Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sojusz Lewicy Zdanowskiej

Marcin Darda
Pani szasta na prawo i lewo grubymi milionami złotych i uważa, że Łódź się zmienia. Otóż Łódź się nie zmienia. (…) Kiedy na początku miała pani większość w Radzie Miejskiej nie słuchała pani głosów innych radnych. I tak pani kończy - nie słuchając mieszkańców." Tak Tomasz Trela, lider SLD, oceniał prezydent Łodzi Hannę Zdanowską (PO) w okolicach absolutorium, czyli w czerwcu. To i tak jeden z lżejszych cytatów jakimi obdarzył lider SLD urzędującą prezydent, kolejne można podsumować krótkim "to zła prezydent". No i co się dzieje dalej?

Otóż Platformie brakuje jednej szabli do większości w Radzie Miejskiej, siedmiu radnych SLD wejdzie więc do koalicji, a sam Trela zostanie wiceprezydentem. To oczywiście dopiero przed nami, bo dopieszczanie porozumienia jeszcze trwa.

Dlatego bawią mnie te warunki, które Trela i SLD stawiają Zdanowskiej i PO: "Najpierw musimy mieć pewność, że nasz program będzie w tej koalicji realizowany". Takiej pewności SLD nie będzie miało nigdy, żeby nie wiem ile i czyich podpisów znalazło się pod tą umową koalicyjną. SLD plan, który właśnie realizuje się na naszych oczach miał co najmniej od roku. W partii w pełni zdawano sobie sprawę, że Trela z takim poziomem rozpoznawalności nie ma szans na wyższe miejsce niż trzecie, dlatego to wiceprezydentura u Zdanowskiej ma otrzaskać Trelę jako najważniejszego lewicowego urzędnika w mieście po to, by już na poważnie powalczył o fotel prezydenta w 2018 r.

Do tej układanki brakowało tylko jednego: dobrego wyniku SLD do Rady Miejskiej przy braku większości dla klubu PO. Tak się też stało, choć stres, czy będzie więcej niż dwa mandaty radnych, sztabowców SLD trawił przez całą końcówkę kampanii i parę dni po wyborach.

Teraz gadanie o tym, że "najpierw program" jest tylko nudną grą wstępną przed prawdziwym politycznym seksem, bo przecież to co jest najważniejsze, to dopuszczenie do stanowisk w wydziałach magistratu, spółkach i innych synekurach wygłodzonego partyjnego aparatu SLD. Że o to chodzi głównie, udowodniła jedna ze strategii SLD, która co prawda spaliła na panewce, ale zakładała negocjowanie miejskiej koalicji PO-SLD w pakiecie z sejmikiem województwa, gdzie Sojusz ma jednego, samotnego radnego, ale póki co niepotrzebnego koalicji PO-PSL, bo ta ma stabilną większość. Ale taka strategia negocjacyjna otwierałaby przed Sojuszem także drzwi do synekur marszałkowskich. W Łodzi SLD miał swój ostatni podział stołków w 2010 r., a w Urzędzie Marszałkowskim i jego synekurach - jeszcze dawniej.

Dlatego to nie program i jego realizacja jest dla SLD najistotniejsze w tej sytuacji. Najistotniejsze jest, by w trudnej sytuacji partyjny aparat nie marudził i dał zarobić na chleb, bo na głodnego realizować program jest ciężko i niekomfortowo. I z tego też powodu, choć z obu stron padają deklaracje, jak ciężkie będą te negocjacje, wiadomo raczej, że Sojusz będzie gotowy do ustępstw. Dla Platformy sprawa koalicji z SLD jest tym łatwiejsza, że nowy klub SLD nie ma w składzie Jarosława Bergera, który najczęściej i najmocniej uderzał w administrację Zdanowskiej i klub PO.

W tle tego wszystkiego jest jeszcze relacja z wyborcami. Tłumaczenie Tomasza Treli, że pamięta co mówił w kampanii, ale jeśli dostanie możliwość wpływu na zarządzaniem miastem, to woli naprawiać Łódź niż tonąć w starych konfliktach interpersonalnych, jest sensowne i klarowne. Po to się przecież idzie do polityki, by na rzeczywistość mieć wpływ, a Łódź potrzebuje przecież silnej lewej nogi. Tyle, że PO też musi w tej koalicji mieć interes długofalowy, nie chodzi przecież tylko o większość.

Sojusz przytulony do PO będzie partnerem przewidywalnym, nie tym z czasów nieformalnej koalicji z PiS, a to prosta droga do konsumpcji przystawki, po której być może za cztery lata nie będzie co zbierać. Nie ma też żadnej pewności, że nagle nie zamilknie radny Władysław Skwarka, który zawsze dużo ciekawego miał do powiedzenia na temat kondycji finansowej Łodzi, a trudno w tej materii byłoby zarzucać mu niekompetencję. On radnym opozycyjnym już nie będzie.

Poza tym sam Tomasz Trela będzie, a nawet już jest, po trosze ofiarą własnej narracji, bo co innego robi teraz Sojusz jak nie to, że właśnie wchodzi w prawicowy "układ zamknięty" przed którym tam dobitnie przestrzegał łodzian w kampanii? Nie wszyscy wyborcy lewicy w Łodzi ten manewr zrozumieją, skoro on sam wchodzi w polityczny mariaż ze "złą prezydent", jak sam to określał. Wygląda zatem na to, że z tych koalicyjnych przymiarek na tle kampanii z jaką Sojusz szedł do wyborów, z twarzą wychodzi póki co tylko Jarosław Berger. Po prostu przegrał wybory. Choć zapewne też wolałby jednak stracić twarz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki