Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sławomir Fijałkowski: Łódź jest dalej związana z filmem

Anna Gronczewska
Sławomir Fijałkowski
Sławomir Fijałkowski Grzegorz Gałasiński
Ze Sławomirem Fijałkowskim, założyciel kina "Charlie", animatorem kultury, rozmawia Anna Gronczewska:

O Łodzi można ciągle mówić, że jest filmowym miastem?
Oczywiście! Łódź była po wojnie stolicą polskiego kina, bo tu został skoncentrowany przemysł kinematograficzny. I w dalszym ciągu ta tradycja trwa. Mamy przecież w mieście wiele miejsc związanych z filmem. Jak chociażby Wytwórnię Filmów Oświatowych czy słynną szkołę filmową. Ale przede wszystkim mamy w Łodzi ponad 150 planów filmowych, to znaczy miejsc, gdzie powstawały polskie filmy i seriale.

Czyli jesteśmy najbardziej filmowym miastem w Polsce?
Tak i to nie tylko w Polsce. Także daleko za granicami naszego kraju Łódź niezmiennie kojarzy się z filmem. Gdy rozmawia się z ludźmi z zagranicy, choć trochę interesującymi się kinem, to im Łódź kojarzy się właśnie chociażby ze szkołą filmową. A także z takimi ikonami światowego kina, jak Roman Polański czy Jerzy Skolimowski.

Pana miłość do filmu narodziła się właśnie w Łodzi?
Źródło jest rzeczywiście łódzkie. Jako uczeń szkoły podstawowej, a potem średniej, chodziłem do Dyskusyjnego Klubu Filmowego "Eltuś", który przy ówczesnych zakładach "Elta" prowadził Zygmunt Machwitz. Chodziłem też do DKF-u "Prexer", jednego z najsłynniejszych w Polsce. Tam zaraziłem się pasją do kina. Warto przypomnieć, że DKF-y były wówczas oknami na świat. Można było w nich oglądać filmy, które nie trafiały do oficjalnego rozpowszechniania. Jak choćby "Czas apokalipsy", "Mechaniczną pomarańczę" lub "Lot nad kukułczym gniazdem". Z czasem założyłem własny DKF. Powstał, za przyzwoleniem księdza proboszcza, na plebanii w Aleksandrowie Łódzkim. Tam dzieliłem się z widzami swoją pasją do kina. Pokazywałem bardzo różne filmy, od "Księdza" Agnieszki Holland po "Harry Angel" z Robertem De Niro. To był krótki epizod. Potem przeniosłem się do Łodzi i od prawie 25 lat jestem związany z animacją kultury filmowej w tym mieście.

A jest Pan łodzianinem?
Nie, urodziłem się w Zgierzu. Ale wiele lat mieszkałem w Łodzi, przy ulicy Próchnika, niedaleko kina "Włókniarz". Chodziłem do niego na słynne "Konfrontacje Filmowe". Potem pracowałem w kinie "Przedwiośnie" przy ulicy Żeromskiego. Było to pierwsze prywatne kino w Polsce. A jeszcze wcześniej pracowałem w prywatnej spółce, która zarządzała siecią nieistniejących już kin, jak "1 Maja", "Wolność" czy też "Luna" w Zgierzu.

Do którego z łódzkich, nie istniejących już kin, ma Pan największy sentyment?
Trudno tak klasyfikować. Ale z tych nie istniejących już kin zdecydowanie największy sentyment mam do "Przedwiośnia". Tam organizowałem pierwsze samodzielne, duże imprezy filmowe. Takie jak Festiwal Filmów Monty Pythona. Pierwsze edycje Forum Kina Europejskiego również odbyły się w kinie "Przedwiośnie". Filmy były wtedy prezentowane także w Łódzkim Domu Kultury, kinie "Tatry". W "Przedwiośniu" była przepiękna sala z dużą widownią, balkonem. Tam się bardzo dobrze czułem.

Łodzianie chętnie chodzą do kina?
Chodzą tak samo chętnie do kina, jak mieszkańcy innych polskich miast. Na pewno barierą jest ekonomia. To widać po Łodzi i łodzianach jako uczestnikach kultury w ogóle. Gdyby mieli więcej pieniędzy, nie musieliby borykać się z problemami finansowymi, to chętniej chodziliby do kina. W Polsce, w 1960 roku, kina odwiedziło ponad dwieście milionów ludzi. A nasz kraj miał wtedy około 30 milionów mieszkańców. Tak więc statystycznie każdy Polak w ciągu roku był sześć razy w kinie!

Ale wtedy telewizja nie była tak rozpowszechniona...
Nie było telewizji, Internetu, Facebooka. Kino stanowiło dla wielu osób jedyne okno na świat. Zwłaszcza dla tych, którzy chcieli poznać kulturę innych narodów. Kino to jednak uczestniczenie we wspólnocie spędzania wolnego czasu. Ten styl życia, który dominował i był powszechny, został dzisiaj zastąpiony innymi rozrywkami lub po prostu konsumpcyjnym stylem życia, w którym nie ma miejsca na kulturę.

Jakie filmy najbardziej lubią łodzianie?
Komedie, a zwłaszcza komedie romantyczne, zawsze cieszyły się popularnością. Łodzianie nie odbiegają tu od reszty Polski. Na pewno mniejszym zainteresowaniem cieszą się teraz filmy historyczne, co kiedyś było domeną naszego narodu. Przecież na "Krzyżaków" czy "Potop" przychodziło do kin po kilkanaście milionów widzów. Teraz widz oczekuje od kina przede wszystkim taniej rozrywki.

Pan zdecydował się założyć prywatne kino "Charlie". To duże wyzwanie?
Dziś coraz większe. Myślę, że spośród adhausów, a więc kin, które robią trochę więcej niż prezentacja filmów z oferty dystrybucyjnej, jesteśmy jedynym takim prywatnym kinem w Łodzi. Organizujemy bowiem liczne przeglądy, festiwale, spotkania z twórcami. Pozostajemy zatem ostatnim Mohikaninem... Zajmuje się tym od ponad dwudziestu lat i nie chcę robić nic innego. Zawsze miałem wizję rozwoju takiego typu miejsc.

Niedawno Pana działalność została doceniona przez władze naszego miasta. Otrzymał Pan bowiem odznakę "Za Zasługi dla Miasta Łodzi"...
Bardzo się cieszę z tego wyróżnienia. Ale robię wszystko nie dla zaszczytów, ale z wewnętrznej pasji do pobudzania łodzian do uczestnictwa w kulturze. Od początku miałem taką misję. Chciałem ze swoją widownią dzielić się tym, co uważałem za najlepsze w kinie. Dzisiejsze czasy bardzo zaciemniają obraz. Mnogość mediów, bodźców dochodzących do nas z zewnątrz, rożna oferta powodują zamieszanie w umysłach, zwłaszcza młodych widzów. Nie za bardzo są oni w stanie rozróżnić co jest dobre, a co złe. Za przeciętnymi tytułami filmowymi stoją wielkie, światowe kampanie reklamowe. Dlatego muszą być takie kina, jak "Charlie", ponieważ my traktujemy swoją misję jako latarnię dla widzów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki