Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sportowy orgazm i jak zawsze dawać ciała

Dariusz Kuczmera
Dariusz Kuczmera
Dariusz Kuczmera Grzegorz Gałasiński
Poszedł po bandzie mój wielki przyjaciel Adam Godlewski, redaktor naczelny "Piłki Nożnej", z którym byłem na meczach Widzewa w Baku i GKS w Tbilisi, gdy wcale nie wieczorową porą, ale koło południa w wywiadzie dla telewizji powiedział mniej więcej tak: "Jeśli piłkarze Błękitnych Stargard Szczeciński awansują do finału Pucharu Polski, to będzie sportowy orgazm".

Do tej pory znaliśmy sportowe sensacje, sukcesy, rewolucje, trzęsienia ziemi, porażki, ale orgazm przeżyliśmy po raz pierwszy. Ale cóż, przyjmujemy nowy zwrot.

Czekamy na odważnych, którzy powiedzą o: sportowej viagrze (jak przyjdzie do klubu nowy trener), sportowej ejakulacji (jak drużyna skoczy wysoko w tabeli), sportowej erekcji (gdy piłkarze twardo będą bronić swojej bramki) lub sportowej menopauzie (określenie idealnie pasujące do Widzewa i ŁKS).

Inna sprawa, że postawa Błękitnych u wielu wywołuje niezwykle odlotowe emocje, więc w przypadku Adama chyba też tak się stało. Ten klub jest bliski sercom prawdziwych łódzkich kibiców. Wychowankiem Błękitnych Stargard Szczeciński jest bowiem jeden z najsłynniejszych piłkarzy Widzewa - Wiesław Wraga. Tam kochają strzelca bramki w meczu z Liverpoolem do dziś. Zresztą Wiesław Wraga przez wiele lat organizował w Stargardzie Szczecińskim turnieje, w których występował Widzew. O gościnności gospodarzy można opowiadać godzinami, choć po jakimś czasie opowiadanie i film człowiekowi się urywał. Każdy piłkarz wielkiego Widzewa skądś pochodził, ale tylko w przypadku Wiesława Wragi jednym tchem człowiek mówił: Wiesław - Stargard Szczeciński. Klub chyba jest dziś większą marką niż paprykarz szczeciński.

W sporcie takie miłe niespodzianki, jak w przypadku Błękitnych, są przyjmowane z zachwytem. Gdy wejdą do finału, zagrają w Lidze Europejskiej. Jak w 1983 roku Lechia, która w roli trzecioligowca wygrała Puchar Polski i później walczyła ze słynnym Juventusem. W Turynie uległa bagatela 0:7, w Gdańsku 2:3, ale głośniej niż o wstydliwych wynikach mówiono o trybunach, na których było tak wiele transparentów Solidarności, że kamerzyści dostali zakaz pokazywania kibiców.

Podziwiam Błękitnych, Lechię, wcześniej Czarnych Żagań, którzy chcieli zaistnieć, podejmując rękawicę w starciach z silniejszymi. Nie wszyscy chcą walczyć, jak najlepsi. Oto bowiem pojawiła się sportowa moda na... najgorszych!

Bohaterem programów telewizyjnych i materiałów prasowych była m.in. drużyna LZS Chrząstawa, która przegrywała wszystkie mecze. Dzięki temu zyskała sławę. Ale czy o to w sporcie chodzi? Drużyna, która wygrała jeden mecz więcej od Chrząstawy, na przykład LZS Kamienna może sobie pluć w brodę. Dziś pewnie już wie, że trzeba było nie wygrywać tamtego meczu z KS Wągłczew. Może trzeba było dawać ciała w każdym spotkaniu?

Ciekawszy od meczu Real - Barcelona byłby mecz LZS Chrząstawa z LZS Kamienna. Żadna ze stron nie chciałaby wygrać. Gdzieś od 70. minuty zaczęłyby padać bramki samobójcze. Dziwny ten świat, w którym lepiej być ostatnim niż przedostatnim. Bo do tych nieco lepszych telewizja nie przyjedzie.

Księgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.plKsięgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.plKsięgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki