Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Słowo o ŁKS: Nic poza gdybaniem. Chodzi zawsze o detale

R. Piotrowski
Daniel Ramirez i jego koledzy z ŁKS nadal pod ligową kreską [Fot. Krzysztof Szymczak]
Jeśli rację mają ci, którzy uważają, że „futbol jest dialogiem”, to „gdybanie” pełni w tymże dialogu rolę niezbędnej krzty pieprzu i soli. Wiedzą o tym doskonale kibice ŁKS.

Trenerzy mają prawo zżymać się na mądrości płynące z eksperckich głów post factum („Każdy jeden mądry po meczu” – rzucają z przekąsem) i złorzeczyć na alogiczność w ten sposób zbudowanego wnioskowania, ale wspomniane „gdybanie” jest niczym innym, jak tylko sprowadzeniem futbolu do detalu czyli nici misternie połączonych ze sobą skrawków, decydujących w końcowym rozrachunku o tym, czyś bohater z wieńcem laurowym na skroni, czyś może niezguła bez choćby punktu na pocieszenie. W ten sposób pojmowane „gdybanie” stanowi coś więcej niż zabawę dla futbolowych frustratów.

Po szesnastu ligowych spotkaniach ŁKS wiemy już dużo, ot chociażby to, że choć architekt nakreślił wprawną dłonią plan iście wirtuozerski, po placu budowy błąka się zbyt wielu dyletantów, którzy na robocie może i się znają, ale takiego pałacu dotąd w życiu nie stawiali. Wyjścia z tej trudnej sytuacji zwykle są dwa: albo zejść z części kosztów i ambitny plan schować głęboko do szuflady zadowalając się od tego momentu budowlą znacznie prostszą w formie, albo podziękować kilku wykonawcom i w ich miejsce zatrudnić fachurów z wyższej półki, co to gotowi wznieść konstrukcję wraz ze wszystkimi ornamentami uwzględnionymi w pierwotnym szkicu. Klubowa wierchuszka z al. Unii 2 wkrótce powinna znaleźć odpowiedź na to pytanie, a jest tu nad czym się rozwodzić, bez względu przecież na decyzję nikt nie zdoła już dziś zagwarantować łodzianom sukcesu sportowego (czytaj: utrzymania w ekstraklasie).

Ełkaesiaków wbrew pozorom od sukcesu dzieli zwykle niewiele, bo w futbolu na tym poziomie granica pomiędzy białym a czarnym bywa zazwyczaj cienka. Nietrudno przecież wyobrazić sobie, że Maksymilian Rozwandowicz wykorzystuje rzut karny w meczu z Piastem Gliwice (przy stanie 0:0), Łukasz Sekulski trafia piłkę głową do pustej niemal bramki w wyjazdowym starciu z Wisłą w Płocku (1:1), piłka po uderzeniu Michała Trąbki zamiast na słupku bramki Jagiellonii zatrzymuje się w siatce (0:0), a Daniel Ramirez w Gdańsku, podobnie jak w identycznej sytuacji kilka miesięcy temu w Tychach, pokonuje golkipera Lechii, podwyższając prowadzenie na 2:0.

Nie można przy tym wykluczyć, że w kilku z tych i innych niewymienionych z nazwy przypadków po ostatnim gwizdku z punktów i tak cieszyliby się rywale, lecz część z nich – może jeden, może trzy, może pięć – udałoby się uratować, a przecież każda taka zdobycz w sytuacji ŁKS jest na wagę złota i diametralnie zmieniłaby perspektywę.

O tę zmianę perspektywy powinni dziś ełkaesiacy walczyć do upadłego nie mniej niż o ligowe punkty. ŁKS, zespół pod względem mentalnym na wskroś jednowymiarowy, dopisuje tylko wówczas, gdy wszystkie idzie jak z płatka, dość powiedzieć, że łodzianie jeszcze nie wygrali dotąd meczu pod wodzą Kazimierza Moskala, gdy pierwsi stracili gola, a do remisu doprowadzili w takim przypadku zaledwie dwukrotnie (1:1 z GKS w Katowicach, 1:1 z Wigrami w Suwałkach). To już nie tylko wyzuta z treści sucha statystyka. To pięta achillesowa „Rycerzy Wiosny”. - Strzel bramkę i reszta zrobi się sama – zdają się mówić rywale łodzian, a przecież ukąsić beniaminka wcale nie jest trudno.

ŁKS nie zasłużył więc na wiele więcej niż dziś trzyma w garści (a trzyma w nich zaledwie jedenaście punktów), bo w jedenastu z szesnastu przypadków bywał o przysłowiowy włos zawsze słabszy od przeciwnika. Nie przegrywał meczów wskutek skandalicznych błędów arbitrów i „strzałów życia” piłkarzy rywali. Brakowało mu zawsze tylko „ciut”, brakowało mu niemal zawsze tylko „trochę”, ale w piłce, gdzie wszystko zazwyczaj rozbija się o te detale, nieszczęsne słupki, poprzeczki, kiksy i centymetry, niczego ponad ten szczegół nie należy się spodziewać.

Cóż dziś pozostaje ŁKS-owi, jeśli nie ograniczyć straty, a to wbrew pozorom nie jest zadanie ani łatwe, ani bez znaczenia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki