kompletnie odpuszczono sobie historyczne tło egzystencji Adaline w nader przecież burzliwym XX wieku. Nie poznajemy jej przeżyć i doznań związanych z kolejnymi dramatycznymi zakrętami ludzkości i wieloma przeobrażeniami społeczeństw, których bohaterka musiała być świadkiem. Żyjąc wśród ludzi nie da się całkowicie uciec od rzeczywistości i od jej wpływu na nasze wybory. Takie, a nie inne przedstawienie losu Adaline pozostawia wrażenie, że naszą bohaterkę zajmowało jedynie pragnienie miłości i uciekanie przed nią.

Zanadto skromnie potraktowano również relacje wciąż młodej matki ze starzejącą się córką. I to zarówno w zakresie wzruszeń, jak i szybko narzucających się możliwości komediowych czy dywagacji nad konsekwencjami zachwiania porządku.

Krieger balansuje nad przepaścią szmiry i taniego melodramatyzmu, ale wygrywa darem opowiadania i wyczuciem nieprzekraczalnych granic delikatności. Gorzej z poczuciem humoru (np. w scenie z Adaline przepraszającą ukochanego przez pośrednika), ale ani na moment film nie traci wdzięku, a zabiegi o niebanalność nie są pretensjonalne. I choć w czasach cynicznych żałosnym rupieciem może zdawać się co poniektórym opowieść o trwającym prawie wiek poszukiwaniu prawdziwej miłości oraz jedynie w uczuciu i oddaniu najbliższym dostrzeganie sensu naszego istnienia, to Krieger czyni to w przekonujący i trafiający do marzeń wrażliwych widzów sposób. Może jedynie niepotrzebnie próbując w "naukowy" sposób wyjaśnić niezwykły przypadek Adaline.

I dlatego uważajcie ciągle na prąd, bo gdy "grzmotnie" i się potem coś tam z czymś gdzieś jonizuje, to na dwoje babka wróżyła. Albo gładkie lico, albo pierwszy siwy włos na skroni.

Ocena: 4/6
Wiek Adaline,
USA, melodramat,
reż. Lee Toland Krieger,
wyst. Blake Lively, Harrison Ford, Michiel Huisman

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki