Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rosset: Obstawiam, że Zdanowska nie wystartuje w wyborach [WYWIAD]

Sławomir Sowa
Witold Rosset jest nadal szefem komisji finansów Rady Miejskiej w Łodzi
Witold Rosset jest nadal szefem komisji finansów Rady Miejskiej w Łodzi Artur Kostkowski
- Jestem gotów przyjąć zakład, że pani prezydent Zdanowska nie będzie prezydentem na kolejną kadencje, a nawet nie wystartuje w wyborach - mówi Witold Rosset, szef komisji finansów Rady Miejskiej w Łodzi. Z radnym Rossetem o jego wyrzuceniu z klubu PO, zadłużeniu miasta i prezydent Zdanowskiej, rozmawia Sławomir Sowa.

No i nie odwołali Pana z funkcji szefa komisji finansowej Rady Miejskiej. Jest Pan zawiedziony?
Wykonuję swoją pracę, staram się robić to dobrze i niespecjalnie interesują mnie rozgrywki, kto kogo i gdzie. Jeżeli koledzy w komisji uznają, że ktoś inny będzie pełnił tę funkcję lepiej, to nie widzę problemu.

Zapytałem, czy nie jest Pan zawiedziony, ponieważ już tydzień wcześniej, podczas głosowania na włączeniem zoo do Zieleni Miejskiej, zagrał Pan na to, żeby Pana wyrzucili z klubu PO.
Zostałem wyrzucony z klubu wbrew swojej woli. I niezależnie od tej przykrej dla mnie sytuacji Platforma jest ugrupowaniem, do którego wciąż mi najbliżej. Poza tym znacznie łatwiej pracuje się radnemu w klubie, niż indywidualnie, bo trudno ogarnąć wszystkie tematy.

Chyba że się gra o coś zupełnie innego. Myślę, że Pan gra na następne wybory. Prezydent Komorowski opowiada się za stworzeniem okręgów jednomandatowych w najbliższych wyborach. Ktoś, kto chciałby wystartować za dwa lata samodzielnie, powinien już teraz zadbać o rozgłos, zaznaczyć głośno swoją odrębność. Tak jak Pan to zrobił teraz.
Nie wiem, dlaczego Pan odbiera tę sytuację jak jakąś grę z mojej strony. Nie wydaje mi się, żeby w najbliższych wyborach samorządowych taki system miał obowiązywać, przynajmniej w tak wielkich aglomeracjach, jak Łódź. Zmiana ordynacji zabiera zbyt dużo czasu. To prawda, że część radnych podczas głosowania podejmuje takie, a nie inne decyzje z obawy, iż nie znajdą się na liście wyborczej. Głosują wbrew sobie, ale za to zgodnie z dyscypliną narzuconą przez partię, której są członkami. Doradziłbym im, aby przyjęli inną filozofię. Jeśli założyć sobie, że nic takiego się nie stanie, jeżeli nie będzie się radnym w następnej kadencji, to groźba niewpuszczenia na listę przestaje być straszna. Jeżeli samorząd łódzki ma funkcjonować tak, jak obecnie, to ja nie widzę w nim miejsca dla siebie.

Podczas sesji na temat Zieleni Miejskiej powiedział Pan, że to jest symboliczny koniec tej prezydentury, a problemem w Łodzi nie jest PO, ale jej lokalne kierownictwo i sposób zarządzania Łodzią. Wie Pan, gdybym był na miejscu Hanny Zdanowskiej, to chyba też bym Pana wyrzucił z klubu. Ale Pan pewnie świadomie sprowokował tę sytuację.
Decyzja o wyrzuceniu zapadła, zanim te słowa wypowiedziałem. Koledzy przystawili mi do głowy pistolet - albo zagłosuję tak, jak klub sobie zażyczył, albo wylatuję z klubu. Treść mojego wystąpienia nie miała już żadnego znaczenia, zwłaszcza że już przed sesją było wiadomo, iż ta zła uchwała przejdzie. Prosiłem kolegów, żeby zwolnili mnie z tej dyscypliny, bo wynik głosowania przy liczbie radnych Platformy był z góry przesądzony i mój głos nie miał znaczenia. Nie zgodzili się.

Czyli mógł Pan pomyśleć tak: skoro i tak wiem, że mnie wywalą z klubu, bo skorzystam z okazji i jeszcze przyłożę Zdanowskiej.
Moje słowa były pożegnaniem z klubem, ale i przesłaniem do innych radnych. Jeżeli to, co wtedy powiedziałem, skłoni kogoś do refleksji nad sposobem sprawowania mandatu, to sprawi mi to ogromną satysfakcję.

Wie Pan, to dziwne, że tak się Pan postawił przy głosowaniu przy włączaniu ogrodu zoologicznego do Zieleni Miejskiej, sprawie która jest ważna, ale bynajmniej nie najważniejsza w mieście. Trzeba było powiedzieć, że to początek końca tej prezydentury, kiedy prezydent Zdanowska wykonała kompromitującą woltę z powoływaniem i odwoływaniem rady mieszkańców, aby tylko uniknąć referendum i odwołania.
Podzielam pogląd, że sprawa Zieleni Miejskiej, choć ważna, to nie była najważniejsza. Tym bardziej się dziwię, że koledzy wywierali na mnie tak ogromną presję. Być może komuś zależało na tym, żeby się mnie pozbyć, albo bym stracił wiarygodność. Ale to nie było pierwsze spięcie. Zawsze artykułowałem swoje zdanie, choć nigdy wcześniej tak dosadnie.

No tak, ale dlaczego nie określił się Pan tak jasno pół roku temu?
Określiłem się, tak jak większość radnych, w tym także z bardzo bliskiego zaplecza pani prezydent, którzy zdystansowali się od tego handelku. Pani prezydent najpierw zahandlowała z pseudoradą mieszkańców, a dzień później, kiedy natrafiła na nasz opór, wycofała się z tej decyzji. To była dla niej katastrofa wizerunkowa, ale efekt był taki, że ta pseudorada została rozwiązana.

Ważniejszy efekt był taki, że nie doszło do referendum.
Nie wierzę, żeby wtedy zebrano odpowiednią liczbę podpisów. To posunięcie pani prezydent wynikało nie z rzeczywistej groźby rozpisania referendum, ale z jej lęku, że do tego dojdzie. To nie było mistrzowskie polityczne posunięcie, ale pochopne działanie, które spowodowało ogromną skazę na wizerunku prezydenta miasta i całego samorządu.

Powiedział Pan, że problemem w Łodzi nie jest PO, tylko jej lokalne kierownictwo i sposób zarządzania Łodzią. Od kiedy to jest problem dla Pana?
To się nawarstwia od dłuższego czasu. To między innymi sprawa kompletnie nieprzygotowanej prywatyzacji ZWiK. Głównym celem tej prywatyzacji nie była zresztą poprawa gospodarki wodno-ściekowej, tylko chwilowe łatanie dziury w budżecie. Zupełnie odwrotny tok myślenia od tego, który powinien przyświecać prezydentowi miasta. Kiedy później firma KPMG robiła audyt programu Nowe Centrum Łodzi, napisała wprost, że decyzja o prywatyzacji ZWiK była nieprzemyślana i podjęta przez osobę, które nie miała kompletnie pojęcia o programie Nowe Centrum Łodzi. A żeby było straszniej, decyzję o prywatyzacji ZWiK podejmowała ta sama osoba, która koordynowała program Nowe Centrum Łodzi. Rozmawiamy o wiceprezydencie Cieślaku. To pokazuje pewien nieład w zarządzaniu miastem. Pomijając fakt, że pani prezydent uważa, iż radni są wyłącznie do tego, żeby firmowali jej propozycje, najważniejszą sprawą jest sposób zarządzania miejskimi finansami. Sposób niebezpieczny dla Łodzi.

W ubiegłym roku komisja finansów, opiniując budżet na rok 2012, przestrzegała przed niedoszacowaniem wydatków na oświatę, skokowym wzrostem nakładów na inwestycje i zadłużeniem miasta, które zbliża się do dopuszczalnej granicy 60 procent.
Tak i byłem zaskoczony, że nasza opinia nie spotkała się z większym zainteresowaniem. Jakiś czas temu proponowałem także stworzenie programu naprawczego dla łódzkich finansów. Raczej nie oczekiwałem, że z tego powodu pani prezydent będzie się obrażać. Usłyszałem w telewizji, jak mówiła, że jest ze mnie niezadowolona i musi ze mną poważnie porozmawiać, ale jakoś od tej pory nie mieliśmy okazji. Władza, która słucha tylko pochlebstw, nie potrafi słuchać głosów krytycznych i nie potrafi z nich wyciągnąć wniosków, by skorygować swoje decyzje, wydaje sama na siebie wyrok.

To zadłużenie miasta ma w roku 2014 sięgnąć 68 procent.
Nie chodzi nawet o wielkość zadłużenia, ale zdolność do jego spłaty i brak możliwości zaciągania nowych zobowiązań. Ale najważniejsze jest myślenie o przyszłości. Konstrukcja finansów miasta sprowadza się teraz do tego, żeby zaciągnąć tyle kredytów, ile się da, natomiast płatności odsunąć, aż skończy się ta kadencja. To, po pierwsze, zostawianie swojemu następcy spalonej ziemi, a po drugie, balansowanie na niebezpiecznej krawędzi. Nie ma żadnej rezerwy na niespodziewane wydatki. Tak jak teraz przy budowie trasy W-Z, gdzie stajemy przed wyborem, czy unieważnić przetarg, czy dołożyć ponad sto milionów złotych. Tak się wpada w pułapkę, którą się zastawiło na następnych prezydentów. Nie podjęto żadnych działań oszczędnościowych. Spodziewam się, że już przy przygotowywaniu budżetu na rok 2013 usłyszymy o pierwszych cięciach. A co do bariery 60 procent, to zaryzykowałbym twierdzenie, że Łódź już ją przekroczyła. Zapisane przewidywane dochody są nierealne do osiągnięcia. Tak jest w tym roku i tak będzie w przyszłym. Miasto na przykład planuje w przyszłym roku stuprocentowy wzrost ze sprzedaży nieruchomości, a plan na ten rok jest wciąż daleki od realizacji. Albo spodziewane 60 milionów złotych ze sprzedaży aquaparku Fala. Według mnie, to absolutnie nierealne. Zapisać można każdy przychód, ale to rzecz mocno niepewna. Tym bardziej że nic nie wskazuje na nagłą koniunkturę.

Powiedział Pan wcześniej, że to jest początek końca tej prezydentury. Dlaczego akurat teraz?
Bo tak mi podpowiada moje doświadczenie ze wszystkich kadencji, które spędziłem w samorządzie. W tej chwili prezydent zdobywa poparcie w łódzkim samorządzie nie argumentami, ale siłą. To, wbrew pozorom, nie świadczy o sile pani prezydent, ale jej słabości. A jeżeli władza jest słaba, to nieuchronnie i szybko traci zdolność do skutecznego zarządzania. Takie zarządzanie strachem podziała raz, drugi, trzeci, ale na dłuższą metę się nie sprawdzi. Raczej wcześniej niż później pani prezydent nawet w swoim środowisku w Radzie Miejskiej nie będzie w stanie zdobyć poparcia dla swoich decyzji, nawet tych potrzebnych.

O jakim końcu Pan mówi?
Nie twierdzę, że dla Hanny Zdanowskiej to jest koniec kariery politycznej i działalności publicznej. Początek końca prezydentury jest wtedy, kiedy nie ma już szansy, by przedłużyć swój mandat na następną kadencję. Jestem gotów przyjąć zakład, że pani prezydent Zdanowska nie będzie prezydentem na kolejną kadencje, a nawet nie wystartuje w wyborach.

Rozmawiał Sławomir Sowa

Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki