Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rolnicy spod Łasku uratowali w czasie wojny żydowskiego piekarza

Matylda Witkowska
Medale Sprawiedliwy wśród Narodów Świata odebrały 23 sierpnia w siedzibie Gminy Wyznaniowej Żydowskiej w Łodzi potomkinie Edwarda i Marianny Szubańskich oraz Antoniny Łężak
Medale Sprawiedliwy wśród Narodów Świata odebrały 23 sierpnia w siedzibie Gminy Wyznaniowej Żydowskiej w Łodzi potomkinie Edwarda i Marianny Szubańskich oraz Antoniny Łężak Grzegorz Gałasiński
Rodzina państwa Szubańskich z Kolonii Bilew pod Łaskiem wraz z Niemcem z sąsiedniej wsi uratowała żydowskiego piekarza. Córki państwa Szubańskich odebrały przyznane rodzicom medale Sprawiedliwy wśród Narodów Świata.

Gdy w końcu sierpnia 1942 roku Niemcy likwidowali łaskie getto, zapędzili ponad 3 tys. ludzi do budynku kolegiaty. Stamtąd prawie wszyscy Żydzi trafili do obozu zagłady w Chełmnie nad Nerem.

Piekarz Josek Piotrowski miał szczęście. Z kolegiaty wyciągnął go Niemiec, Adolf Schulz. - Josek był piekarzem, Schulz miał we wsi młyn. Josek przed wojną kupował od niego mąkę i tak się zaprzyjaźnili - opowiada Anna Jaskuła, córka Szubańskich, która tę opowieść usłyszała od rodziców. - Dlatego Schulz wyciągnął go wtedy z kościoła i kazał uciekać.

Josek miał około 30 lat, żonę i dzieci. Jego najbliżsi mieli mniej szczęścia. Zginęli. Młynarz przez dwa miesiące błąkał się po okolicach Łasku. Szukał schronienia, ale nikt nie chciał mu pomóc. Spał w ziemiankach, żywił się tym, co znalazł na polach i w lesie. Z każdym dniem robiło się chłodniej. Po dwóch miesiącach ukrywania się Josek nie wytrzymał i poszedł do Schulza po pomoc. Wtedy Schulz wysłał go do Szubańskich. - Powiedział: "Tam mieszkają dwie kobiety z trojgiem dzieci. To dobrzy ludzie, oni ci pomogą" - opowiada pani Anna.

Szubańscy byli rolnikami, mieli 8 ha ziemi. Edward Szubański był wtedy w niemieckiej niewoli, na gospodarce została jego żona Marianna z matką Antoniną Łężak. Gdy Josek do nich trafił, był w kiepskim stanie. - To była późna jesień, a on miał na sobie bardzo cienki kaftan. Był zmarznięty, brodę miał chyba do pasa - opowiada pani Anna. - Mama miała wątpliwości, czy go przyjąć. Wtedy Josek ukląkł i poprosił: "Pani Szubańska, niech mnie pani nie wysyła na śmierć". Mama się zgodziła.

Zamieszkał na strychu. Na świeże powietrze mógł wychodzić tylko nocą. Córka Szubańskich, Honorata Zawlik, miała wtedy pięć lat. - Nie mieliśmy pojęcia, że ktoś jeszcze w domu mieszka. Mama trzymała nas od tego z daleka - wspomina.

Na strych wchodziło się z obórki, a dzieciom nie wolno było tam nawet zaglądać. - Raz jeden z braci powiedział, że jakiś pan chodzi po oborze. Matka natychmiast go skrzyczała, że głupoty opowiada - opowiada pani Anna.

Po wojnie okazało się, że jeden z sąsiadów widywał człowieka, który nocami chodzi po obejściu Szubańskich. Domyślił się wszystkiego, ale nikomu nie powiedział. Pani Honorata poznała Joska dopiero po wojnie. - Pamiętam, jak po wyzwoleniu wyszedł z kryjówki - wspomina. - Całował nas po czołach i rękach.

Josek wyemigrował do Izraela, po dziesięciu latach napisał list i do końca życia utrzymywał z Szubańskimi kontakt. Przeżył jeszcze 40 lat. Ożenił się powtórnie, miał dwóch synów.

O medal Sprawiedliwy wśród Narodów Świata dla dziadków postarała się Maria Bartosz, wnuczka Szubańskich. Miała adres Joska z Kalifornii, odnalazła tam jego syna. A on złożył podanie o medal. - Uzyskanie medalu to była dla mnie sprawa honoru. Chciałam, by przyszłe pokolenia o tych wydarzeniach wiedziały - tłumaczy pani Maria.

Medale dla Marianny i Edwarda Szubańskich i Antoniny Łężak wręczył ich spadkobiercom Zvi Rav-Ner, ambasador Izraela.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki