18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Skazani zrobią wszystko, żeby trafić do szpitala więziennego w Łodzi [ZDJĘCIA]

Agnieszka Jasińska
W tym szpitalu drzwi do sal są zamknięte na klucz, a na korytarzu stoi funkcjonariusz. Budynek otoczony jest wysokim murem i drutem kolczastym. Dwa razy dziennie pacjenci podnoszą się z łóżek do apelu. Do sali wchodzą funkcjonariusze, liczą, sprawdzają dokumentację, uważnie oglądają czy pacjenci na przykład nie mają siniaków.

Szpital więzienny przy ul. Kraszewskiego w Łodzi to największy szpital więzienny w Polsce. Leczą się tu więźniowie z całego kraju. Tutaj trafił m.in. były poseł Stanisław Ł. oraz Ryszard Cyba - zabójca Marka Rosiaka w biurze PiS w Łodzi. Był tu także Rafał N., który zamordował na ul. Piotrkowskiej w Łodzi 20-letniego chłopaka oraz mężczyzna, który zabił tasakiem żonę i dzieci w wieżowcu przy ul. Dąbrowskiego w Łodzi.

Przybił sobie jądra do taboretu

Lekarzy pracujących w szpitalu przy ul. Kraszewskiego niewiele już dziwi. Jednak nie każdy wytrzymuje pracę tutaj. Takich przypadków nie ma w szpitalu cywilnym. Na ul. Kraszewskiego trafił na przykład więzień, który przeciął sobie penisa kartą telefoniczną. Powodem były problemy miłosne. Na szczęście lekarzom udało się uratować penisa. Inny więzień przybił sobie jądra do taboretu. Kolejny połknął antenę teleskopową od radia, jeszcze inny nożyczki.

Te samouszkodzenia ani trochę nie zaskakują lekarzy. Zdarzył się pacjent, który połknął bardzo gruby drut o długości kilkudziesięciu centymetrów. Osadzeni robią sobie też tzw. wstrzyki ze śliny. Dochodzi do zakażenia i muszą zostać przewiezieni do szpitala. Taki ropień goi się kilka tygodni.

- Więźniowie chcą wymusić określone decyzje. Dlatego robią takie rzeczy - mówi porucznik Waldemar Grabski, kierownik działu penitencjarnego Zakładu Karnego nr 2 w Łodzi. - Osadzony dopuszcza się samouszkodzenia, kiedy chce na przykład zostać przeniesiony do innej celi, w której przebywa jego znajomy. Poza tym rygor w szpitalnym więzieniu jest inny niż w zakładzie karnym czy areszcie śledczym. Dlatego osadzeni chcą tu trafić. Nie ma tu piętrowych łóżek. Nie wymaga się na przykład, by pacjenci stali przy wejściu do sali przełożonych. Poza tym zdarza się, że do szpitala chcą trafić więźniowie, którzy narobili sobie długów u innych osadzonych. Ktoś pożyczył papierosy i chce uciec od znajomych.

Więźniowie samookaleczają się też, bo nie chcą być na sprawie sądowej. - Poza tym samookaleczenia dokonywane są także pod wpływem emocji. Więźniowie nie potrafią sobie poradzić, kiedy zostawi ich żona. Często w więzieniu dowiadują się, że ich partnerka znalazła sobie kogoś innego, sprzedaje dom. Więzień zaczyna sobie wtedy uświadamiać, że nie ma do czego wracać - mówi porucznik Grabski.

- Każde samouszkodzenie jest badane przez psychologa. Jeśli okaże się, że powód ma podłoże emocjonalne, to odstępuje się od obciążenia więźnia kosztami leczenia. Jeśli więzień zrobił sobie krzywdę, bo chciał wymusić jakąś decyzję, wówczas za leczenie musi zapłacić. Jednak ze ściągalnością kosztów różnie bywa. Kiedy ktoś nie pracuje, nie ma z czego ściągnąć pieniędzy. Jednak gdy dana osoba wychodzi na wolność, próbujemy odzyskać należność za pośrednictwem komornika sądowego.

Termometr z rtęcią w żołądku

Rentgen w więziennym szpitalu ujawnił wiele rzeczy, które trudno sobie wyobrazić w żołądku albo w przełyku. Był termometr z rtęcią albo sprężyna od łóżka. Koszty samouszkodzeń są różne. Od 3 do 5 zł na przykład za zaopatrzenie i zabandażowanie ręki do kilkunastu tysięcy złotych za poważne operacje.

- Lekarze muszą z żołądka wyjąć na przykład nożyczki, gwoździe, zapalniczki, obcinaczki do paznokci, kawałki blachy - mówi porucznik Grabski. - Do szpitala trafił także więzień, który włożył sobie gwóźdź w czoło. Miał dużo szczęścia, bo nic mu się nie stało.

Szpital przy ul. Kraszewskiego może pochwalić się świetnymi fachowcami. Jednak nie każdy wytrzymuje pracę tutaj.- Do szpitala na wolności trafiają pacjenci, którzy chcą się wyleczyć. W szpitalu więziennym mamy także takich pacjentów, którzy robią wszystko, by stąd nie wyjść - mówi porucznik Grabski. - Lekarz wyjmuje pacjentowi z żołądka nożyczki, a on za tydzień wraca do szpitala z innym narzędziem w środku. Nie zdają sobie sprawy, że najbardziej szkodzą sami sobie. Czasami dochodzi do przecięcia powłoki żołądka albo martwicy. Nieciekawie wyglądała sytuacja, kiedy pacjent połknął antenę teleskopową od radia. To była sytuacja zagrożenia życia. Mężczyznę udało się uratować. Na szczęście takich przypadków jest coraz mniej, a pacjenci z samouszkodzeniami stanowią coraz mniejszą część przebywających w szpitalu więziennym.

Telewizja bez monet i apel dwa razy dziennie

Oprócz osób, które same się okaleczyły, do szpitala więziennego trafiają też chorzy więźniowie. Na gruźlicę leczą się w Łodzi osadzeni nie tylko z regionu, ale z całej południowej Polski. Na rehabilitację przywożeni są więźniowie z całego kraju. Jest tutaj także oddział toksykologiczny, chorób wewnętrznych oraz psychiatrii sądowej.

- Zdarzają się również sytuację, że pacjentów trzeba przewieźć do cywilnego szpitala. Tak jest między innymi w przypadku chorób nowotworowych. Kiedy nie jesteśmy w stanie pomóc, przewozimy pacjenta do szpitala pozawięziennego. Funkcjonariusze pilnują go wtedy na miejscu - opowiada porucznik Grabski.

W szpitalu przy ul. Kraszewskiego jest 157 miejsc, zajętych na tę chwilę jest około 130. - Musimy zawsze mieć rezerwę na nagłe przypadki - zaznacza porucznik Grabski.

Podstawowa stawka żywieniowa to 4,8 zł. Jeśli lekarz przepisze specjalną dietę, to najwyższa stawka wynosi 6,6 zł. Śniadanie więźniowie jedzą w godz. 7.30 - 8, obiad: 12-13, kolację: 16.30 - 17. Po godz. 22 obowiązuje cisza nocna. Więźniowie mogą oglądać telewizję w sali, w której przebywają, jeśli uzyskają zgodę dyrektora zakładu. Telewizor nie jest na monety, jak w cywilnym szpitalu. Mogą oglądać go bez ograniczeń.

Dwa razy dziennie: rano i wieczorem jest apel. Do każdej celi wchodzą wtedy funkcjonariusze Służby Więziennej, liczą pacjentów, sprawdzają dokumentację i przyglądają się, czy na ciele więźniów nie ma na przykład siniaków. Jeśli ktoś nie jest w stanie się podnieść, a jest przykryty kocem, funkcjonariusze podnoszą koc i sprawdzają, co się dzieje z więźniem.

Pęk kluczy do sali szpitalnej

Korytarz szpitala więziennego niewiele różni się od tego w cywilnym szpitalu. Tylko sale cele zamykane są na klucz, a na korytarzu bezpieczeństwa pilnuje funkcjonariusz Służby Więziennej. To on trzyma w ręku pęk kluczy do każdej celi. Do sali można zajrzeć przez wizjer. Na korytarzu krzątają się pielęgniarki.

Sale chorych podobne są do sal w cywilnym szpitalu. Na poręczach od łóżek suszą się skarpetki i majtki pacjentów, na szafkach stoi picie, leżą gazety. W każdej sali jest kącik sanitarny z toaletą i umywalką. Osadzeni, których spotykamy w sali, są grzeczni, spokojni, słuchają poleceń funkcjonariusza. Jeden ma zabandażowaną rękę, inny problem z chodzeniem. Aż trudno uwierzyć, że to więźniowie. Ubrani w niebieskie piżamy, rozmawiają ze sobą ściszonym głosem.

W szpitalu przy Kraszewskiego jest spokojnie. Nie było tu ucieczek, nie ma ataków na personel.

Badanie więźnia w dwa tygodnie, na wolności rok

W każdej sali jest przycisk, którym pacjent może wezwać pomoc, taki jak w innych szpitalach. Największa sala ma 6 łóżek. Są też pojedyncze sale dla więźniów szczególnie niebezpiecznych. Takie cele są monitorowane. - Wolę, żeby więźniowie, którzy tego nie wymagają, nie przebywali w pojedynczych celach. Łatwiej targnąć się na swoje życie, kiedy nie ma współwięźniów - podkreśla porucznik Grabski.

Na oddział toksykologiczny trafiają przede wszystkim pacjenci uzależnieni od alkoholu i narkotyków. Muszą przejść terapię farmakologiczną. Na oddział psychiatrii sądowej trafiają osadzeni na obserwację. Tu badana jest ich poczytalność. Na oddziale leczenia gruźlicy obłożenie jest zazwyczaj stuprocentowe. Do leczenia w więzieniu nie ma długich kolejek. Na badanie tomografem czeka się dwa tygodnie. Na wolności nawet rok.

Więźniowie najbardziej lubią oddział rehabilitacji. Są tu urządzenia do ćwiczeń, ultradźwięki, pole magnetyczne, prądy i lasery. Trafiają tu między innymi pacjenci po amputacji albo udarach. Są w każdym wieku: od 18 do nawet 80 lat.

Zaledwie ok. pięciu procent pacjentów w szpitalu przy ul. Kraszewskiego to kobiety. One rzadko dopuszczają się samo-uszkodzeń. Mają oddzielne sale cele. Nie rodzą tu dzieci. Porody odbierane są na oddziale ginekologiczno-położniczym w Grudziądzu.

Ciężko znaleźć lekarza do szpitala więziennego

Więźniów można odwiedzać w szpitalu. W zależności od tego, jak się sprawują i jaką karę odbywają, dopuszczane są zazwyczaj 2-3 wizyty w miesiącu po godzinie. - Więźniów uspokaja kontakt z rodziną. Większość osadzonych ma kontakt z najbliższymi. To bardzo dobrze. Na takich, których nikt nie odwiedza, nie można wpłynąć- mówi porucznik Grabski. - Nagrodą dla więźniów jest też spotkanie z rodziną bez nadzoru funkcjonariusza.

Więźniowie mają dostęp do gazet. Chętnie czytają wzmianki prasowe, jakie się o nich pojawiają. Zdecydowanie wolą gazety lokalne. Rzadko sięgają po ogólnopolskie. Rozmowy telefoniczne osadzonych, zakwalifikowanych do zakładu karnego typu zamkniętego, są kontrolowane. Funkcjonariusz trzyma drugą słuchawkę i słucha rozmowy.

Każdy więzień ma możliwość zrobienia trzech zakupów w miesiącu w kantynie. Są tu tylko produkty zatwierdzone do sprzedaży, nie ma alkoholu, są papierosy.

W szpitalu pracuje około 30 lekarzy i blisko 50 pielęgniarek. Na oddziale każdego dnia jest po 2-3 lekarzy. Rozpoczynają pracę odprawą lekarską. - Trafiają do nas coraz bardziej zaniedbani pacjenci. Nie leczyli się wcześniej. Mają nadciśnienie, przewlekłe choroby, nieleczone zęby - mówi kapitan Mariusz Stasiak, dyrektor szpitala więziennego w Łodzi. - To trudniejsze leczenie niż pacjentów na wolności. Osadzeni często manipulują swoim zdrowiem.

Ciężko znaleźć lekarzy do pracy w szpitalu więziennym. - Bo ta praca jest bardzo nie-wdzięczna. Część osób, szczególnie młodych, rezygnuje - mówi kapitan Stasiak. - Jednego dnia lekarz ratuje życie osadzonemu, po kilku dniach ten sam osadzony znów trafia na oddział na własne życzenie. Dla lekarza to porażka.

Obchód razem z funkcjonariuszem

Kapitan Stasiak podkreśla, że personel medyczny jest bezpieczny w szpitalu. - Jesteśmy chronieni przez funkcjonariuszy Służby Więziennej. W cywilnym szpitalu nie ma tak dobrej ochrony. Przez to może być bardziej niebezpiecznie niż w więziennym. Tam też trafiają różni ludzie, nie wiadomo, kim jest pacjent. U nas każda osoba jest sprawdzona, wiemy do czego jest zdolna - mówi kapitan Stasiak. - My na obchód idziemy razem z funkcjonariuszem.

Służba Więzienna w szpitalu nie ma broni. Funkcjonariusze mogą mieć przy sobie miotacz pieprzowy, kajdanki i bezpieczny nóż, którym się nie można skaleczyć.

Chociaż osadzeni wolą szpital więzienny od zakładu karnego, to nie brakuje również takich, którzy piszą skargi na opiekę medyczną, sposób leczenia i jedzenie. - Są skargi na to, że zamiast 300 gr posiłku na talerzu było 290 gr albo że więzień nie akceptuje sposobu leczenia i domaga się wyjścia na wolność. Ktoś inny pisze, że lekarz nie chce mu przepisać określonego posiłku dietetycznego - mówi kapitan Stasiak. - Czasami skargi mają po pięć stron. Na wszystkie trzeba odpowiedzieć, napisać wyjaśnienia.

Skargi więźniów dotyczą wszystkiego: leczenia, jedzenia, a nawet tego, że według osadzonego w celi szpitalnej śmierdziało.
- Tylko niewielki procent skarg się potwierdza. Większość osób pisze skargi z nudów - zaznacza kapitan Stasiak. - Niektórzy osadzeni specjalizują się w ich pisaniu. W cywilnym szpitalu nie ma możliwości kwestionowania leczenia. W więziennym szpitalu osadzeni mogą poskarżyć się nawet na to, że kotlet im nie smakował. Jeśli są uwagi do wagi posiłku, wówczas przychodzi osoba z wagą i sprawdza, jak jest naprawdę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki