Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sławomir Sobkiewicz: Program in vitro wymaga zmian [WYWIAD]

rozm. Joanna Barczykowska
Dr Sławomir Sobkiewicz
Dr Sławomir Sobkiewicz Krzysztof Szymczak/archiwum
Ministerstwo Zdrowia podsumowało program dofinansowania in vitro jako sukces. Pytamy dr. Sławomira Sobkiewicza, prezesa Polskiego Związku Klinik Leczenia Niepłodności, jak jest naprawdę.

W trakcie pierwszego półrocza działania programu dofinansowania in vitro w Polsce zgłosiło się 8095 par. Zakwalifikowano ponad pięć i pół tysiąca. Okazuje się, że nie trzeba było długo czekać na pierwsze sukcesy. Potomstwa oczekuje już prawie 650 par, z czego ponad 70 w Łodzi - wynika z raportu Ministerstwa Zdrowia nt. programu dofinansowania in vitro. Czy dzięki dopłatom zwiększyła się liczba zapłodnień in vitro w pana klinice?

Liczba procedur się nie zwiększyła, ponieważ w pierwszym półroczu zgłosiły się pary, które już wcześniej były w naszej klinice i zrezygnowały z powodów finansowych. Program i korzyść, jaką państwo dało w postaci dopłaty, zachęciły część par do leczenia.

Jaka jest skuteczność programu? Porównując wyniki do poprzednich lat, kiedy wszystkie pary w całości musiały finansować leczenie niepłodności, łącznie z zabiegami in vitro?

Skuteczność, niestety, zmniejszyła się, ale wynika to z założeń programu, które powodują pewne ograniczenia. U kobiet do 35. roku życia dążymy do tego, żeby podawać jeden zarodek i jednorazowo zapładniać nie więcej niż sześć komórek. Dopiero po 35. roku życia można podawać dwa zarodki. Wyjątek stanowią też sytuacje, w których zarodki w naszej ocenie są gorszej jakości. Chodzi o zminimalizowanie liczby zarodków do mrożenia. Robimy tym samym ukłon w stronę środowisk konserwatywnych. To, niestety, wpływa na skuteczność. Skuteczność naszej kliniki w programach komercyjnych oscylowała między 53 a 55 proc. Wtedy jednak zapładnialiśmy większą liczbę komórek, czego teraz nie robimy w przypadku par uczestniczących w programie.

Dokonaliśmy pierwszych porównań po sześciu miesiącach działania programu. W związku z podawaniem pacjentkom tylko jednego zarodka skuteczność spadła do 37 - 38 proc. Nie czujemy się z tym jednak gorzej. W Belgii czy Norwegii, gdzie w ramach podobnych programów także podaje się jeden zarodek, uważa się, że zadowalającą skuteczność osiąga się na poziomie 30 proc. Nasza klinika osiągnęła wyższy wynik, bo na poziomie 38 proc. Konsekwencją takiego postępowania jest też mniejsza liczba ciąż mnogich. Na ponad sto wykonanych cykli mieliśmy tylko pięć ciąż mnogich, z czego trzy dotyczyły kobiet po 35. roku życia, jedna młodszej, a jedna ciąża podzieliła się samoistnie. Założenia programu mają na celu zminimalizowanie ciąż mnogich, które obarczone są większym ryzykiem, a opieka nad taką ciężarną jest dla państwa bardziej kosztowna.

Ministerstwo uważa pierwsze półrocze programu za sukces. Czy tak jest?

Uważam, że program jest bardzo pozytywnym sygnałem przede wszystkim dla pacjentek, które zyskały duże wsparcie finansowe. Temu programowi towarzyszą duże pieniądze i duże emocje. W mojej ocenie, pierwsze miesiące przeszliśmy jednak w miarę bezboleśnie. Zarówno Klinika Salve w Łodzi, jak i Szpital Gameta w Rzgowie przeszły już pierwsze kontrole ze strony ministerstwa. Niestety, na razie nie znamy ich wyników. Teraz przychodzi czas na wyciągnięcie wniosków.

Czytaj dalej na drugiej stronie

Jakich wniosków?

Wielu. Program wymaga zmian. Mówię to jako prezes Polskiego Związku Klinik Leczenia Niepłodności. Uważamy, że trzeba wypracować procedury, które na zasadach równości ułożą współpracę między klinikami a ministerstwem. Chodzi o warunki kontroli realizacji tego programu: kto i na jakich zasadach będzie to robił. Chcielibyśmy wypracować takie standardy. Oprócz pieniędzy potrzebna jest też odpowiednia atmosfera pracy. Przygotowaliśmy propozycje.

Jakie zmiany proponują kliniki?

18 listopada napisaliśmy pismo do Ministerstwa Zdrowia z propozycjami zmian. Niestety, nie doczekaliśmy się jeszcze odpowiedzi, a chcielibyśmy, żeby ministerstwo zajęło stanowisko. Zależy nam na jasnych kryteriach przyznawania środków dla poszczególnych klinik: która klinika za co i na ile została oceniona. Chcielibyśmy, żeby przyznawano wagi dla poszczególnych cech klinik. To ma podwójne znaczenie. Właściciele klinik powinni wiedzieć, ile i za co dostali punktów, żeby móc się w tych kategoriach poprawić. Wysokość kontraktu dla poszczególnych klinik także powinna zależeć od jasnych ocen działalności i skuteczności klinik. Wcześniejszy podział środków dla konkretnych klinik był dla nas niejasny. To samo dotyczy podziału rezerwy, którą ministerstwo zostawiło sobie w zeszłym roku. Kilkumilionowa rezerwa została podzielona, ale nie wiemy, jak i między które placówki. Moja klinika wnioskowała o dodatkowe 100 tys. zł, ponieważ mieliśmy więcej chętnych pacjentek niż środków. Niestety, ich nie dostaliśmy.

Chcemy, żeby podział środków społecznych był jasny i jawny. Kolejnym bardzo ważnym problemem jest potrzeba zmian zasad dotyczących oceny współczynnika aktywności jajników. Zmieniło się skalowanie odczynników. Ministerstwo, tworząc program, przyjęło za próg wejścia poziom AMH 0,5. Chodzi o aktywność jajników. Poniżej 0,5 szansa na stymulację kobiety i ciążę jest bardzo niska. W momencie tworzenia programu skala była inna. Niestety, w tymczasem firmy dostarczające odczynniki zmieniły skalowanie. Dziś nie ma już pacjentek z AMH poniżej 0,5, więc praktycznie wszystkie zgłaszające się panie można by zakwalifikować do programu. Nie oznacza to jednak, że poprawiły się parametry aktywności jajników pacjentek, tylko zmieniła się skala. Należałoby podnieść próg wejścia do programu z 0,5 na 0,8 albo na 1,0, żeby zasady programu pozostały takie same. Chcielibyśmy też, żeby ministerstwo dokładnie określiło, za jakie procedury płaci, a za jakie nie. Zapis, że płaci za wszystko, rodzi ryzyko, że część klinik nie będzie wprowadzała najnowocześniejszych metod leczenia, dzięki którym wzrastają szanse na ciążę, by nie zwiększać kosztów procedur. Takim przykładem jest np. wprowadzona przez nas technologia tzw. wyłapywania dojrzałych plemników, w stosunku do niedojrzałych, co zwiększa skuteczność pary na ciążę. Niestety, trzeba do tego dokupić płytki za kilkaset złotych. Kto za to zapłaci?

Nie boi się pan, że walcząc o dobro ogółu, jako szef Związku Polskich Klinik Leczenia Niepłodności, naraża na nieprzychylność ministerstwa własną klinikę?

Zdaję sobie sprawę, że to, co mówię, może być czasem niepopularne, ale z drugiej strony, uważam, że w pewnym wieku i z pewnym doświadczeniem człowiek musi się odważyć na mówienie prawdy. Traktuję to jako chęć współpracy, a nie krytykowanie. Do dobrych rozwiązań odnoszę się z szacunkiem, natomiast uważam, że zawsze trzeba poprawić to, co jest złe, i mówię to w imieniu wszystkich. Kliniki chcą się poprawiać, dlatego chcemy, żeby ministerstwo też dopracowało program.

Kiedy kolejny konkurs?

Pierwszy konkurs ogłoszono na rok. Czekamy na kolejny konkurs, bo program ma trwać trzy lata. Nowy konkurs powinien zostać ogłoszony jak najszybciej, żeby zapewnić ciągłość programu. Trzeba dać czas na ogłoszenie konkursu i możliwe odwołania ze strony klinik, które nie dostaną się do programu. By zachować ciągłość, kliniki powinny mieć podpisane nowe umowy już pod koniec kwietnia, ponieważ kwalifikacja trwa dwa miesiące. To pozwoli rozpocząć cykle od początku lipca. Mam jednak nadzieję, że przed nowym konkursem i podpisaniem umów wszystkie zasady zostaną jasno określone.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki