Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

RECENZJA: "Wilk z Wall Street" [ZWIASTUN]

Dariusz Pawłowski
Monolith Films
Gdyby studolarówki były wielkości ryżu, Jordan Belfort wciągałby je nosem kilkadziesiąt razy dziennie. Ponieważ są większe, wciągał wszelkie narkotyki swoich czasów. Jego pazerność była tak wielka, że pragnął "wciągnąć" całe życie. I tak jednak przyznawał, że to forsa dawała mu największego "kopa".

Wilk z Wall Street

USA, dramat,, 179 min.
reż. Martin Scorsese
wyst. Leonardo DiCaprio, Jonah Hill, Margot Robbie

Pieniądze najlepiej zarabia się na "goleniu" innych, wciskaniu "kitu" i braku skrupułów. Martin Scorsese (71-latek z taką filmową werwą i pomysłowością, że "wciąga" nosem stado dzisiejszych młodzików) używając w "Wilku z Wall Street" figury Belforta pokazuje, że nie tylko nic się nie zmieniło, ale to, co w przypadku jego bohatera było przestępcze i odrażające, obecnie ma znamiona normy.

Amerykańskiego reżysera stać na to, by jego wersja opowiadania o Belforcie miała formę kpiny. Kpi się tu z samej giełdy i procedury obracania wirtualnymi pieniędzmi w instytucji, która nic nie wytwarza, a już na pewno nie spełnia marzeń o fortunach wśród drobnych graczy. Kpi się tu z tych, którzy jeszcze w coś wierzą, bo życie Belforta było kpiną z jakichkolwiek zasad. Kpi się też z samego bogactwa i pieniędzy, uświadamiając, że z reguły posiadają je nie ci, co powinni. Kpi się też w końcu z tych, którzy oczekują przestrogi i morału, bo życie przecież, w odróżnieniu od kina, morału nie ma.

Jordan Belfort przybywa na Wall Street jako ubogi dwudziestokilkuletni Amerykanin, marzący o zbiciu fortuny. Ma oddaną żonę i gotowość do walki o swój kawałek życiowego tortu. Zaczyna się pechowo: gdy w końcu zdaje upragniony egzamin brokerski, jego pierwszy dzień pracy to Czarny Czwartek giełdy (1987 rok), po którym firmy masowo zwalniają maklerów. Belfort trafia do małej firmy inwestycyjnej zajmującej się śmieciowymi akcjami. Tu w końcu może rozwinąć skrzydła, bo okazuje się, że we wciskaniu "śmieci" jest nieoceniony. Następnym krokiem jest oczywiście usamodzielnienie, założenie firmy Stratton Oakmont, zarabianie na potęgę i oszałamiający sukces. I to, co dla Belforta stanie się najważniejsze: nieokiełznane wydawanie i związany z tym ubaw.

Scorsese nie bawi się w wyjaśnianie zawiłości "przekrętów" Belforta i jego ferajny. Bo interesuje go bardziej, co czyni z ludźmi to, co jest efektem oszustw, czyli niepoliczalne bogactwo. Albo raczej - co trzeba z siebie uczynić, by owo bogactwo osiągnąć. Hedonizm zawsze miał być filozofią Belforta, majątek pozwolił mu tylko ją realizować. Scorsese pokazuje tylko, że zwycięstwo ludzi nie mających głębszych pragnień, doprowadzi najczystsze człowiecze pragnienie radości, wygody i przyjemności do karykatury i rozpaczy.

Film jest popisem reżyserii mistrza i fantastycznej umiejętności opowiadania. Jest orgią dopracowanych, przemyślanych obrazów i scen w historii o życiu zamienionym w orgię. To także wyśmienicie poprowadzeni aktorzy: Leonardo DiCaprio wypełnia ekran, imponuje energią, zaangażowaniem oraz emocjonalnym traktowaniem kina i swojego bohatera. A jeszcze mamy świetnych Jonaha Hilla, Mathew McConaugheya w rewelacyjnej scenie dialogu w restauracji z DiCaprio czy Jeana Dujardina jako szwajcarskiego bankowca.

Swym brawurowym filmem Scorsese wywołuje też pewien "moralny niepokój": pewnie niejeden z widzów pomyśli sobie, że chciałby choć jeden tydzień pożyć tak jak Belfort. I tu jednak Amerykanin jest bezwględny. Przecież wystarczy umieć sprzedać choćby długopis - ha ha ha, chcesz spróbować?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki