Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

RECENZJA: „Z miłości” w Teatrze im. S. Jaracza w Łodzi. Adam i Ewa na wyobrażenie Boże, którym udało się zepsuć już wszystko

Dariusz Pawłowski
Dariusz Pawłowski
Od lewej: Oliwia Leńko, Mariusz Słupiński i Ewa Audykowska-Wiśniewska - znakomici, poruszający do bólu
Od lewej: Oliwia Leńko, Mariusz Słupiński i Ewa Audykowska-Wiśniewska - znakomici, poruszający do bólu Grzegorz Gałasiński
Teatr im. Stefana Jaracza w Łodzi przygotował premierę „Z miłości” autorstwa Petera Turriniego w reżyserii Waldemara Zawodzińskiego. Porażającą!

Siekiera należy do najefektowniej wykorzystywanych narzędzi zbrodni w literaturze i teatrze. Używa jej w sztuce „Z miłości” austriacki pisarz Peter Turrini, a reżyser (także odpowiedzialny za dekoracje, opracowanie muzyczne i światło) Waldemar Zawodziński stworzył widowisko, które z siłą uderzenia siekierą oddziałuje. Jakże potrzebnie!

Jeżeli robić teatr bieżący, mający znaczenie tu i teraz, odnoszący się do tego, co oglądamy za oknem, w czym i jak żyjemy, to taki, jak w „Jaraczu”. Nie rozpowszechnione na rodzimych scenach publicystyka z tezą, wzajemne okrzykiwanie się, politykierstwo oraz przekonywanie przekonanych, lecz alegoryczne, poetyckie, przy tym dojmująco trafne przedstawienie powszechnych, współczesnych lęków, niespełnień, napięć, rozpaczy. Rozmowa, pytania, wspólne z widzem zagubienie w teraźniejszości i szukanie drogi, zamiast szafowania wyjętymi z narracji medialnej gotowymi, cynicznymi odpowiedziami. Po raz kolejny okazało się, że gdy na scenie staje się teatr właśnie, z jego metafizyką, użyciem metaforycznych, uniwersalnych, ponadczasowych środków daje on o wiele mocniejszy głos niż doraźne hałasowanie. Zrealizowane na Scenie Kameralnej „Z miłości” wytrąca z zachowawczych torów, których zdajemy się na co dzień trzymać (popękane, wykrzywione, odwrócone wiszą zresztą nad sceną, prowadząc w nicość, zostawiając świat odstawiony na bocznicę). Nie da się już na nie po spektaklu wrócić. I powtarzać, że człowiek jest z natury dobry...

Rzecz Turriniego to znakomicie napisany tekst, łączący różne dramaturgiczne rzeczywistości, wyważający wstrząsający realizm z ironią. Tym samym tropem podążył Waldemar Zawodziński, idealnie budując równowagę nastrojów, łamiąc sekwencje traumatyczne groteskowymi, zderzając dosadność z subtelnością. Spektakl składa się z dynamicznie następujących po sobie kapitalnie skonstruowanych teatralnych suit, uderzających mocą obrazów, epizodów buzujących wewnętrznym prądem, iskrzącym pomiędzy aktorami, ale i wstrzymującym oddech widowni. Podążamy za głównym wątkiem Michaela Webera (wyborny w oddaniu tragizmu i straceńczości swojego bohatera Mariusz Słupiński), który przy pomocy siekiery, z miłości, by ocalić przed bólem istnienia, usunął z beznadziejnej rzeczywistości swoją rodzinę. Z jego traktem ku zagładzie (a może wyzwoleniu?) przecinają się losy postaci zwykle bezrefleksyjnie mijanych na ulicy, w sklepie, kawiarni, a z których każda ma własną biografię, niesioną w sobie księgę. Waldemar Zawodziński z czułością i realizacyjną precyzją pozwala nam przeczytać z poszczególnych tomów kilka kartek, nim ich właściciele znów znikną z pola widzenia. Przesuwające się przed oczami publiczności wyimki z życia niosą całą gamę emocji. Do bólu poruszają znaną zza ściany w bloku domową wojenną codziennością, która w sytuacji, gdy przyglądamy się jej na scenie dotyka i onieśmiela w trójnasób - jak w scenie wydzierania sobie dziecka z rąk przez małżeństwo Weberów (wspaniale wyrazista Ewa Audykowska-Wiśniewska). Ekscytują erotyczną choreografią z udziałem chłopaka i dziewczyny pragnących „skręcić” film na społecznościowy portal. Szarpią poszukiwaniem ostatniej namiastki uczuć w spotkaniu z prostytutką. Bawią załamującą w gruncie rzeczy nauką języka poprzez przysłowia. Roztkliwiają historią wdowy wspominającej męża zajadając, jak z nim przed laty, torcik z przypadkowo spotkanym mężczyzną (absolutnie fantastyczna Dorota Kiełkowicz). A pomiędzy tym wszystkim już tylko o uwagę prosi Dobry Bóg (przenikliwie wzruszająca Bogusława Pawelec), tak bardzo bezradny, zapomniany i nierozpoznany, iż nie pozwalamy go dotknąć jedynym istotom, które w ułudzie zwanej istnieniem zachowały empatię, czyli dzieciom. I właśnie z dziećmi wiąże się nadzieja, którą w przeszywającym finale dają autor i reżyser. Inaczej świat, który pozbawił się wszelkich hierarchii wartości, punktów odniesienia, religii, czy innych sposobów odseparowywania dobra od zła; który uznał, że wystarczy mu tylko być, zastąpić zasady doznaniami, utknie wśród brudnych, pokrytych rdzą i żałością ścian, gdzie inscenizację umieścił twórca przedstawienia.

Zachwyca porywająca aktorsko zespołowa maszyna, którą uruchamia Zawodziński. Każdy ma swój koncert, przepyszny pokaz możliwości. Prócz wspomnianych, są to: wściekły i wyjałowiony zarazem od ciągłego kontaktu z brudem jako śledczy Otto Nagl Mariusz Siudziński, zachwycająca odwagą i prawdą Katarzyna Cynke, przerażająca bezgranicznością zatracenia Hildy Iwona Dróżdż-Rybińska, bezbłędni Robert Latusek, Grażyna Walasek, Radosław Osypiuk, Bogusław Suszka i młodzi: Aleksander Rudziński, Mateusz Czwartosz, Nadim Suleiman, Julia Szczepańska oraz naturalnie ujmująca Oliwia Leńko.

Adama i Ewę Dobry Bóg uczynił na wyobrażenie swoje i widział, że to było dobre. Czas przeszły jest na miejscu. Dobre było. A potem się... zepsuło.

ZOBACZ |Wydarzenia minionego tygodnia w Łódzkiem

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki