Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Shitz" w Teatrze Nowym w Łodzi [RECENZJA]

Łukasz Kaczyński
Paweł Łacheta
Po poprzedniej realizacji sztuki Hanocha Levina w Teatrze Nowym im. K. Dejmka w Łodzi trzy lata temu (reżyserował Norbert Rakowski) rozbudzony został apetyt na teksty tego cenionego izraelskiego pisarza, nie tylko w rodzinnym mieście jego rodziców. Levin coraz bardziej obecny jest na innych polskich scenach.

"Shitz", którego realizacji w Łodzi podjął się Marek Pasieczny, łączy satyrę, komedię i przewrotność dawnego kabaretu, także tego wojującego, spod znaku Brechta. Wszystko, by zobrazować fikcję, jaką może stać się z pozoru zgodna, szanująca tradycję rodzina.

Wydanie za mąż rozpieszczonej córki staje się celem Pephesa (Mariusz Saniternik) i Cesi (Beata Kolak). Z braku lepszych kandydatów do ręki Szeprahci (Kamila Salwerowicz) zbyt łatwo przystają na eks-wojaka Czerhesa (Bartosz Turzyński), któremu najbardziej zależy na dwóch ciężarówkach i połowie koparki teścia.

Reżyser stawia na tony serio, podkreśla tragizm, który Levin, z właściwą sobie skłonnością do prowokacji, wyraża groteską i dosadnym humorem. To główne narzędzia, którymi dezawuuje to, co w życiu udawane, ukazuje prawdziwy kształt skonwencjonalizowanych relacji i zachowań. Postaci "Shitza" mówią o tym niejako ponad normalną sferą komunikacji, odsłaniając swą podświadomość. Kierowani przez Pasiecznego aktorzy realizują to m.in. bezpośrednimi zwrotami do widzów, jakby postaci sztuki nie mogły powstrzymać języka.

Marek Pasieczny skupił się na ustawieniu scen, ale zaniedbał nieco wypracowanie z aktorami konwencji, która podniosłaby pisaną specyficznym językiem sztukę na wyższy poziom. Zamiast iść z nią łeb w łeb, sekundować pomysłom Levina i kreować wraz z nimi nowe wartości, pełen oddania reżyser idzie za tekstem sztuki. Oddaje mu miejsce na scenie (i dobrze), ale sceny nie zmienia w wyrazisty, rządzący się własnymi prawami świat. Kontrapunktem może być tu "Szyc" krakowskiego Teatru Barakah, zaproszony na pierwszą edycję festiwalu Łódź Czterech Kultur przez jego ówczesnego dyrektora, Bohdana Toszę. Dodajmy, że to Toszy zawdzięczamy "wprowadzenie" Levina do Łodzi, miasta rodziców pisarza.

Dlatego aktorom w "Nowym" pozostaje głównie wiara w warsztat. Dobrą rolę przygotował Mariusz Saniternik (nie pierwszą u Levina; druga edycja Ł4K przyniosła "Kaskadę" na bazie "Udręki życia" w Teatrze im. S. Jaracza, na macierzystej scenie aktora). Jego Pephes daleki jest od jednowymiarowego bohatera ze szmoncesu. Saniternik już w pierwszych scenach świetnie ogrywa cielesność (tak ważną w sztuce), czy podkreśla zespolenie Pephesa i Szeprahci, a także prawo, jakie rości on sobie do dysponowania córką.

Bartosz Turzyński (z czysto komediowym zacięciem) eksponuje bezczelność, chłodną kalkulację i brak złudzeń Czerhesa, które wsparte prostactwem dają mu siłę na miarę Edka z "Tanga" Mrożka. Jego nie obchodzą koszty jakie musi ponieść w drodze do bogactwa - marzenia, które góruje nad wszystkim innym (pamiętna scena, gdy Czerhes przeplata stosunek z Szeprahci z apostrofami do Boga). Taki Czerhes tworzy niezły duet z kapryśną, niedojrzałą Szeprahci w dobrym tonie (choć zbyt jednostajnie) przerysowaną przez Kamilę Salwerowicz. Ślepą, na swój sposób szlachetną wiarę Cesi w możliwość dogonienia marzeń celnie oddaje Beata Kolak.

Są też w spektaklu kompletne skuchy jak "choreografia", którą Czerhes relacjonuje czas spędzony w wojsku, całkowita zbędność na scenie sedesu (przesadzanie aktorów z kanapy na sedes i z sedesu do stołu to za mało), gibanie się do muzyki podczas jednego z songów. Choć to akurat, echo Brechtowskiego wychodzenia z roli, nie jest pomysłem chybionym, może tylko lepiej należałoby go wykorzystać. Całkiem niezrozumiałe z punktu dramaturgii jest zaś zmuszenie Czerhesa w finale spektaklu do zapinania na rzepy kapy, którą ostatecznie będzie musiał się nakryć.

Kawał dobrej roboty wykonał za to Krzysztof Baranowski. Elementy muzyki żydowskiej poddał modyfikacjom, szpikując je np. pożyczkami z muzyki elektronicznej. Muzyka zdaje się tu wręcz żyć własnym życiem. Nie nazbyt wyraźnie wykorzystał to Pasieczny, co jest jednak jeszcze do rozegrania. Muzyka świetnie sprawdza się w dzielących sceny songach i rację ma Mariusz Saniternik mówiąc, że gdyby wykonywał ją na żywo sekstet muzyków, byłby to cymes z maliną. Tak czy inaczej, "Shitz", koprodukcja Teatru Nowego i Fundacji Art-Eriae, apetytu na Levina jeszcze nie zaspokaja.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki