Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

RECENZJA: „Wołyń” [ZWIASTUN]

Dariusz Pawłowski
Dariusz Pawłowski
Urodzona w Suwałkach 24-letnia Michalina Łabacz za rolę Zosi Głowackiej została uhonorowana nagrodą za najlepszy debiut aktorski na 41. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni
Urodzona w Suwałkach 24-letnia Michalina Łabacz za rolę Zosi Głowackiej została uhonorowana nagrodą za najlepszy debiut aktorski na 41. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni Forum Film Poland
Na ekrany kin wszedł wywołujący silne emocje „Wołyń” w reżyserii Wojciecha Smarzowskiego. Wstrząsająca produkcja, sprawiająca, że nasze myślenie o Kresach już nigdy nie będzie takie samo.

Wygląda na to, że jesteśmy najgorszym gatunkiem, jaki zamieszkał na Ziemi. I co jakiś czas musimy to udowadniać.

Jeżeli filmowa projekcja ma wpływać na człowieka, zmieniać go, to „Wołyń” Wojciecha Smarzowskiego jest takiej roli kina przejawem miażdżącym. To doświadczenie wstrząsające, mrożące krew w żyłach, odbierające oddech i pozbawiające spokoju. To, co wydarzyło się na Kresach w 1943 i 1944 roku budzi grozę, a pokazane na ekranie przygniata potwornością. Zwizualizowanie myśli, iż to wszystko działo się naprawdę, uderza z siłą huraganu. Po tym filmie nasze postrzeganie Kresów nie będzie już takie samo. Po tej produkcji nie będzie już można powiedzieć, iż nie miało się świadomości tego, co się tam stało. Po projekcji będziemy się musieli zmierzyć z przerażeniem, że nie istnieją gwarancje, iż wybuch nienawiści nie może się powtórzyć. Obojętnie gdzie i dlaczego.

Smarzowski otworzył wrota. Sięgnął po temat może już w ostatnich latach nie pomijany, ale ciągle nie istniejący w powszechnym obiegu, wciąż nie wypowiedziany tak, jak by to było potrzebne. Zrobił to z charakterystyczną dla siebie dosadnością, unurzaniem odbiorcy w krwi i najbrudniejszej stronie życia. Nie odwracajmy głów, bo o tym nie da się zapomnieć - krzyczy. Dopiero pamiętając, odnajdźmy to, co może nas połączyć - dodaje jednak.

Już waga podjętej problematyki czyni „Wołyń” filmem ważnym, zapewne jednym z najistotniejszych obrazów historycznych w dziejach polskiego kina. Lecz reżyser skutecznie wyniósł go ponad lokalność, wydobył z przeszłości, uczynił uniwersalnym i ponadczasowym. Oddał porażający głos przeciwko skrajnym nacjonalizmom, przekonaniu, że odkupienie krzywd można osiągnąć przemocą. Rzeź nie jest przypisana do ziemi wołyńskiej, monstrum drzemiące w człowieku gotowe jest obudzić się (i budzi się) pod każdą szerokością geograficzną. Tygiel, w którym żyjemy, wrze; wielowiekowe podziały pokryte są cieniutką warstewką codziennych zajęć. Diabelskie okoliczności, nieostrożna iskra, nieutulone żale, zgubne idee, złe podszepty wzniecają pożary. I prowadzą do eksplozji.

Smarzowski nie wskazuje palcem przyczyn wybuchu nienawiści, koncentruje się raczej na rzeczywistości życia na tykającej bombie. Otwierająca film rozgrywająca się wiosną 1939 roku blisko półgodzinna sekwencja wiejskiego polsko-ukraińskiego wesela to z jednej strony etnografia, zapis przenikania się kultur i symboli, z drugiej rozwinięcie sieci zależności i napięć pętających współistniejące społeczności polskie, ukraińskie, żydowskie. Ceremonia szczęścia, łączenia i otwierania się na przyszłość, kryje całą gamę zaszłości, skrytych różnic, kompleksów, wyniosłości, niezgody. Sąsiedzi troszczą się o tę samą ziemię, piją tę samą wódkę, jedzą te same ziemniaki ze słoniną, ale spoglądają na siebie nieufnie. Tym bardziej, że krążą wokół nich wilki. Jeden z nich użarł polskiego księdza w nogę, inny przywdziawszy ludzką skórę opowiada swoim braciom o ciemiężycielach - Lachach i pragnieniu odbudowania wolnej Ukrainy. Jeszcze drzwi nie zamyka się na zasuwy, jeszcze może się rodzić miłość 17-letniej Zosi (udany debiut Michaliny Łabacz) i Ukraińca Petra, ale już padają zajadłe słowa, już słychać ostrzenie siekier.

Smarzowski podkreśla moc zatrutych idei, szalonych kazań nawołujących do oczyszczania kraju, ale w tle rysuje również dużo bardziej przyziemne źródła gotowości do mordowania. To kumulowane przez lata poczucie niesprawiedliwości, bieda konfrontowana z kilkoma morgami więcej postrzeganymi jako zamożność, zadawniona złość za odebrane nadzieje. Gdy na taki grunt wdepnie ktoś, kto wskaże wroga i przyczynę nieszczęść, antypatia zamienia się w okrucieństwo.

Chwilami można odnieść wrażenie, że Smarzowski sam przestraszył się wymowy swojego filmu i nieco zniuansował go pokazując, iż zło panoszyło się po wszystkich stronach. Zarazem dojmująco wykazał paradoks tej sytuacji, m.in. sceną, w której życie Polki Zosi ratuje oddział niemiecki przekraczający ukraińską wieś. Reżyser sięga po skrajne emocje, ale działa jak socjolog, próbuje ogarnąć różne elementy społecznych zawiłości Wołynia, stawia na wstrząs, co powoduje, że trudno jest utożsamić się z postaciami filmu, podążyć za nimi, nawet za główną bohaterką, której oczami oglądamy historię. To dramat zbiorowości nie jednostek. Dla widza to jednak dodatkowa trudność. Wzmacnia to drugi plan, pozwalając aktorom na np. tak przeszywający monolog, jak w wykonaniu znanej z Teatru im. S. Jaracza w Łodzi Gabrieli Muskały.

Około stu tysiącom ludzi (liczba wciąż nie jest znana), którzy zginęli w rzezi wołyńskiej i których wielu grobów do dziś nie odnaleziono, taki film się należał. Nam zaś potrzebne jest przywrócenie pamięci. Byśmy mogli uwierzyć, że możliwe jest pojednanie.

OCENA: 5/6
Wołyń,
Polska, dramat,
reż. Wojciech Smarzowski,
wyst. Michalina Łabacz, Arkadiusz Jakubik

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo

Materiał oryginalny: RECENZJA: „Wołyń” [ZWIASTUN] - Dziennik Łódzki

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki