Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Śmieszne i straszne: nieprawdopodobne historie kryminalne z Łódzkiego

Agnieszka Jasińska
123RF
Tak straszne, że aż śmieszne. Niejedna interwencja policjantów z Łódzkiego budzi tyle samo strachu, co uśmiechu. Bo jak się nie śmiać, słuchając o mieszkańcu Wielunia, który schował się przed policją w lodówce? Albo czy można poważnie traktować mieszkankę Zduńskiej Woli, która wezwała policję, ponieważ mąż nie wyniósł śmieci? Jednak kobieta i tak była łagodna. Zazdrosna żona z Rawy Mazowieckiej obcięła mężowi... jądro żyletką. Wszystkie te historie wydarzyły się naprawdę.

Tragiczne zdarzenia z Rawy Mazowieckiej z ostatniego weekendu obiegły całą Polskę. Zazdrosna żona obcięła mężowi jądro żyletką. Miała dość jego zdrad, których wstydziła się przed rodziną.

Para jest małżeństwem od 40 lat. Ona ma 57 lat, on 62. Od jakiegoś czasu często się kłócili. W piątek mąż wrócił pijany do domu. Żona spokojnie poczekała, aż uśnie. Związała męża białą linką, a potem żyletką wycięła jedno jądro i po prostu je wyrzuciła do toalety.

Dlaczego to zrobiła? Podczas przesłuchania powiedziała, że podejrzewała męża o zdradę. Chciała go przestraszyć. Mówiła, że miała dość zdrad, których coraz bardziej wstydziła się przed rodziną i znajomymi.

10 lat więzienia za obcięte jądro? Nie karzcie mojej żony!

W feralny piątek 62-latek nie był od razu świadomy tego, co się stało. Wszystko przez alkohol, który wcześniej wypił. Na szczęście do domu wrócił syn. Inaczej ojciec mógłby się wykrwawić.

- Syn zobaczył zakrwawionego ojca i powiadomił pogotowie. 62-letni mężczyzna natychmiast trafił do szpitala. Dopiero tam, podczas rozmowy z lekarzem, zorientował się, co się stało - podkreśla Krzysztof Kopania, rzecznik łódzkiej Prokuratury Okręgowej.

Widocznie jednak mężczyzna bardzo kocha swoją żonę. Nie chciał, by trafiła za kratki.

- 62-latek nie chciał, by kobieta została ukarana - mówi prokurator Kopania. - Ale wszystko wskazuje na to, że dopuściła się przestępstwa, które ścigane jest z urzędu. Kobieta przyznała się do zarzutów. Grozi jej do 10 lat pozbawienia wolności.

Psycholog Beata Matys-Wasilewska tłumaczy, że kobietą kierował ogromny gniew i wściekłość.

- To próba zapanowania nad drugim człowiekiem. Wiele kobiet powiela stereotypy, że męża trzeba sobie wychować, pilnować go i pokazać, kto tu rządzi. Często są to kobiety, którymi kierowali rodzice. Teraz one chcą rządzić - mówi Matys-Wasilewska. - W takich relacjach trudno o miłość. Partnerowi zależy, by druga osoba chodziła jak w zegarku.

Psycholog zaznacza, że każdy z nas ma w sobie mechanizmy zemsty.

- Jedni mniej drastyczne, inni bardziej - mówi Matys-Wasilewska. - Im więcej urazów nas w życiu spotkało, tym mamy w sobie większą wrogość do otoczenia.

Nie wyniósł śmieci! Do aresztu z nim!

Przestraszyć męża postanowiła również mieszkanka Zduńskiej Woli. Rozhisteryzowana kobieta zadzwoniła na policję. Mówiła, że ma problemy z mężem i prosi o szybką interwencję. Patrol pojechał do mieszkania kobiety.

Wielkie zdziwienie ogarnęło policjantów, którzy po kilku chwilach byli już na miejscu. Kobieta poważnym tonem oświadczyła, że muszą ukarać jej męża, ponieważ od kilku dni nie chce wynosić z domu śmieci. Ku rozczarowaniu kobiety, funkcjonariusze mandatu nie nałożyli, śmieci również nie wynieśli.

Również w Zduńskiej Woli policjanci zostali wezwani na interwencję przez mężczyznę, któremu żona rozbiła garnkiem głowę. 42-latek miał rozcięte czoło. Skarżył się funkcjonariuszom, że został zaatakowany przez żonę metalowym garnkiem podczas snu. Z kolei kobieta na pytanie policjantów, dlaczego to zrobiła, odpowiedziała, że zdenerwowała się, gdyż mąż przez kilka ostatnich dni nadużywał alkoholu i na dodatek, kiedy wróciła do domu, było w nim strasznie zimno. Kobieta opowiadała, że nie chciała marznąć i zabrała się do odpowietrzania kaloryfera. Wtedy wtrącił się mąż, doszło do awantury. Kobieta wyłożyła mu swoje argumenty siłą.

Jak się okazało, żona była pod wpływem alkoholu. Badanie alkomatem wykazało, że miała w organizmie prawie półtora promila. 40-letnia zduńskowolanka stwierdziła, że wypiła 100 ml wódki, żeby się ogrzać.

Poszkodowany mężczyzna trafił na obserwację do szpitala, natomiast jego żona po rozpytaniu na komendzie została zwolniona do domu. Mężczyzna dotkliwie przekonał się, że nie warto zadzierać ze zdenerwowaną kobietą.
Schował się w lodówce przed policją

Uśmiech na twarzy policjantów wywołuje też historia z Wielunia. Funkcjonariusze z wydziału kryminalnego wieluńskiej komendy zatrzymali 35-letniego mieszkańca powiatu wieluńskiego. Mężczyzna ukrywał się przed odbyciem kary za liczne kradzieże i włamania. Stróże prawa, realizując swoje zadania, poszukiwali skazanego.

Kiedy wieczorem o godz. 19.30 policjanci weszli do domu 35-latka, zastali tylko żonę i małe dziecko poszukiwanego. Kobieta oświadczyła, że męża nie ma. Funkcjonariuszy zaciekawił jednak fakt, że na stole stała naszykowana na dwie osoby kolacja.

Policjanci, rozglądając się po mieszkaniu, jednocześnie prowadzili z żoną rozmowę. Rozmowa przeciągała się. Nagle w kuchni zaczęły otwierać się drzwi od lodówki. Wówczas stróże prawa zobaczyli, że w lodówce siedzi poszukiwany. Jak się okazało, skazanemu 35-latkowi zabrakło w lodówce powietrza i dlatego zdecydował się wyjść. Policjanci zatrzymali poszukiwanego. Mężczyzna z lodówki trafił prosto do więzienia. Za kratami spędzi 2 lata.

Psycholog Matys-Wasilewska tłumaczy, że mężczyzna schował się do lodówki w obawie przed odpowiedzialnością i karą.

- Nie chciał stanąć twarzą twarz z policjantami, chciał odwlec to w czasie - mówi psycholog. - Każdy z nas czasami ma takie myśli, żeby się schować albo gdzieś wyjechać. Są sytuacje, kiedy czujemy się jak bezbronne dziecko i wówczas zachowujemy się irracjonalnie. Tak jak struś, chcemy schować głowę w piasek.

Pobrać krew od konia i wydać go rodzinie?

W Koluszkach natomiast policja otrzymała zgłoszenie o zdarzeniu drogowym. Z pozoru wszystko wygląda normalnie. Mężczyzna jechał konno po ulicy, nagle koń przestraszył się samochodu, poderwał się i uderzył łbem w słup. Jeździec spadł na jezdnię, tracąc przytomność.

Policjanci na miejscu od nieprzytomnego mężczyzny wyczuli woń alkoholu. Dyżurny policji zadzwonił do dyspozytorki pogotowia. Chciał opowiedzieć o zdarzeniu i poprosić o pomoc medyczną.

Dyspozytorka zapytała: - Ale dla kogo pomoc? Dla konia?
Policjant odpowiedział: - Nie, pomoc dla jeźdźcy.

Dalsza rozmowa przebiegała tak:

Policjant: - I trzeba krew pobrać do badań.
Dyspozytorka: - Ale od kogo? Od konia?
Policjant: - Nie, od mężczyzny. No, a potem trzeba będzie wydać rodzinie... (dyspozytorka nie dała mu skończyć zdania)
Dyspozytorka: - Kogo? Pacjenta?
Policjant: - Nie, konia.

W Koluszkach miała jeszcze miejsce inna nietypowana interwencja. Pod numer alarmowy zadzwoniła wieczorem przestraszona kobieta. Mówiła, że ktoś się do niej włamał i leży teraz w przedpokoju. Zdziwiony policjant dyżurny doradził jej, żeby zapaliła światło i sprawdziła ten fakt. Przerażona kobieta tłumaczyła, że się boi i prosiła o przyjazd funkcjonariuszy. Dyżurny przyjął zgłoszenie. Po kilku minutach odebrał telefon od tej samej kobiety, która odwołała interwencję. Okazało się, że w końcu zebrała się w sobie i zapaliła światło. Włamywaczem okazał się... płaszcz, który spadł z wieszaka podczas przeciągu...

Aresztowanie włamywacza zza krzaków

Policjanci ze Zduńskiej Woli chwalą natomiast mężczyznę, który wykazał się niezwykłą czujnością i postawą obywatelską. Niby nic nadzwyczajnego. A jednak...

Mężczyzna powiadomił dyżurnego komendy o włamaniu do jednego z lokali w okolicach ulicy Getta Żydowskiego z Zduńskiej Woli. Mundurowi złapali złodzieja na gorącym uczynku. Rabuś właśnie plądrował wnętrze budynku.

Jak się okazało, włamywacz był pracownikiem firmy, która remontowała ten lokal. Ale nie był sam. Pomagał mu kolega, którym okazał się dzwoniący na policję mężczyzna. Jak zeznał zgłaszający, umawiali się z kolegą, że włamią się do budynku tylko raz. Jednak chciwy towarzysz postanowił drugi raz wejść do budynku po elektronarzędzia. Nie spodobało się to wspólnikowi, bo przecież zostały złamane ustalenia między nimi. Dlatego mężczyzna powiadomił funkcjonariuszy o włamaniu. Aresztowanie kolegi obserwował z pobliskich krzaków.
Pecha mieli mieszkańcy Bełchatowa, a raczej ich samochód. Dwóch kierowców tej samej nocy straciło w mieście prawo jazdy, kierując tym samym autem na tej samej ulicy. Wszystko stało się w przeciągu kilkudziesięciu minut. Obaj kierowcy prowadzili po pijanemu.

Wszystko zaczęło się od tego, że policjanci, patrolujący Bełchatów, zatrzymali na ulicy 1 Maja kierowcę renault megane. Uwagę funkcjonariuszy zwrócił nieskoordynowany tor jazdy samochodu. Jednym słowem: auto jechało wężykiem. Przyczynę takiej jazdy ujawnił wynik badania trzeźwości 28-letniego bełchatowianina. Miał on 1,42 promila alkoholu w organizmie. Samochód został przekazany wskazanemu przez pijanego kierowcę trzeźwemu koledze.

Niespełna godzinę później, na tej samej ulicy, policjanci tego samego patrolu znów ujrzeli to samo renault i znów jechało ono charakterystycznym wężykiem. Po zatrzymaniu funkcjonariusze ustalili, że tym razem samochodem kierował 29-letni bełchatowianin, ale i on był pijany i to jeszcze bardziej - miał 2,28 promila alkoholu w organizmie. Samochód policjanci przekazali pod opiekę żonie właściciela, zobowiązując do nieudostępniania już więcej pojazdu osobom nietrzeźwym.

Bandyta wyrwał klamkę i nie mógł uciec przed policją

Najgłupszym przestępcą w Łodzi został nazwany 30-letni mężczyzna, który próbował obrabować bank. Napad nie udał się, ponieważ... bandyta wyrwał klamkę i nie mógł otworzyć drzwi. Przez to nie udało mu się uciec przed policją.

30-latek to mieszkaniec Zduńskiej Woli. Stracił pracę i chcąc zarabiać pieniądze, zaczął przeprowadzać napady. Nie kontaktował się z rodziną, dlatego jego żona złożyła na policji zawiadomienie o jego zaginięciu.

W grudniu 2012 roku mężczyzna zastraszył ekspedientkę w sklepie przy ulicy Gdańskiej w Łodzi. Zażądał od niej pieniędzy. Kobieta kazała, by sam sobie otworzył kasę fiskalną. Okazało się to nie takie proste. Mężczyzna, nie mogąc poradzić sobie z zamkiem, uciekł.

Dzień później 30-latek postanowił poszukać szczęścia w banku. Liczył, że tym razem mu się uda. Wybrał placówkę przy ulicy Legionów w Łodzi. Po godz. 11 wszedł do banku i kazał pracownicy wydać wszystkie pieniądze. Miał przy sobie metalową atrapę broni. Kobieta spokojnie włączyła alarm i zamknęła szufladę z pieniędzmi pod biurkiem. Wtedy zaczęła się akcja niczym z filmu komediowego.

Mężczyzna wszedł za biurko i starał się wysunąć szufladę. Nie miał szczęścia. Gdy to się nie udało, postanowił uciec. Nie mógł jednak wyjść z banku, ponieważ drzwi od strony zewnętrznej zablokowała przypadkowa kobieta, która tamtędy przechodziła. Widząc, co się dzieje w banku, odważnie trzymała klamkę. Kobieta zaalarmowała przechodniów, którzy natychmiast wezwali policję.

- Mężczyzna zaczął szarpać klamkę z taką siłą, aż ją wyrwał. Nie mógł się przez to wydostać z budynku - opowiada prokurator Kopania.

Zrezygnowany 30-latek usiadł na krześle, odłożył na biurku broń i zdjął czapkę. Nie pozostało mu już nic innego, jak spokojnie czekać na przyjazd radiowozu.

Po przyjeździe na miejsce policji, nieumundurowany funkcjonariusz z Komendy Miejskiej Policji w Łodzi najpierw zajrzał do środka przez szybę, a potem wszedł do środka.

30-latek został aresztowany. Nie stawiał oporu. Podczas przesłuchania przez policję mężczyzna przyznał się, że oprócz napadu na bank i sklep dokonał jeszcze jednego nieudanego skoku na aptekę.

- Mężczyzna wyraził żal i skruchę z powodu popełnionych przestępstw - powiedział Kopania.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki