Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Remont to jeszcze nie rewitalizacja. Mieszkańcy to nie bruk

Hanna Gill-Piątek
Hanna Gill-Piątek
Hanna Gill-Piątek Krzysztof Szymczak/archiwum Dziennika Łódzkiego
Proszę mi wybaczyć małą prywatę, ale na wstępie muszę pocieszyć Błażeja Lenkowskiego. W zeszłym tygodniu martwił się, że w Łodzi pozbywamy się bruku na Tuwima, podczas gdy Lwów, który Błażej wizytował, zachował swoje stare i pokrzywione ulice, co podobno czyni to miasto nadzwyczaj uroczym. Śpieszę zapewnić, że bruk na Tuwima zostaje, o czym mój kolega przekona się niezwłocznie, kiedy tylko wróci z zagranicznych wojaży. Był zdjęty i jest układany na nowo.

Cały problem w tym, jak jest układany. Stare szczerbate kostki nijak nie chcą trzymać się brukarskiej dyscypliny. Niby wzór wygląda poprawnie: coś w rodzaju wachlarza z przenikających się półkoli. Ale pomiędzy elementami przerwy są takie, że nieraz i dłoń spokojnie się zmieści. Problem jest również z wysokością - tu wystaje, tam się chowa. Szczerze mówiąc wygląda to gorzej niż przed remontem i żadna spoina tego nie załatwi. Mogę więc zapewnić Błażeja, że oczekiwany przez niego "efekt Lwowa" zostanie na Tuwima całkowicie odtworzony, ku rozpaczy rowerzystów i kierowców. Jeśli ktoś liczył na coś podobnego do wyremontowanej Nowomiejskiej, srodze się zawiedzie.

Byle taniej, byle szybciej. Kiedy widzę, jak wykonuje się Tuwima, zaczynam bać się o wszystkie miejskie budowy. Choćby o prawie skończoną EC-1. Tu akurat są powody do lamentu nad starym brukiem. Przed remontem wzdłuż torów, równolegle do Tuwima, ciągnęła się stara i zarośnięta trawą ulica dojazdowa, służąca pewnie kiedyś dworcowym magazynom. Obciążenia były większe z racji ruchu towarowego, więc kostka nie była z granitu, ale z dużych klocków ciemnego bazaltu. Gładka, równa, zaczynająca się od Targowej i niknąca ku do Wodnej.

Kiedy do EC-1 wjechały pierwsze maszyny, można było podziwiać, jak betoniarki wylewają na nią resztki rzadkiej szarej masy. Potem stanęły tam kontenery i teren ogrodzono. Nie wyglądało na to, żeby ktoś przejmował się odzyskaniem bruku, który jest ponad dwa razy droższy od szarego granitu. Chciałabym odnaleźć go na nowym Rynku Kobro, ale podejrzewam, że został bezpowrotnie stracony.

Łódź była budowana pośpiesznie i dlatego dziś mamy z nią dużo roboty. Niewielką część kamienic i pałacyków stawiano porządnie, zwłaszcza jeśli służyły za rodzinną siedzibę. Ale czynszówki obliczone na szybki zysk, stłoczone wokół łódzkich podwórek-studni, przypominały raczej tandetne dzieła dzisiejszych deweloperów niż posągi budowlanej jakości. Chcielibyśmy wszystkie je uratować, co jest czasem niemożliwe. O ile wrocławskiej czy bielskiej kamienicy wystarczy porządne mycie fasady wodą pod ciśnieniem, o tyle w Łodzi mogłoby się to skończyć odpadnięciem elewacji razem z balkonami.

Pewnych rzeczy nie da się zrobić szybko. Tu należy się podziw dla sprawności ekip pracujących w programie "Mia100 Kamienic". Dzięki ich żmudnej robocie odzyskujemy po kawałku piękne centrum. I nie jest to bynajmniej "efekt Lwowa" w architekturze.

Szkoda, że tylko co trzeci lokator wraca do wyremontowanego mieszkania. Rozbicie lokalnej społeczności nie zawsze wychodzi na zdrowie wszystkim jej członkom. Oso-by starsze, samotne, często tracą budowaną latami sieć sąsiedzkiego wsparcia, którą trudno odbudować w nowym miejscu. Rozerwane zostają dziecięce przyjaźnie z podwórka, a sąsiadka, która pożyczyła cukier czy opiekowała się kotem podczas urlopu, mieszka teraz na drugim końcu miasta. Byłabym jednak niesprawiedliwa, gdybym nie zauważała, że "Mia100 Kamienic" zapewnia o wiele lepsze warunki, niż zwykłe miejskie przesiedlenia. Wszystko, aby jakoś zrekompensować niedogodności przymusowych przeprowadzek. To zasługa radnych, przede wszystkim Urszuli Niziołek-Janiak, która opiekuje się programem.

Jednak jeśli śledzi się artykuły na ten temat, można zauważyć rozdźwięk między teorią a praktyką. Program stworzyli radni, ale realizują urzędnicy. Oferowane lokale nie zawsze są zgodne z deklaracjami, czasem mają o wiele niższy standard. Być może są to pojedyncze przypadki, jednak przedstawiciele urzędu łatwo przedstawiają lokatorów jako roszczeniowców oczekujących nie wiadomo jakiego luksusu. Tymczasem we własnym gronie, jak w lutym na spotkaniu z organizacjami pozarządowymi, opisując mieszkańców odmieniają słowo "patologia" przez wszystkie przypadki. Jakby wszyscy ci ludzie, często inwestujący wcześniej w prywatne remonty, nie marzyli o niczym innym niż dewastacja miejskiego mienia.

Dlatego "Mia100 Kamienic" nie powinno się nazywać rewitalizacją, bo nie uwzględnia odbudowy lokalnych więzi i pracy ze społecznościami. A to pojęcie jest odmieniane przez władze przez wszystkie przypadki. To po prostu remont, lepszy lub gorszy. Na prawdziwą rewitalizację musimy poczekać. Bo ludzie to nie bruk, który da się zdjąć i położyć w innym miejscu bez konsekwencji.

Hanna Gill-Piątek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Remont to jeszcze nie rewitalizacja. Mieszkańcy to nie bruk - Dziennik Łódzki

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki