Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sebastian Majewski: Za każdy ze spektakli zrealizowanych w minionym sezonie mogę ginąć

Dariusz Pawłowski
Dariusz Pawłowski
Z Sebastianem Majewskim, dyrektorem artystycznym Teatru im. Stefana Jaracza w Łodzi, rozmawiamy o minionym sezonie artystycznym, o sezonie nadchodzącym i łódzkiej widowni

Przyszedł Pan do łódzkiego Teatru imienia Stefana Jaracza z bardzo wyrazistą wizją sceny, jaką chce Pan tworzyć i emocji, które chce wywoływać. W jednym z wywiadów na początku swojej dyrekcji użył Pan nawet nader plastycznego określenia, iż chce „zgwałcić łódzką publiczność”. Czy gwałtu udało się dokonać?
Po pierwsze, nie żałuję swojego przyjścia do Łodzi. Po drugie to, co sobie zamierzyłem, zostało wykonane. Nie było takiej sytuacji, żeby z powodów ideologicznych, mentalnych, organizacyjnych czy finansowych nastąpiła zmiana przygotowanego planu. To jest dla mnie bardzo ważne. Tak naprawdę pojawia się pytanie o to, co zrealizowane premiery i działania robią w przestrzeni samego teatru i w kontaktach między teatrem, a widzami i miastem. Czy to już jest gwałt, tego nie wiem, ale na pewno to, co robimy jest zauważalne. Nie jest to program, który pozostaje przezroczysty, który powoduje, że o Teatrze „Jaracza” nie mówi się w Polsce. Sytuacja prowokowania, a tak myślę o teatrze, jest również niebezpieczna, bo wywołuje i negatywne oceny. Ale ja uważam, że ryzyko warto ponieść, bo ważniejsza jest nawet zła ocena, niż żadna. I z tego punktu widzenia, mogę powiedzieć, że wszystko, co w tym pierwszym moim sezonie zrobiliśmy jest ciekawe i istotne. Często wyjeżdżam poza Łódź i mam jasne przekonanie, że nasze spektakle są zauważalne poza naszym miastem, a nawet lepiej oceniane poza Łodzią, niż w Łodzi. Mam wrażenie, że teatr wyszedł z cienia, w którym się trochę znajdował i znalazł się w sytuacji dynamicznych ocen i bacznej obserwacji. Dostrzegalny jest też ruch w przypadku widzów. Chcemy odchodzić od modelu widza, który ma nawyk przychodzenia do teatru i ten nawyk jest dla niego pierwszym i jedynym gestem wobec teatru. Chcemy zdobyć takiego widza, który będzie świadomie wybierał spektakle, które proponujemy, nawet za cenę tego, że stracimy tych, którzy w teatrze chcą tylko przyjemnie spędzać czas. Myślę, że jeżeli kogoś do nas zapraszamy i spędzamy z nim godzinę lub dwie, to dobrze by było, żeby to spotkanie do czegoś zmierzało, a nie było tylko potwierdzeniem i scementowaniem konwencjonalnych i do końca niejasnych oczekiwań. Czuję, że zaczyna to w „Jaraczu” działać, że pewna grupa widzów, która była przyzwyczajona do innego teatru na pewno się trochę od nas dystansuje i odsuwa, ale widzimy też coraz większą grupę, która do tej pory do nas nie przychodziła, bo nie widziała tu dla siebie repertuaru. Po sezonie mogę powiedzieć jedno, że to jest proces, nie jest on dopełniony i nie należy go przerywać. Słusznie moi wielcy poprzednicy, jak Erwin Axer i Aleksander Bardini, mówili, że w cyklu pracy teatrów pewne efekty dostrzega się dopiero po trzech sezonach.

Czy jednak ideałem nie jest pogodzenie tych dwóch grup widzów, o których Pan mówi, czy one nie mogą się uzupełniać? Czy sprowadzając do teatru wyłącznie widzów dotychczas wykluczonych, nie czyni Pan wykluczonymi tych, którzy dotychczas widzieli w „Jaraczu” swój teatr?
Z jednej strony te grupy mogą się oczywiście uzupełniać, ale z drugiej strony w Łodzi są trzy teatry dramatyczne. Dlatego mogą one proponować repertuar, który jest gatunkowo określony, stematyzowany. Będąc w Teatrze imienia Jaracza widzowie nie muszą szukać komedii, ponieważ znajdą je w Teatrze Powszechnym, który w doskonały sposób realizuje taki repertuar. Interesujące jest natomiast, że na naszych oczach dokonuje się w Łodzi ciekawe zjawisko. Gdy przychodziłem do „Jaracza”, mówiono mi, że to, co proponuję, jest programem Teatru Nowego, czyli naszego sąsiada z tej samej ulicy. Ja się przed tym wzbraniałem, ale po tym trudnym, ale ciekawym sezonie „Nowego”, i na podstawie perspektyw zakreślonych przez nowego dyrektora Teatru, Krzysztofa Dudka, czuję, że być może za chwilę wydarzy się przeakcentowanie profili obu teatrów. „Nowy” przejmie trochę to, co było zawsze wyznacznikiem „Jaracza”, czyli klasyczny repertuar w miarę klasycznie przedstawiany, a rodzaj eksperymentu i poszukiwań zdarzać się będzie w „Jaraczu”. Co znowu nie odbędzie się z niekorzyścią dla widzów, bo zostanie zachowana równowaga, a i dla zespołów aktorskich będzie to bardzo ciekawe, bo zostaną odwrócone relacje i zespoły będą mogły zmierzyć się z innymi zadaniami, niż dotychczas. To przecież fascynujące, że w jednym mieście w tym samym czasie może zdarzyć się aż tak radykalne przemodelowanie repertuarów dwóch teatrów.

Często używa Pan sformułowania, że teatr ma być wspólnotą. Jak rozumiem, wspólnotą nie tylko, jak dotychczas, umiejętności, warsztatu i jakości, ale także pragnień, idei, energii. Wygląda na to, że taka postawa wymaga również przemodelowania zespołu teatru: część aktorów rezygnuje, z częścią się Pan pożegnał, część mocniej „weszła” w Pana projekt, część podeszła do tego po prostu zawodowo. Czy takie modelowanie tej tkanki teatru nie powoduje zbyt istotnych strat? Przecież „Jaracz” był zawsze teatrem, do którego przychodziło się na aktorów właśnie...
Mam wrażenie, że zespół aktorski „Jaracza” jest gotowy na to, żeby poddawać się różnym zmianom, które we współczesnym aktorstwie następują. Co ważniejsze, zespół ten nie jest bezkrytyczny. I to jest ogromna, twórcza wartość. Pracy z aktorami w „Ja-raczu” służy również zapraszanie do pracy aktorów gościnnych, którzy mają trochę inne doświadczenia. Z jednej strony otwiera to teatr, a z drugiej daje pracującym tu aktorom jasną informację, że ten zawód dziś ma różne formy realizacji. Że można w nim operować warsztatem, ale można też swoją gotowością. Że ten zawód może być wykonawczy, ale może też być kreacyjny. Może być warsztatowo doskonały i performersko rozchwiany. Że w tym zawodzie można się bardzo silnie pochylać nad tekstem, ale można też od tekstu odchodzić. Że można działać i można trwać. I wobec takich wyzwań aktorzy „Jaracza” chcą stanąć i się z nimi zmierzyć. Wszelkie krytyczne uwagi podczas prób służą tylko naszej pracy. W tym sezonie większość aktorów Teatru zagrała w nowych premierach. Aktorzy, którzy nie zagrali, z różnych zresztą powodów, bo albo mieli wcześniejsze, długoterminowe zobowiązania, albo wyrazili chęć przyglądania się temu, co ja robię i na podstawie premierowych spektakli podjąć decyzje, nie są traktowani przeze mnie inaczej. Daję aktorom wolność, której konsekwencją jest odmowa współpracy. I wobec takich decyzji nie hamletyzuję.

Sebastian Majewski
pochodzi z Wrocławia, w sierpniu ubiegłego roku został powołany na stanowisko dyrektora artystycznego Teatru im. Stefana Jaracza w Łodzi.

Jest reżyserem, dramaturgiem, aktorem i scenografem. Absolwent Wydziału Sztuki Lalkarskiej w Białymstoku (filii Akademii Teatralnej w Warszawie). Przez kilka lat związany z Towarzystwem Wierszalin - Teatr, założyciel wrocławskiej [:]sceny witkacego.wro. W roku 2006 zadebiutował w roli dramaturga przy spektaklu „Transfer!” Jana Klaty - jako dramaturg współpracuje także m.in. z Krzysztofem Garbaczewskim, Marcinem Liberem, Piotrem Ratajczakiem, Natalią Korczakowską. W latach 2008-2012 pełnił funkcję dyrektora artystycznego Teatru Dramatycznego im. Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu. Od stycznia 2013 roku zastępca dyrektora ds. artystycznych Narodowego Starego Teatru w Krakowie. W miniony weekend odbyła się amerykańska - przygotowana przez kalifornijski City Garage Theatre - premiera jego dramatu „Prawy lewy na obcasie”, nawiązującego do historii Polski po 1945 roku.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Mam wrażenie jednak, że zmienia Pan rolę aktora w samym przedstawieniu, jak i w teatrze. Mniej tu aktorskiej indywidualności, więcej szeroko pojętej sprawności, mniej również miejsca na dobrze rozumiane gwiazdorstwo w dawnym stylu…
Myślę, że nadal jest miejsce na gwiazdorstwo, ale trochę inaczej można się do niego zbliżyć. Najlepszym przykładem jest Agnieszka Kwietniewska - aktorka gościnna, mocno już z nami związana. Trudno jest powiedzieć, że jej rola w „Komediancie” nie jest rolą gwiazdorską - w moim przekonaniu jest bardzo gwiazdorska, co zresztą potwierdziło Grand Prix na Festiwalu Sztuki Aktorskiej w Kaliszu. Natomiast jej praca nad tą rolą była mało gwiazdorska. Budowała się ona w zespole i przez zespół. Gdyby nie koleżanki i koledzy, tej roli by nie było, jak również gdyby nie rola Kwietniewskiej, pozostałe role wyglądałyby zupełnie inaczej. Zależy mi bardzo, żeby razem tworzyć, spierać się, kłócić, zgadzać, dochodzić do wspólnych rozwiązań czy też mocno przyglądać się wszelkim kompromisom. Dobrze to widać w spektaklu „Śmierć siedzi na gruszy i się nie ruszy”, gdzie głównym zadaniem było stworzenie wspólnoty aktorów na scenie z reżyserem, przeprowadzenie przez tę wspólnotę pewnych tematów, by w konsekwencji „zagarnąć” do tej wspólnoty nasze koleżanki i kolegów obsługujących spektakl i wreszcie samych widzów. Inna sprawa, na której mi zależy, to żeby wszyscy rozumieli, iż zespołowość nie dotyczy tylko aktorów, ale również techniki i administracji naszego teatru. Nasza praca polega na wzbudzeniu u wszystkich poczucia sensu i satysfakcji z tego, co robimy, także na budowaniu odwagi zgadzania się lub nie. Starając się nazwać to wszystko, o czym mówię, mogę pokusić się o stwierdzenie, że jest to wprowadzanie w przestrzeń instytucji, która jest mało demokratyczna, pewnych zasad demokracji, gdzie bardzo wiele rzeczy jest negocjowalnych. Nie chcę, by było takie wrażenie, że jakaś decyzja została podjęta nie wiadomo gdzie, choć wiadomo przez kogo.

Zastanawiające jest to, że cała struktura postaw, widzenia sztuki, przekonań, współzależności, którą Pan zastał, okazała się na tyle niespójna i niegłęboka, że wystarczył jeden sezon, by niemal wszystko zmienić…
Powtórzę, to jest proces, działanie w toku. Przejąłem teatr prowadzony przez mojego poprzednika przez przeszło dwadzieścia lat. To jest długi czas, a zważywszy na to, co w tym czasie zdarzyło się w Polsce i na świecie, te dwie dekady są kosmosem. Rzeczywistość tak szybko się zmienia, że te zmiany powinny/ muszą znajdować swój wyraz w teatrze. W jego strukturze i w jego poszukiwaniach. Dziś w teatrze pracują reżyserzy, którzy wyrośli w rzeczywistości z internetem, telefonem komórkowym i laptopem. Oni sobie nie wyobrażają, że kiedyś nie było łatwości znalezienia odpowiedzi na najtrudniejsze pytanie inaczej niż poprzez odwołanie do swojej erudycję. Dziś można kliknąć i znaleźć każdą odpowiedź, każde rozwiązanie. To jest fantastyczne. Podobnie jak fakt, że młodzi twórcy władają dziś już co najmniej dwoma językami. Nie mają problemów z dostępem do informacji i do wiedzy. To pewna grupa widzów, którzy nie mają jeszcze/już takich narzędzi, mają z tym kłopot, wydaje im się, że wszystko jest bełkotem. Mnie fascynuje ta różnorodność i wielokanałowość komunikatów. I bardzo dziwią mnie oczekiwania, że sztuka teatru nadal musi legitymizować klasyczny schemat kompozycji tekstu czy system koherentnych znaków. Marzę o teatrze, który jest partnerem dla rzeczywistości, a nie reliktem.

Wracam znowu do widza: co zatem z tym, który nie ma tych wszystkich narzędzi?
Dla niego właśnie prowadzimy wszystkie dodatkowe działania, żeby tłumaczyć i zachęcać. Stąd premiery studenckie, wychodzenie z teatrem w przestrzeń miasta, gdzie można nas zaczepić i z nami porozmawiać. Widz dostaje wtedy trochę kontekstu, poza tym nieco swobody. Co jest bardzo ważne, bo wydaje mi się, że widzowi często brakuje odwagi. Że w codzienności cieszy się z rozwoju i postępu. A od teatru oczekuje jakiejś magicznej niezmienności. Chcę widzowi dać odwagę na zgodę, albo niezgodę na to, co się dzieje. Znów przywołam „Komedianta”: sytuacja wychodzących podczas przedstawienia widzów nas nie krępuje, a wręcz przeciwnie - to spektakl świetnie napędza. Dlatego, że czujemy, że spotykamy się ze świadomymi widzami. Świadomymi przyjmowania naszej propozycji i kontestującymi ją. To wielka wartość. Bo jednak widownia w Polsce jest przyzwyczajona do konwencji. Widz w polskim teatrze podejmuje decyzję tylko trzy razy- pierwszy, kiedy kupuje bilet, drugi, gdy oddaje swoją garderobę do szatni i trzeci, kiedy kupuje, albo nie, program. Potem żadnej decyzji podejmować już nie trzeba. Wszystko płynie bez przeszkód. Mnie zależy, żeby widz był aktywny przez cały czas, żeby cały czas się z teatrem wadził. Żeby weryfikował, na nowo nazywał, odświeżał. To jest moim zdaniem uczciwe postawienie sprawy. Niech każdy wyraża swoje myślenie.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Łatwo nie będzie, bo mamy wielką trudność w Polsce z rozmową na poziomie przekonań. Dzisiaj bardziej eksponuje się różnice, niż to, co nas łączy…
Myślę, że Polacy boją się odpowiedzialności. Wolą, żeby ktoś za nich podjął decyzję, wolą się schować, podwiązać do kogoś, zamiast jasno artykułować swoje poglądy i zajmować stanowisko. Jeżeli atakuję, to muszę mieć świadomość, że mój atak może wywołać kolejny atak. W teatrze- który przecież odbija rzeczywistość - wszystkie te zależności się pojawiają. Moim zdaniem społeczeństwo staje się coraz bardziej asekuracyjne. I w teatrze, mimo rewolucyjnego zwrotu performatywnego, okupujemy się obecnie w leniwym spokoju, w braku ponoszenia odpowiedzialności.

A co za tym idzie, unikamy chęci zrozumienia. Ale to dotyczy wszystkich stron.
Zgadzam się. Dlatego rozmawiamy z każdym, szczególnie z tymi widzami, którzy wyrażają swoją niezgodę. Podkreślam: wyrażają, czyli ujawniają ją. Wtedy rodzi się miejsce dyskusji. A teatr jest dobrym miejscem, żeby prowadzić otwartą dyskusję. Bo jeżeli nie teatr, to ulica. A ulica jest bardziej nieprzewidywalna.

Są jednak takie postawy i światopoglądy, które Pan z góry odrzuca, bo są z przeciwnej strony?
Nie. Kiedy zaczynałem pracę w teatrze pod koniec lat dziewięćdziesiątych czułem, że jestem bezideowy. Nie zgadzałem się z dojściem postkomunistów do władzy, ale nie miałem jakichś zdecydowanych poglądów. Dopiero rodzaj teatru, który zacząłem uprawiać, i ludzie, których wtedy poznałem, z którymi lepiej mi się rozmawiało i rozumiało, w konsekwencji sprawili, że zacząłem być identyfikowany jako człowiek myślący o świecie lewicowo. W wielu toczonych wówczas rozmowach uświadamiałem sobie, że każda sztuka, która choć trochę jest postępowa, jest lewicująca. Bo na lewicy istnieje jakaś naturalna postawa krytyczna, a na prawicy - bardziej konserwowania i utwierdzania. Nie miałbym jednak nic przeciwko temu, gdyby przyszedł do mnie ktoś ze świetnym projektem, który jest prawicowy. Ale na razie nie widzę takich osób i nie znam takich projektów. Zastanawiam się, czy zmiana polityki historycznej zaowocuje ważnymi wypowiedziami artystycznymi, czy powstaną istotne spektakle o Żołnierzach Wyklętych, ofiarach stalinizmu czy obradach Okrągłego Stołu. Chętnie je zobaczę…

Wróćmy do Teatru imienia Jaracza. Które z przedstawień, powstałych w tym sezonie, uważa Pan za najlepsze, a które mogłyby być lepsze?
Pierwszy raz mam taki sezon, w którym pod wszystkimi spektaklami całkowicie się podpisuję, żaden z nich nie jest lepszy ani gorszy od pozostałych. Każdy z nich otwiera jakąś inną perspektywę na światy. I każdy z nich operuje trochę innymi światami. I mówiąc najprościej, za każdy z tych spektakli mogę ginąć.

Kto z realizatorów zatem Pana najbardziej zaskoczył?
Zaskoczyła mnie Agnieszka Olsten wspominanym „Komediantem”, bo to była trudna realizacja, na poziomie budowania relacji z zespołem, ale również na poziomie dyskusji o sztuce teatru. Zaskoczyła mnie wytrwałością, bo sytuacje były niesprzyjające, a Agnieszka konsekwentnie przeprowadziła swój zamysł. Zaskoczył mnie Paweł Świątek swoją bardzo spójną wypowiedzią, przenosząc skomplikowany świat Calderona i Słowackiego w matematyczny układ gry komputerowej. Bardzo mnie zaskoczyła debiutująca w roli reżyserki Dominika Knapik i cieszę się z ważnego tekstu Tomka Jękota, bo zaowocowało to bezkompromisowym „Bang Bang”. Lena Frankiewicz, z którą pracowałem pierwszy raz, dostała bardzo trudny temat, bo powiedzmy sobie szczerze że „Wassa Żeleznowa” - która, co ciekawe, przez prawicowe pismo została uznana niemal za wydarzenie sezonu - jest dość słabym tekstem. A tymczasem spektakl jest udanym uzupełnieniem Gorkiego. Zaskoczył mnie Wojciech Faruga, którego podejrzewałem o to, że jest reżyserem dużych form i nie pomyliłem się, bo Wojtek dał naszemu teatrowi ciekawą i kontrowersyjną wizję dramatu Shakespeare’a. Zaskoczył mnie także Kuba Falkowski, któremu udało się zbudować autentyczną wspólnotę. Każdy z nich - reżyserów, a także scenografów, muzyków, choreografów, dramaturgów wniósł do „Jaracza” ważną sprawę, a wyniósł coś istotnego dla siebie. Zwracam też uwagę, że w tym gronie jest wiele kobiet. Ktoś nawet powiedział, że był to sezon kobiet. I kobiety też mnie zaskoczyły, i mężczyźni. Zaskoczyli mnie fantastyczni ludzie, którzy pracują w „Jaraczu” i dla „Jaracza”.

Co się zatem wydarzy w nowym sezonie?
Nowy sezon będzie się odbywał pod hasłem „Oni”, które krytycznie nawiązywać będzie do hasła tego sezonu, czyli do „My”. Najpierw Michał Borczuch przygotuje „Czekając na Godota” z premierą 15 października, która rozpocznie tegoroczny Festiwal Teatralny Klasyki Światowej. Pozostałych reżyserów, których zaprosiłem do współpracy, można podzielić na trzy grupy: powróci reżyser, który jest doskonale zadomowiony w „Jaraczu” i będzie on łącznikiem między dawnymi i nowymi czasami; będą ci, którzy pracowali w tym sezonie i ci, których chciałbym wprowadzić do zespołu. Konkretnie: Mariusz Grzegorzek przygotuje „Czarownice z Salem” Arthura Millera, Wojtek Klemm zrealizuje „Filokteta” Heinera Müllera, Tomek Cymerman przygotuje spektakl o łódzkim zespole Jude i obcości w mieście, Wiktor Rubin wyreżyseruje swój projekt o Neronie. Agnieszka Olsten przygotuje inscenizację „Diabła” Andrzeja Żuławskiego. Dominika Knapik powróci natomiast z drugą częścią swojego dyptyku filmowego i będzie to „Obcy” inspirowany głośnym filmem Ridleya Scotta „Obcy - ósmy pasażer Nostromo”, ale tym razem formalnie nie będzie to już musical. A Wojtek Faruga przygotuje na koniec sezonu projekt o Katyniu, w kontekście zawłaszczania historii, manipulowania nią i wpływania na procesy pamiętania i zapominania.

Ponury i mroczny sezon się zapowiada…
Raczej diabelski!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki