Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

RECENZJA: "Witaj w klubie" [ZWIASTUN]

Dariusz Pawłowski
materiały prasowe
Życie jest nic nie warte, ale nic nie jest warte życia. Ta stara myśl dotyka szczególnie, gdy zaczynamy umierać - a zaczynamy właściwie w momencie, kiedy uświadamiamy sobie, że umieramy. Bo wcześniej, to zupełnie jak u tołstojowskiego Iwana Iljicza: jak to, jestem, i mnie nie będzie?

Jean-Marc Vallée zrobił zajmujący film o okolicznościach. O tym, jak zmienia się nasze postrzeganie tej samej sprawy, w zależności od pozycji, w jakiej zostaniemy do niej ustawieni.

Ron Woodroof z lubością prowadził swoje życie na krawędzi pijąc, ćpając i kopulując z każdą kobietą, która była gotowa mu się oddać, jedyną poważną stronę egzystencji widząc w rodeo i jeździe na byku. To, że jest coś więcej niż krawędź, dociera do niego dopiero, gdy życiowy "haj" przerywa przypadkowe odkrycie, iż choruje na AIDS i pozostało mu ledwie 30 dni na uporządkowanie spraw przed odejściem. Rona nie interesowało nic trwałego, żył dla siebie. W nowych okolicznościach zaczął pogłębiać swoją wiedzę na temat medycyny, odkrył w sobie talent do biznesu, hamując dostrzegł, że można kochać, choć z tej miłości nie mógł już skorzystać. Ba, zapragnął zostać ojcem, bo stwierdził, że mieć jeszcze inne życie jest znacznie lepiej niż mieć tylko swoje.

Nie znajdując należytego wsparcia w służbie zdrowia, Ron podejmuje heroiczną walkę o resztę swojego życia. Dociera do lekarza w Meksyku, który osiąga dobre rezultaty stosując leki niedopuszczone na rynek amerykański. Woodroof uznaje, że dzięki tej terapii można zdobyć nie tylko poprawę samopoczucia, ale też pieniądze. Wystarczy przemycać lekarstwa do Stanów i rozprowadzać je wśród coraz liczniejszych, przerażonych chorych. 0

Ron całe życie nie miał poważania dla gejów, tymczasem jego partnerem w interesach zostaje transseksualista Rayon. Nowe okoliczności zmieniają poglądy Rona: homoseksualiści przestają być dla niego masą obrzydliwców z innego świata, ale nabierają konkretnych imion, osobowości, cech. Wbrew temu, co wcześniej sądził, okazuje się, że można się z nimi "nawet" przyjaźnić.

Okoliczności zmieniają też innych bohaterów (np. pani doktor zawłaszczona przez świat Rona i jego podopiecznych inaczej spojrzy na swoją misję i system, w którym pracuje). Bo "ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie"...

Vallée wykorzystał klasyczne elementy: jeden przeciw złym, kryjącym się za instytucjami, prawem i finansowymi układami; przemiana bohatera, zbliżenie przeciwieństw poprzez konieczność współpracy. Wydobył z nich jednak całą drapieżność, siłę i wymowę. Duża w tym zasługa oscarowych McConaugheya i Leto dających aktorski koncert: mocny, odważny, nie pozbawiony szarżowania, ale zarazem wyposażony w niuanse i cyzelowanie szczegółów. Leto szczerze zachwyca (scena spotkania z ojcem to majstersztyk), McConaughey wzbudza szacunek fizycznością swej kreacji, choć... gdyby Oscara dostał DiCaprio za "Wilka...", moim zdaniem, McConaughey nie powinien czuć się skrzywdzonym.

Niezależnie od okoliczności bohaterowie "Witaj w klubie" najbardziej pragną żyć. Bo choć wszyscy z tego byka spadniemy, każda sekunda "jazdy" więcej jest bezcenna. By uczynić je pełnymi, nie czekajmy więc aż zaczniemy umierać.

OCENA: 5/6

WITAJ W KLUBIE
dramat, USA
reż. Jean-Marc Vallée
wyst. Matthew McConaughey, Jared Leto

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki