Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sport jest atrakcyjnym źródłem promocji, ale w Łodzi się nie udaje

Marek Kondraciuk
Ten rok pokaże, czy nie została zaprzepaszczona szansa współdziałania z ambasadorem Łodzi, najlepszym polskim koszykarzem w historii Marcinem Gortatem
Ten rok pokaże, czy nie została zaprzepaszczona szansa współdziałania z ambasadorem Łodzi, najlepszym polskim koszykarzem w historii Marcinem Gortatem Jakub Pokora
Świat już dawno zrozumiał, że sport jest znakomitym nośnikiem reklamy. Gigantyzm, który owładnął olimpiadami, mundialami i Euro nie wypływa wprost z rywalizacji sportowców i emocji tłumów. Rozkwitł z ziarna komercji. Sport jest jej narzędziem, ale coraz częściej staje się tylko dodatkiem do niej. Na oblepionych reklamami strojach zawodników coraz trudniej wcisnąć emblemat klubowy i godło państwowe.

Na tym tle łódzki sport jest z zaścianka rodem. Koszulki naszych sportowców mają dużo wolnego miejsca. Miejscowy biznes nie garnie się do małżeństwa z piłką nożną, koszykówką, siatkówką, ze sportami indywidualnymi. Co najsmutniejsze, stało się to już niechlubną tradycją.

Wszędzie bieda aż piszczy. Nie ma w Łodzi klubu, w którym można by usłyszeć: nam wystarcza. Zadowolonych nie widać w żadnej dyscyplinie. Po transformacji ustroju nie udało się zbudować relacji między światem łódzkiego biznesu i światem sportu, w czym rolę do odegrania mieli gospodarze miasta.

Dramat pogłębia to, że wśród dużych miast Polski Łódź przeznacza na wspieranie sportu zdecydowanie najmniej. Ba, jest daleko za kilkoma miastami średniej wielkości. Sport jest atrakcyjnym źródłem promocji miast, ale nie wszyscy pojmują to w ten sam sposób.

Przykłady z naszego regionu wskazują, że sport może służyć nie tylko promocji miast, ale wręcz kształtować ich tożsamość. Od Ustrzyk Dolnych po Świnoujście nazwa Pabianice jednoznacznie kojarzy się z żeńską koszykówką, a Bełchatów z męską siatkówką. Nie zaryzykowałbym zakładu, że więcej Polaków wie o bełchatowskiej Kopalni Węgla Brunatnego niż o sukcesach PGE Skry przy siatce. Od czasu kiedy skończyły się polityczne produkcyjniaki w dzienniku telewizyjnym siatkarze biją na głowę oglądalnością odkrywkowych górników. Bełchatów to firma znana od Kataru po Europę. Dzięki siatkówce.

Łódź ma swoje problemy. Martwi, że przeznacza na sport coraz mniej pieniędzy. Wciąż nie jest rozwiązany problem MOSiR, który zjada trzy czwarte sportowej puli, a przecież nie wpływa na łódzki sport w 75 procentach. W zamyśle prezydent Hanny Zdanowskiej jest prywatyzacja poszczególnych obiektów MOSiR, ale to nadal tylko idea.

Sport wyczynowy ma się coraz gorzej. Te sekcje, które nie upadły są na skraju bankructwa. Słusznie odeszła w niepamięć łódzka koncepcja z początku lat dziewięćdziesiątych pod hasłem "szkolimy młodzież, a wyczyn niech sobie radzi sam". Szkoliliśmy, ale dla innych, którzy mieli drużyny ligowe. To wtedy wymarły w Łodzi: siatkówka, piłka ręczna, hokej na lodzie i na trawie, koszykówka męska, boks, zapasy, kolarstwo i jeszcze kilka dyscyplin. Odrodziła się tylko siatkówka żeńska dzięki Budowlanym i na krótko drużyna koszykarzy w ŁKS.

Najgorsze, że na przestrzeni ostatnich lat łódzkie elity nie czerpią z tych doświadczeń. Na strojach naszych sportowców widnieje herb miasta i hasło: Kibicuj (w) Łodzi. To zobowiązuje. Ale nie tylko sympatyków sportu klaszczących na trybunach, lecz wszystkie strony. A więc i gospodarzy miasta, którzy muszą zadbać o to, żeby było... komu kibicować.

Kołderka jest za krótka. W kasie miejskiej nie przelewa się. To oczywiste. Równie oczywiste wydaje się jednak, że w tej sytuacji trzeba stworzyć system preferencji, szumnie nazywany strategią rozwoju sportu. Miasto musi określić, które dyscypliny mają największą szansę rozwoju, które mogą najlepiej promować Łódź i te będzie wspierać.

Gdyby w latach siedemdziesiątych wspominane już Pabianice chciały rozwijać wszystkie dziedziny, to nie byłoby fenomenu Włókniarza i czterech tytułów mistrza Polski nieodżałowanego trenera Henryka Langierowicza, a koszykówka nie zrosłaby się na trwałe z nazwą miasta. Wprowadzenie takiego systemu nie jest proste, bo komuś trzeba powiedzieć: może i dobrze pracujecie, macie wyniki, ale nic nie dostaniecie. Tak się produkuje wrogów.

Trzeba również rozważyć, czy postawić na dyscypliny mniej popularne, ale takie w których Łódź jest już potentatem, jak np. rugby, piłkę wodną, a w pewnym stopniu także siatkówkę plażową. Będzie to wymagać zaangażowania mniejszych środków, a miasto stanie się monopolistą w tej dziedzinie i łodzianie zdominują nie tylko rozgrywki krajowe, ale także reprezentację Polski. W innym wariancie można spróbować napiąć muskuły w sportach bardziej popularnych, gdzie konkurencja jest znacznie większa, trzeba wydać więcej, sukces osiągnąć trudniej, a co za tym idzie promować się. To wymaga działań długofalowych, ale ewentualne korzyści promocyjne będą duże.

Są i inne uwarunkowania, głównie związane z bazą. Jak stawiać na rozwój pływania, jak nie ma krytej pływalni 50-metrowej? Paradoksalny wymiar tej sytuacji podkreśla to, że w mieście, w którym zakopano 4 odkryte baseny służące wyczynowcom i zamknięto dwa kryte, mamy najlepszą polska pływaczkę Aleksandrę Urbańczyk-Olejarczyk.

Jak w mieście Adama Kszczota, Sylwestra Bednarka, mieście szczycącym się Arturem Partyką i sąsiedztwem ze światowej miary ośrodkiem w Spale stawiać na rozwój lekkiej atletyki, skoro w nowoczesnej, klasycznej hali lekkoatletycznej, jaką jest Atlas Arena przez 4 lata od jej powstania nawet nie pomyślano o zakupie urządzeń dla królowej sportu?

Jak stawiać na piłkę nożną, skoro Łódź ma ŁKS i Widzew, dwa legendarne kluby mistrzów Polski i medalistów mundiali, a nie ma jej wśród 60 polskich miast budujących stadiony?! Wrogowie sportu krzyczą dziś: co to za promocja miasta, jeśli ŁKS jest na granicy upadku? A czy w Łodzi ktokolwiek zastanawiał się, jak skonsumować sukces, kiedy klub z al. Unii był na szczycie i zdobywał mistrzostwo Polski? Wtedy trzeba było mówić o promocji miasta poprzez sport i pomóc klubowi. Zamiast tego jednak, miasto przejęło historyczne obiekty dając w zamian mniej niż ochłap, w postaci - wadliwie zresztą zbudowanego - boiska ze sztuczną trawa, nadającego się co najwyżej dla rekreacyjnych harców oldbojów.

Wszystkie problemy łódzkiego sportu stawia obecnie w cieniu sprawa budowy stadionów. Trudno odmówić władzom miasta dobrych chęci, bo w sensie formalnym, proceduralnym, po latach oczekiwań wszystko zostało zrobione. A jednak nie udało się sforsować raf i pierwszej łopaty nikt jeszcze nie wbił ani na obiekcie miejskim, na historycznych terenach ŁKS, ani na stadionie Widzewa. Choć strategiczne decyzje zapadły (budujemy dwa stadiony), to w tle wciąż ścierają się koncepcje. Po perypetiach inwestycyjnych przy al. Unii i przy al. Piłsudskiego przybywa zwolenników budowy jednego, wspólnego dla obu drużyn stadionu. Wyjdzie na to, że Zbigniew Boniek miał rację, kiedy postulował, aby z dwóch łódzkich klubów stworzyć jeden.

Byłem przeciwny tej koncepcji, bo jeśli Łódź stać było w latach dziewięćdziesiątych na dwie mocne drużyny, to dlaczego nie ma być jej stać teraz? Jeśli stać na to Kraków i Warszawę, to dlaczego nie nasze miasto? Różnica jest taka, że tam stadiony już są, a w Łodzi nie.

Jeśli oba kluby mają kłopoty: ŁKS piramidalne, Widzew nieporównanie mniejsze, ale także, to może jest jednak logika w koncepcji budowy jednego stadionu? Coraz bardziej się ku niej skłaniam. I wcale nie potrzeba łączyć klubów.

Kiedy powstał pomysł wybudowania Atlas Areny, jeszcze pod nazwą "hala widowiskowo-sportowa", alarmowaliśmy, że wraz z wmurowaniem kamienia węgielnego trzeba stworzyć strategię rozwoju gier zespołowych, którymi Łódź kiedyś stała. To była potrzeba chwili, bo tylko mecze czołowych drużyn w siatkówce, koszykówce, piłce ręcznej, występy gwiazd Europy, mogą zapełnić trybuny. Dziś zapełnia je... Bełchatów, a symbolem łódzkiego sportu w reprezentacyjnej hali pozostały siatkarki Budowlanych.

Jak ma się rozwijać sport w Łodzi, jeśli tak wiele inwestycji z trudnych do pojęcia powodów po prostu nie udaje się. Miliony pochłonęła renowacja toru kolarskiego i spartaczoną krzywiznę trzeba było poprawiać, a obiekt już z założenia jest przestarzały, bo nikt nie ściga się już na betonie. Ten obrazek uzupełnia fakt, że Łódź ma jednego markowego torowca Adriana Opasewicza. Mnóstwo kontrowersji budzi hala Parkowa, do treningów za duża, na widowiska za mała. Fuszerką okazała się przed laty modernizacja pływalni Trójki. Dwa tory są za wąskie i delfiniści rozbijają sobie dłonie o ściany. Skutecznie udało się obronić przed sportem wyczynowym projektantom Wodnego Raju i - co jest wręcz hańbą - Aquaparku Fala. Nie zdołano wysupłać niegdyś kilku, a teraz pewnie kilkunastu milionów złotych na modernizację Anilany, która jest domem pływaków i waterpolistów ŁSTW, od lat krajowych monopolistów.

Chwała miastu, że przywróciło sportowi halę RKS, stworzyło elementarną bazę reanimowanej siłami entuzjastów szermierce, zbudowało halę MKT, obroniło przed ruiną stadion AZS. Ale to mniej niż mało w zestawieniu z potrzebami. Paradoksem jest, że wizytówką bazy sportowej Łodzi stał się obiekt SMS im. Kazimierza Górskiego, ale akurat jego w działaniach strategicznych miasto nie uwzględnia.

Trudno jednak nie dostrzec, że właśnie przy ul. Milionowej 12, siłami szkoły i Polskiego Związku Piłki Siatkowej powstał ośrodek "plażówki", który szybko zdobył międzynarodową renomę, dochował się kilkunastu medalistów mistrzostw Europy i świata we wszystkich kategoriach wiekowych, a także olimpijczyka z UKS SMS. Może warto rozważyć, czy miasto nie powinno zaangażować się np. w budowę hali do treningu zimowego, zamiast służącego obecnie siatkarzom balonu. Wzrosłaby znacznie szansa, że Łódź stanie się w świecie symbolem siatkówki plażowej i cel promocji miasta zostanie osiągnięty.

Już dziś należałoby określić klarowne zasady związane z promowaniem miasta przez Jerzego Janowicza. Tu jest potrzebne ciepło we wzajemnych relacjach, a nie chłód i oficjalne deklaracje szacunku. Przecież symbioza może zaowocować przyciągnięciem sponsorów. Może dzięki temu powstaną nowe korty, na których pojawią się setki dzieciaków, potencjalnych Janowiczów.

Promowanie miasta przez przedstawicieli dyscyplin indywidualnych ma swoją specyfikę. Nazwiska mistrzów rzadko są kojarzone z ich miastami, bo to na ogół - zwłaszcza w skomercjalizowanym do bólu tenisie - obywatele świata. Wygląda to inaczej niż w grach zespołowych. Los Angeles to oczywiście skojarzenie z koszykarzami Lakers. A jak się nazywa najlepszy tenisista, pływak, lekkoatleta z Miasta Aniołów? Nawet znawcy sportu mieliby kłopoty z odpowiedzią.

Dlatego też problem polega na tym, aby wypracować płaszczyznę promocji miasta, w którą dałoby się wpisać nazwiska np. Jerzego Janowicza, Aleksandry Urbańczyk-Olejarczyk, Adama Kszczota, Agnieszki Nagay, niekwestionowanych wizytówek łódzkiego sportu. Jak miasto może im pomóc, aby później osiągnąć korzyści promocyjne? Oto jest pytanie...

Ten rok pokaże, czy nie została zaprzepaszczona szansa współdziałania miasta z niezwykłym ambasadorem Łodzi, najlepszym polskim koszykarzem w historii Marcinem Gortatem. Miniony rok przyniósł wyraźny regres we wzajemnych relacjach. Czas je odbudować.

Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki