Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Spacer szlakiem łódzkich barów PRL [ZDJĘCIA+FILM]

Agnieszka Magnuszewska
Restauracje kategorii III i "S", czyli od barów mlecznych po restauracje z jednolitą stołowizną i zagranicznymi trunkami. Śladem takich lokali spacerowało w niedzielę kilkudziesięciu łodzian, głównie w pobliżu Piotrkowskiej.

Spacer, który dla wielu był powrotem do młodości, zorganizowało Centrum Inicjatyw na rzecz Rozwoju REGIO, a po lokalach z epoki PRL - u oprowadzał Piotr Tomczyk.

Z charakterystyką baru mlecznego nie ma problemu, a czym jest lokal kategorii "S"? Zgodnie z zarządzeniem Ministra Handlu Wewnętrznego z 1963 r., dotyczącego rodzajów zakładów gastronomicznych, lokal pierwszej kategorii oraz "S" powinien mieć m.in. jednolitą stołowiznę, szeroki wybór potraw z różnych mięs, trunki zagraniczne oprócz krajowych a zakąski i drugie dania powinny być w nim podawane na półmiskach. Takie warunki na pewno spełniała restauracja Sim przy pl. Wolności 4. - Jej nazwa pochodzi od: sztuka i moda.To był lokal pierwszej kategorii, a na jego pierwszym piętrze znajdowało się dowództwo wszystkich kawiarni w Łodzi - zaznacza Piotr Tomczyk.

Zresztą lokalizacja restauracji Sim zobowiązywała. Kiedyś była w jej miejscu najstarsza łódzka cukiernia prowadzona przez Szwajcara. Natomiast na przeciwko Sim, czyli przy pl. Wolności 7, działał Kurant (kawiarnia pierwszej kategorii) - Można było zjeść w nim wuzetkę, bitą śmietanę czy wypić kawę - mówi Tomczyk.

- A czasem nawet piwo, jak je akurat "rzucono" - dodaje jedna z uczestniczek spaceru.

Dalej, wzdłuż ul. Nowotki (Pomorska), można było zajrzeć do Marysieńki, czyli kawiarni drugiej kategorii. - Z kolei u zbiegu Nowotki i Kilińskiego znajdowała się restauracja "Pod Szewczykiem" a na przeciwko IV LO była cukiernia "U Turka" - wylicza Tomczyk.
Właścicielem cukierni rzeczywiście był Turek, ale ponoć głównie utrzymywał się z fabryki guzików.

Łodzianie chętnie chadzali do restauracji oferujących zagraniczną kuchnię, choć nie zawsze był to ich główny atut. Przykładowo Karl-Marx-Stadt przy ul. Elsnera 23, serwujący kuchnię niemiecką,słynął z męskiego striptizu.

- A salę białą z tej restauracji widać w filmie "Co lubią tygrysy" - mówi Tomczyk. - Striptiz był w szarej rzeczywistości atrakcją, bo w telewizorze był tylko jeden kanał albo w ogóle on nie działał ze względu na brak prądu.

Jednak pierwszy striptiz w Łodzi zaprezentowano w restauracji pierwszej kategorii "Casanova" przy ul. Zachodniej 87. Polegał on na tym, że przez scenę przebiegła kobieta odziana tylko w tiul. - O godz. 5 rano z Casanovy się "wysypywało", czyli lokal opuszczali klienci. Mijali robotników oczekujących na tramwaj. Ponoć często można było tu usłyszeć, jak klienci Casanovy mówili do robotników "Ludzie, co się nie cieszycie, przecież do pracy jedziecie" - podkreśla Piotr Tomczyk. - Żeby bawić się w Casanovie trzeba było wiedzieć, komu zapłacić. Przede wszystkim kierownikowi sali. Drugą ważną osobą w każdym lokalu był szatniarz, który był stanie wszystko załatwić.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE
Ale większość łodzian było stać raczej na bary niż na restauracje. Bardzo popularny, również wśród uczestników niedzielnej wycieczki, był Kęs (bar drugiej kategorii) przy ul. Obrońców Stalingradu (Legionów). Otwarto go w 1963 r.

- Na dole znajdował się bar, który był w stanie wydać dziennie 3 tys. obiadów, a na górze kawiarnia pierwszej kategorii. U Kęsa mieściło się 100 osób, a latem na tarasie, dodatkowe 44 - mówi przewodnik. - W lepsze dni, można było tu zjeść dobre, mięsne potrawy, ale to zależało od tego, co "rzucono". Mięsa często nie było, dlatego już wcześniej (1951 -red.)otwarto bar Delfin przy Narutowicza, który oferował tylko ryby - dodaje Tomczyk.

Natomiast przewodnik jako dziecko najczęściej jadał w węgierskim barze Balaton, również otwartym w 1963 r. przy ul. Andrzeja. - To był pierwszy lokal, w którym zastosowano system szwedzki, czyli podgrzewaną ladę, która miała ponoć gwarantować ciepłe potrawy. To właśnie w Balatonie nauczyłem się, że nie można zostawić swojego jedzenia na stole i wrócić się po widelec - wspomina Tomczyk.

Z kolei z baru Reprezentacyjnego przy ul. Próchnika 2 Piotr Tomczyk najlepiej zapamiętał leniwe. - I tablicę, na której wpinało się kolorowe literki. Wyglądała jak obraz Picassa i oczywiście sporo było na niej błędów -wspomina przewodnik. - Z kolei po drugiej stronie ulicy znajdowała się Mariolka, w której sok z marchwi robiono w maszynie przypominającej pralkę franię.

Z barem kawowym Mariolka (druga kategoria) wiąże się opowieść o "produkcji" chrzanu. Ponoć starto go w sokowirówce -przypominającej pralkę - i z powodu aromatów pół dzielnicy nie mogło spać.

Niedaleko, bo przy Piotrkowskiej 19, była restauracja "Ludowa". Zajęła ona miejsce kasyna dla artystów, które założono w 1945 r.- Bawili w nim artyści z teatru rewiowego Jar, natomiast w Ludowej można było spotkać Dymszę - mówi Tomczyk.- Z kolei po drugiej stronie ulicy, przy Piotrkowskiej 24, była węgierska restauracja Peszt. Na początku oferowała dobre gulasze, ale potem nie trzymała się węgierskiej kuchni.

Na przeciwko przy ul. Piotrkowskiej 25 działała Cyganeria, kawiarnia pierwszej kategorii. Jej zaletą była muzyka grana na żywo przez Romów. Jednak to coctail bar Monika przy ul. Piotrkowskiej 29 zasłynął w filmie "Niedziela w Łodzi" oraz "Łódź 69". Był to pierwszy taki lokal w Łodzi. Oczywiście wciąż kultową kawiarnią była Honoratka przy ul. Moniuszki 2, która zagrała w "Stawce większej niż życie". - To w niej bywalcy zaczynali dzień od kawy. Potem przenosili się na przeciwko do Halki (ul. Moniuszki 1 -red.), gdzie można było dobrze zjeść. Potem był SPATiF przy Kościuszki i zabawę kończono w Casanovie przy Zachodniej - podsumowuje Piotr Tomczyk.

FILM WKRÓTCE

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki