Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ślubu nie będzie - premiera w Teatrze Nowym w Łodzi. Teatralna farsa, która upadła na główkę

Dariusz Pawłowski
Dariusz Pawłowski
Premiera farsy "Ślubu nie będzie" w Teatrze Nowym w Łodzi
Premiera farsy "Ślubu nie będzie" w Teatrze Nowym w Łodzi Krzysztof Szymczak
Teatr Nowy im. Kazimierza Dejmka w Łodzi przedstawił premierę farsy Raya Cooneya & Johna Chapmana „Ślubu nie będzie”

Papierowa postać. Symbol pozbawionego osobowości bohatera, karkołomne wyzwanie dla aktorów otrzymujących do zagrania taką rolę. Brytyjski duet Ray Cooney i John Chapman miał nawet frapujący pomysł, by w farsie „Ślubu nie będzie” (znanej też w Polsce z wcześniejszych inscenizacji jako „Oto idzie panna młoda”) papierową (dosłownie) postać - bez przeszłości, nazwiska i życiorysu - na scenie ożywić (dosłownie). Cóż z tego, skoro w premierze Teatru Nowego im. Kazimierza Dejmka w Łodzi nie ożywa.

Kłopot z nową farsą w repertuarze łódzkiego teatru bierze się już z tłumaczenia Elżbiety Woźniak. Nawet jeżeli uwzględnimy staroświeckość tekstu, uleciał z niego brytyjski humor, charakterystyczny dla tamtejszych produkcji sarkastyczny ton, dialogi zostały pozbawione wieńczących wymianę zdań puent. Prawdopodobnie „Ślubu nie będzie” jest jednym ze słabszych wyrobów brytyjskich autorów, lecz w polskim przekładzie okazał się dodatkowo po prostu mało śmieszny, bez wdzięku i zadziwiająco nudny.

Niezbędnej farsie lekkości nie nadał przedsięwzięciu reżyserujący spektakl Paweł Pitera, uchodzący w końcu za specjalistę od komedii. Nie wykroczył poza przeczytanie tekstu, ale też nie nadał całości charakteru. Struktura rozsypuje się, brakuje napędzającego widowisko, dyktującego rytm „motoru”, do którego dopasowane byłyby pozostałe elementy przedstawienia. Że farsa nie musi być mądra, humor nie musi być najwyższych lotów, a tę posługującą się szaleńczą logiką konwencję trzeba po prostu kupić, by się skutecznie bawić - pełna zgoda. Trzeba jednak ową konwencję precyzyjnie i z werwą zaprojektować. We flegmatycznie rozwijające się przedstawienie w „Nowym” trudno się zaangażować.

Teatr Nowy pod nową dyrekcją wykonał drugie podejście do farsy. Też nieudane

Reżyser nie pomógł również aktorom „Nowego”, którzy przecież farsy nie mają we krwi. Wszyscy grają samotnie, co gorsza - w nieusprawiedliwienie różnych tempach (a w farsie to poważny problem). Paweł Pitera nie zbudował między nimi relacji, brakuje niosącego napięcie, a i dowcip, reagowania scenicznych partnerów na siebie. Ale i tak do aktorów właśnie można mieć najmniejsze pretensje, ponieważ niezmiennie zależy im, aby udźwignąć tę porażkę. Mocno nierówny jest Paweł Audykowski, który wszelako ma bardzo dobre fragmenty, udowadnia przy tym, iż potrafi zrobić szpagat i gwiazdę. Między solidnym, poważnym graniem komedii, a nadmierną ekspresją błądzi Agnieszka Korzeniowska; gracją, szerokim uśmiechem, przerysowaną francuszczyzną i umiejętnością tańca ogrywa swoją postać Lucyna Szierok; niewiele ma do zagrania Diana Krupa. Czysto realizuje swoją rolę Bartosz Turzyński; na czym polega profesjonalizm, pozwalający zagrać wszystko, nawet jeżeli nie jest się przekonanym do wyzwania, pokazuje Mirosława Olbińska. Imponuje wyrazistością i żywotnością Dymitr Hołówko. Najbardziej trafną w temacie i spójną rolę tworzy Wojciech Bartoszek. Można jednak odnieść wrażenie, iż wszystkim zabrakło precyzyjnego i spójnego dookreślenia kim są i dokąd zmierzają.

W sztukę Cooneya i Chapmana wplecione są nieśmiertelne przeboje z lat 20. i 30. ubiegłego wieku, szkoda, że w inscenizacji „Nowego” potraktowane tak śladowo, co nie pozwoliło Edycie Wasłowskiej na większe „roztańczenie” aktorów teatru. Razi też scenografia Rafała Waltenbergera, gdzie śmiały (a przy tym w ogóle nie uruchomiony) pomysł z umieszczeniem na ścianach obrazów z różnych epok, zderza się z kiczowatą fototapetą udającą ogród czy siermiężnymi barkiem i obiciami zadziwiającymi w domu człowieka przygotowującego przyjęcie weselne na 400 osób.

Teatr Nowy pod nową dyrekcją wykonał drugie podejście do farsy i drugie nieudane. Główny bohater „Ślubu nie będzie”, Timothy Westerby, kilkakrotnie uderza się w główkę, za każdym razem zmieniając swoje postrzeganie rzeczywistości, by na koniec, po ostatnim upadku, wrócić do normalności. Wygląda na to, że w Teatrze Nowym przyszedł czas na owo ostatnie uderzenie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki