Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rodzina z Syrii znalazła schronienie pod Wieluniem

Daniel Sibiak
Małżeństwo Masnuków wróciło do Syrii
Małżeństwo Masnuków wróciło do Syrii Daniel Sibiak
Maryla Masnuk-Siuta kilka miesięcy temu zdecydowała się na ucieczkę z ogarniętej wojną domową Syrii. Wraz z mężem po kilku wyczerpujących dniach tułaczki w końcu wyjechali z kraju, gdzie każdy dzień był walką o życie. Wyczerpani dotarli do Polski. Najpierw przez dwa miesiące dochodzili do zdrowia u rodziny we Wrońsku pod Wieluniem, a kolejne trzy miesiące spędzili u bliskich w Warszawie.

Kilkumiesięczny pobyt w Polsce nie poprawił jednak ich stanu psychicznego. Każdej nocy ze snu wyrywały ich koszmary. Budzili się oblani potem i przerażeni. Tak drastyczne emocje wywoływały w nich wspomnienia z Syrii, do której mimo wszystko zdecydowali się wrócić. Została tam ich córka z mężem i roczną wnuczką.

- Przed ucieczką do Polski przeżyliśmy piekło. Wojna spowodowała, że zostaliśmy odcięci od świata i uwięzieni w domu - wspomina kobieta. - Wyjście na ulicę groziło śmiercią, bo nad naszymi domami latały samoloty z pociskami. Kiedy od jednego wybuchu w naszym domu wyleciały wszystkie okna, a na ziemię spadały szklanki i talerze, we mnie też coś pękło. Spadłam z krzesła i z przerażenia najpierw długo krzyczałam, a później płakałam. Pamiętam jeszcze, jak mój mąż mnie podnosił i trzymał w ramionach. Byłam jak małe, bezradne dziecko. Widziałam tylko dym, a w uszach dudnił mi dźwięk samochodowego klaksonu.

Małżeństwo nie przespało w czasie wojny ani jednej nocy. Choć mieszkali aż 500 kilometrów od Damaszku, nie było mowy o normalnym egzystowaniu.

- W naszych domach nie było wody ani światła. Może trudno to sobie wyobrazić, ale przeżyliśmy miesiąc bez wody - dodaje 81-letnia kobieta. - Żyjemy tylko dlatego, że jeden z naszych sąsiadów miał kran z wodą w piwnicy. Był tak dobry, że się nią z nami dzielił. Nie było też gazu, ale mieliśmy trochę zapasu ropy. Wystarczyło na ogrzanie jednego pokoju, który stał się naszym schronieniem. Najgorsza była jednak ciągła strzelanina. Nigdy nie zapomnę tego strasznego dźwięku. Wojsko syryjskie strzelało do kogo chciało, dlatego wyjście na ulicę było tak bardzo niebezpieczne.

Maryla Masnuk-Siuta przypomina sobie, jak przed samym wyjazdem do Polski, jej mąż Nader Masnuk wyszedł kupić owoce. W czasie wojny sklepy są pozamykane, ale ludzie jakoś muszą żyć, dlatego otwierane są stragany.

- Nagle usłyszałam strzały. Gdy wyjrzałam z balkonu, zobaczyłam uciekających ludzi, do których strzelało wojsko. Ugięły się pode mną nogi, bo byłam pewna, że za chwilę stracę męża, ale na szczęście jakoś udało mu się przedostać i wrócił do domu. Widziałam jednak, jak na ziemię upadają zakrwawione matki z dziećmi. Czy coś takiego można zapomnieć? - pyta kobieta, u której na samą myśl o tak tragicznych wspomnieniach w oczach pojawiają się łzy. - Co chwilę podnoszę się z krzesła lub łóżka, bo jak tylko zamknę oczy, wydaje mi się, że nie jestem w Polsce, lecz w Syrii i nie mogę pozwolić sobie na sen, bo mogę zginąć. To lęk, który nie pozwala normalnie funkcjonować.

Po dwóch miesiącach od rozpoczęcia wojny małżeństwo zdecydowało się na ucieczkę z miejscowości Alepo. Wojna spowodowała jednak, że zostali bez grosza. Ostatnie pieniądze wydali na wyjazd do Polski, gdzie byli ponad 20 lat temu. Bali się, że zginą po drodze, ale nie chcą pamięcią wracać do długiej drogi, którą przebyli z przygodami, zanim dotarli do Polski.

- Spojrzałam akurat w okno. Przed domem zobaczyłam dwoje starych, bardzo zmęczonych ludzi, którzy trzęśli się ze strachu - mówi Jadwiga Siuta z Wrońska pod Wieluniem, u której zatrzymała się na kilka miesięcy rodzina z Syrii. - To było powitanie ze łzami i radością. Cieszyłam się, że żyją, ale bałam się o ich kondycję psychiczną. To, co przeżyli, było straszne. Na początku spałam z uchylonymi drzwiami, bo bratowej wydawało się, że słyszy strzały. Szłam do niej w nocy i mówiłam, że jest już bezpieczna.
Małżeństwu Masnuków, które od ponad 50 lat mieszkało w Syrii, trudno pogodzić się z tym, co ich spotkało.

Do czasu wojny dobrze im się powodziło. Przez pół roku mieszkali w domku nad samym morzem, a kolejne pół roku spędzali w mieście. Mąż pani Maryli pracował na uczelni, a później w szkole, a ona zajmowała się domem. Zawsze byli bardzo gościnni i z chęcią przyjmowali u siebie Polaków. Gdy zgodnie z tamtejszym prawem na dwa miesiące szedł na przeszkolenie do wojska, żonę zostawiał pod opieką rodziny.

- Zawsze czułam się dobrze w towarzystwie rodziny męża. A ponieważ jako młoda kobieta miałam w sobie dużo energii, razem tańczyliśmy i śpiewaliśmy, a gdy już bardzo mi się tęskniło za mężem, miałam się komu wypłakać - wspomina Maryla Masnuk-Siuta, na której ustach po raz pierwszy po dwugodzinnej rozmowie pojawia się drobny uśmiech.

Kobieta dodaje, że nigdy nie żałowała, że wyjechała z Polski do Syrii. Jest szczęśliwą mężatką i matką dwojga dzieci.

- Zobaczyłam Jerozolimę i Betlejem, a na Golgocie czułam się tak, jakbym znajdowała się w niebie. Tak cudnych widoków się nie zapomina. Szkoda tylko, że teraz to wszystko zaciera obraz wojny i krwi - po chwili radości w oczach kobiety znów pojawia się smutek.

Po dwóch miesiącach spędzonych we Wrońsku i kolejnych trzech u rodziny w Warszawie, Masnukowie nie wiedzieli czy mają do czego wracać w Syrii, ale pozostała tam ich córka z mężem i roczną wnuczką, dlatego kilka tygodni temu zdecydowali się na powrót.

- Cały czas myślę o rodzinie mojej córki. Każdego dnia boję się o ich życie. Nie możemy zostać w Polsce, kiedy oni tam przeżywają piekło. Przez te kilka miesięcy nabrałam trochę siły, więc czas już wracać - mówiła kilka dni przed wyjazdem 81-letnia kobieta, która wyjechała z nadzieją, że jeśli wróci jeszcze do Polski, to tylko z całą rodziną.

Od momentu wyjazdu Masnuków do Syrii, pani Jadwiga Siuta, zaniepokojona medialnymi doniesieniami o wojnie, która z dnia na dzień pochłania, coraz więcej ofiar, z niecierpliwością i w wielkim napięciu nerwowym oczekiwała na telefon od rodziny. Nie wiedziała, czy udało im się bezpiecznie wrócić do Syrii. Bratowa zadzwoniła kilka dni temu.

- Wrócili do Alepo, ale okazało się, że w międzyczasie ich córka wyjechała do Niemiec, do synów, którzy rozpoczęli tam studia. Z powodu wojny ma problem z powrotem do męża i córki, do których dojechali już z Polski Masnukowie. A w Alepo po wojnie zapanowała prawdziwa bieda. W kolejce po chleb trzeba czekać kilka godzin, a żeby kupić coś do jedzenia trzeba mieć spore oszczędności. Bratowa powiedziała mi, że pomidory zdrożały z 20 do aż 200 funtów. Podobnie jest z innymi warzywami i produktami spożywczymi. Dalej nie śpi całe noce, bo nasłuchuje, czy znów nie zaczęła się strzelanina, która, choć nie w takim stopniu jak w Damaszku, ale ciągle jest i u nich odczuwalna. Poza tym jednego dnia mają światło, a drugiego już nie, więc przyzwyczaili się znów do życia w ciemności. I choć dalej boi się o życie swojej rodziny, to wszyscy są razem, a w Polsce nie poradziłaby sobie psychicznie z tym, że na miejscu pozostała jej rodzina - dodaje Jadwiga Siuta.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Rodzina z Syrii znalazła schronienie pod Wieluniem - Dziennik Łódzki

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki