Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Referendum 2013: prezydentura na zakręcie

Marcin Darda
Kłopoty prezydent Zdanowskiej wchodzą w fazę kumulacji: konflikt z Radą Miejską, protesty w sprawie inwestycji, poseł Kwiatkowski, referendum...
Kłopoty prezydent Zdanowskiej wchodzą w fazę kumulacji: konflikt z Radą Miejską, protesty w sprawie inwestycji, poseł Kwiatkowski, referendum... Krzysztof Szymczak
Prezydentura Hanny Zdanowskiej (PO) naznaczona jest cyklem kryzysów. Przychodzą co rok, zawsze na wiosnę: najpierw likwidacja szkół, uzasadniona merytorycznie, ale przegrana informacyjnie i pijarowsko. Rok później kryzys referendalny, teraz konflikt z Radą Miejską. W tle jeszcze sprawa wątpliwego, ale nieprzychylnego dla niej sondażu, stadionów, które nie powstają i inwestycji, które miały zmienić jakość życia w mieście, a są krytykowane przez coraz silniejsze organizacje pozarządowe. No i referendum, którego groźba - poważna czy nie, nieistotne, bo i tak buduje fatalny obraz na zewnątrz - znów wisi gdzieś w powietrzu nad prezydent Łodzi. Takiej kumulacji jeszcze nie było.

Zaczęło się, jak zwykle niewinnie, na początku lutego od odrzucenia planu zagospodarowania przestrzennego dla doliny Sokołówki. Przez miesiąc debatowano nad tą decyzją w kontekście ewentualnych strat infrastrukturalnych, typu łącznik do trasy ekspresowej S14. Eksplozja nastąpiła później, gdy okazało się, że po sesji prezydent Zdanowska złożyła do ABW i CBA doniesienie o podejrzeniu możliwości popełnienia przestępstwa przez Radę Miejską. Logika była taka, że skoro plan przepadł, a według niego w dolinie nie można było budować osiedli mieszkaniowych, to teraz będzie można, a w urzędzie leżą już dwa wnioski o warunki zabudowy dla osiedli. Trzeba je będzie wydać, ceny gruntów mocno podskoczyły, prezydent pyta zatem służby o faktyczne intencje radnych, sugerując korupcję. Bez żadnych dowodów, w oparciu wyłącznie o intuicję. Efekt jest taki, że dziś opozycyjne kluby SLD i PiS mówią tylko o przeprosinach, a nawet i z tego żądania się wycofują. To można by uznać za rutynową awanturę, gdyby nie fakt, że temat przeprosin dominuje podczas obrad Rady Miejskiej od kilku sesji, a konflikt jest tak głęboki, że opozycja opuszcza salę obrad, bo "PO może sobie sama wszystko przegłosować". Zdanowska jeszcze zaostrza sytuację przepraszając łodzian za radnych opozycji i przewodniczącego RM Tomasza Kacprzaka, że stał się obiektem ataków.

Czytaj więcej o REFERENDUM 2013!

Wygląda jednak na to, że to doniesienie na całą Radę jest jak strzał z obrzyna, bo bez precedensu w całym kraju, poza tym nie miało nic wspólnego z ewentualnymi podejrzeniami Zdanowskiej co do uczciwości radnych, a de facto miało ochronić ją samą przed opinią publiczną, która mogłaby się głośno dopytywać "ile wzięła od deweloperów za uwalenie planu". Ochrona zbyteczna, bo prezydent i tak miała alibi, przecież jasno opowiadała się za przyjęciem tego planu, mimo że nie akceptowała szerokości łącznika z S14. Ale teraz mamy niepotrzebny cyrk, w którym za złego clowna robi właśnie Zdanowska, co nie buduje jej wizerunku poważnego polityka.

Także dlatego, że sprawa Sokołówki po raz kolejny pokazała podziały w PO. To, co miało być siłą Zdanowskiej, czyli silny i duży klub, dziś mocno ją dołuje. Mamy tam lojalistów Zdanowskiej i Cezarego Grabarczyka, Młodych Demokratów Tomasza Kacprzaka oraz frakcję Krzysztofa Kwiatkowskiego. Doniesienie do ABW podniosło ciśnienie Tomaszowi Kacprzakowi . Oficjalnie z prezydent Łodzi są w dobrych stosunkach, ale zimna wojna trwa między nimi od czasu, gdy prezydent publicznie upokorzyła przewodniczącego mówiąc w "DŁ", że nie widzi go wśród jej zastępców. Przewodniczący korzystał więc z okazji po doniesieniu do ABW i grillował prezydent zupełnie oficjalnie i z mocnym alibi, bo przecież zrobiła z radnych łapówkarzy. Jego Młodzi Demokraci coraz mocniej podkreślają swoją odrębność w PO, prowadząc własną kampanię wizerunkową, w której szyld PO ginie gdzieś w tle logotypu ich stowarzyszenia, jakby przeczuwali, że znak PO może im w wyborach przeszkodzić. To może być sygnał, że nie identyfikują się z szefową PO w Łodzi i są otwarci na negocjacje przed jesiennymi wyborami wewnątrzpartyjnymi. A jej kolejnym kłopotem jest poseł Krzysztof Kwiatkowski. Jego radni idą pod partyjny sąd z opcją m.in. wyrzucenia z partii, do czego chyba nie dojdzie, bo PO straciłaby wówczas większość w Radzie. Jednak kto wie, czy Kwiatkowskiemu i jego radnym wyrzucenie z PO nie byłoby na rękę...

Dlaczego? Ano dlatego, że były minister sprawiedliwości od trzech lat żyje z piętnem porażki, bo to Zdanowska, a nie on, została kandydatką na prezydenta Łodzi i wybory wygrała. Kwiatkowski mimo faktu, że żyje w polityce szczebla krajowego, koneksji i wpływów ma bez liku, to paradoksalnie w Łodzi wciąż lokuje swoje polityczne ambicje. Porażkę z 2006 r. z Jerzym Kropiwnickim podsyciła ta ze Zdanowską, a ambicję podkręciło nokautujące zwycięstwo nad Cezarym Grabarczykiem w wyborach do Sejmu. Kwiatkowski publicznie tego jeszcze nie powiedział, ale w PO tajemnicą poliszynela jest fakt, że mierzy w prezydenturę Łodzi. Z formalnego punktu widzenia dziś nie ma na to żadnych szans, ale niekorzystne notowania Zdanowskiej i z pozoru nieistotne szczegóły pozwalają mu podjąć grę. Po pierwsze: pojawił się sondaż pracowni MillwardBrown, który widzi go jako kandydata na prezydenta Łodzi z najwyższym poparciem. Kwiatkowski ma tam aż 30 proc poparcia, Zdanowska tylko 9 proc., a między nimi jest jeszcze kilku kandydatów, m.in. Dariusz Joński z SLD (14 proc.), którego Zdanowska ograła trzy lata temu. Tyle że ów sondaż jest bardzo wątpliwy z kilku powodów. Kwiatkowskiego przedstawiono w nim jako kandydata niezależnego, należącego do PO, prawdopodobnie tylko po to, by w ogóle uzasadnić byt jego nazwiska w tych badaniach. Dr Jacek Reginia-Zacharski powiedział wprost, że pytanie ułożono pod Kwiatkowskiego. Zdanowska ów sondaż przyjęła lekko histerycznie. Ale w komentarzu o kandydaturze Kwiatkowskiego w świetle sondażu rzuciła, że "to decyzja pana posła Kwiatkowskiego" dodając, że "nie chce się jej wierzyć, że studenci zapłacili za sondaż". Coś jest na rzeczy, bo sondaż zamówiła Wyższa Szkoła Informatyki. Ta sama, która zapraszała Kwiatkowskiego na wykłady, gdy był ministrem sprawiedliwości. Kanclerz WSI była zaś filarem komitetu honorowego kandydata na posła Krzysztofa Kwiatkowskiego. Nikt tu w przypadek nie wierzy. Rzecz jednak w tym, że rzetelność owego sondażu jest tu bez znaczenia. Sam sondaż jest wystarczającym argumentem dla Kwiatkowskiego, by udał się do Tuska z deklaracją: "Zobacz Donald, ile ma ona, a ile mam ja. Jeśli nie dasz mi kandydować, to przegramy z SLD". W taki sam sposób na jego korzyść może wpłynąć ewentualna decyzja o wyrzuceniu z PO współpracujących z nim radnych ("zobacz Donald, co ona robi"), a także sama tylko informacja o zamiarze przeprowadzenia referendum("zobacz Donald, do czego prowadzą jej rządy). Bo to, czy do niego dojdzie, czy ono się uda, czy nie, to inny problem, bo już w tej chwili to potencjalne referendum wokół Zdanowskiej buduje kolejny negatywny wątek wizerunkowy, a pracuje w PO na korzyść Kwiatkowskiego. Scenariuszy słyszy się zresztą kilka: jeden to Kwiatkowski w roli komisarza po referendum, a potem kandydata na prezydenta, co na razie jest bardzo mgliste, bo trudno w kategoriach logiki oceniać szans referendalne. Drugi to wybory w PO, w wyniku których Zdanowska traci funkcję przewodniczącej, a nowy zarząd wybiera innego kandydata na prezydenta - póki co, też wątpliwy. Trzeci: Kwiatkowski startuje jako kandydat niezależny i wygrywa ze Zdanowską. Ten ostatni jest chyba najmniej prawdopodobny, bo Kwiatkowski, nawet jako zwycięzca, po odcięciu się od PO nie miałby łatwego życia z rządem PO. Mimo wątpliwości, to mogą być aspekty gry Kwiatkowskiego. Samo widmo referendum też może być dla Łodzi niebezpieczne. Już dwumiesięczny okres zbierania podpisów pod referendum buduje zagrożenie decyzyjnego chaosu, w jaki prezydent Łodzi wpadła przed rokiem, a to może ludzi jeszcze bardziej podkręcać do składania podpisów. Przecież rok temu z gruntu pozytywna dla jej oponentów informacja o wycofaniu się z prywatyzacji Zakładu Wodociągów i Kanalizacji wcale ich nie ucieszyła, a tylko doprowadziła do logicznego wniosku, że nie warto prezydent ufać, bo zawsze swoje obietnice może zmienić. Podsumowując: tak czy siak kłopot z Kwiatkowskim może być dla prezydent Łodzi równie poważny, jak z potencjalnym referendum lub - w przypadku jego fiaska - rokiem wyborów.

Zdaje się, że prezydent Łodzi może bronić się tylko efektywnością swojej pracy i inwestycjami, a z tym jest kłopot. Imponuje najwyższy w kraju budżet obywatelski, na inwestycje w budżecie zapisano miliardy, ale niewiele jest takich, które bezspornie w Łodzi uważane są za potrzebne. Nie protestują zwykli mieszkańcy jako niezorganizowani krzykacze. Protestują świetnie przygotowani działacze organizacji pozarządowych, często wspierani przez mieszkańców. Nie chcą dwujezdniowej arterii w centrum miasta, którą ma być planowana Nowotargowa, która zmiecie za sobą wiele kamienic. Wciąż trwają spory co do tego, jaki ma mieć przebieg i lokalizację Nowokonstytucyjna, remont Piotrkowskiej ma chyba tyle samo zwolenników, co przeciwników. Kontrowersje i protesty budzi pomysł na trasę W-Z, której śladem ma być po części tunel, a po części odkryta fosa, która nie odzyska dla Piotrkowskiej żadnej przestrzeni. Kumulacja tych inwestycji skupi się właśnie w roku wyborczym. Zdanowska to wie, i uważa za swój kluczowy problem w sensie reelekcji. Będziemy mieć zamkniętą trasę W-Z na wysokości centrum miasta, a z Retkini na Widzew i na odwrót to jedyna droga. Przy ul. Pabianickiej zacznie się zejście w dół przy budowie trasy Górna, co zablokuje wyjazd na Pabianice. Wokół dworca w decydującą fazę wejdą roboty związane z budową zupełnie nowej siatki dróg i torowisk. Zablokowane i zakorkowane miasto może przynieść efekt odwracania się od Zdanowskiej nawet najbardziej wytrwałych wyborców PO. Do tego remonty i modernizacje. Zostaje jeszcze sprawa stadionów. W praktyce żadna decyzja, która zostanie podjęta, nie ma szansy być dobrą z politycznego punktu widzenia, dlatego że sam pomysł budowy dwóch stadionów był od początku pułapką, którą Zdanowska zastawiła niechcący sama na siebie. Po miesiącach miotania się z decyzjami, upadkami pomysłów na PPP na Widzewie i dosłownym upadku lidera konsorcjum budującego stadion przy al. Unii oraz serii debat, prezydent dojrzała do tego, by wziąć pod uwagę jeden stadion. Jedni się z tej racjonalnej decyzji ucieszą, innych trafi szlag. Bo jeśli stadion stanie na ŁKS, to będzie marnotrawstwo, bo z jakiej racji nowoczesny obiekt ma dostać amatorski klubik? Jeśli stanie na Widzewie, cholera weźmie tych z ŁKS. Jeśli stanie gdziekolwiek indziej, będzie to zwyczajne niewywiązanie się z obietnic przed-wyborczych i spora część głosów Zdanowskiej i Platformie odpłynie. Zbuduje dwa, też będzie źle, bo to nieracjonalne. Pomysł budowy dwóch stadionów może zresztą uchodzić za charakteryzujący pomysł na politykę Hanny Zdanowskiej, bo ona od początku chciała się podobać wszystkim. A to najkrótsza droga do niepodobania się nikomu.

Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki