Spieszmy się kochać urzędników...

Ze stanowiska dyrektora Wydziału Kultury zrezygnowała Joanna Ossowska-Struszczyk. Po niespełna półtora roku. Po urlopie nie wróci do pracy.

Rzecznicy magistratu piszą: "nie musiała podawać powodów decyzji". Pewnie. Na podsumowanie jej pracy przyjdzie czas, teraz połączmy fakty.

Dyrektor odchodzi w czasie, gdy radni opozycji zaczęli wyciągać od urzędników prezydent informacje o Łódzkim Centrum Wydarzeń. Instytucja ta, takie biuro festiwalowe, ma obracać wielkimi sumami. Może też przejąć od Wydziału Kultury dotowanie festiwali.

Rozmontuje więc latami budowany system dotacji, zachwalany jako nieuznaniowy. Może więc dyrektor Ossowska-Struszczyk poznała fakty, które dopiero czekają na zakomunikowanie łodzianom i nie chciała przykładać do tego ręki? A może przyłoży, ale z innego miejsca?

Może ŁCW będzie też "korygować" działalność instytucji kultury? Tylko że cele ŁCW są głównie promocyjne, te kulturotwórcze będą drugorzędne. Tego boją się radni. Dołóżmy do tego wzmożone pojawianie się prezydent Łodzi na bardziej masowych wydarzeniach i fakt, że za ojca ŁCW uchodzi Tomasz Piotrowski, prawa ręka Hanny Zdanowskiej, dotąd twarz projektu "Mia100 kamienic" i spec od politycznych gierek.

Może niedługo pokaże nowe talenty, np. jako rzutki kaowiec? Tydzień temu w felietonie "Nie wierz nigdy kobiecie" pisałem jak prezydent Zdanowska w marcu mówiła łodzianom, że do ŁCW trafi kilkunastu urzędników w ramach "awansu wewnętrznego", ale już w kwietniu radni opozycji wyciągnęli od Piotrowskiego, że pracowników będzie ok. 20 i prawie połowa spoza urzędu.

Odebrałem wtedy kilka telefonów od ludzi z różnych branż, którzy mówili: "Dość przybudówek z posadkami dla znajomych. Nie po to głosowaliśmy znów na tę kobietę. Róbcie coś, piszcie. Może się opamiętają". Zazdroszczę tej wiary. Mimo to piszemy. Dałem słowo.