Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Stadion Widzewa przeszedł do historii. Wielki Ludwik, pani Basia, znakomici piłkarze, emocje...

Anna Gronczewska
Paweł Łacheta
W minioną sobotę stadion łódzkiego Widzewa przeszedł do historii. Pozostały wspomnienia. Wygrane mecze, pechowe porażki, ale i wielkie sukcesy. A przede wszystkim ludzie, którzy tworzyli historię stadionu i łódzkiego klubu z Alei Piłsudskiego. Marek Pięta dziś jest prezesem Polskiego Związku Piłkarzy oraz Stowarzyszenia Byłych Piłkarzy Widzewa im. Ludwika Sobolewskiego. Na stadionie Widzewa spędził cztery lata. W tym czasie zdobył dwa tytuły mistrza Polski, dwa tytuły wicemistrzowskie.

Gdy przyjechał do Łodzi z rodzinnego Wałbrzycha stadion mieścił się na ul. Armii Czerwonej i był klubem robotniczego Widzewa. Dziś na Widzewie nie ma już włókienniczych fabryk, a stadion, choć przez te lata nigdzie się nie przeprowadzał, swoją siedzibę ma przy al. Piłsudskiego.

- Jest mi na pewno smutno, że na tym stadionie nie będą już rozgrywane mecze, że przechodzi do historii - mówi Marek Pięta. - Ale płakać z tego powodu nie będę. Czekam na nowy stadion. Będzie na pewno spełniał europejskie normy. Będzie można przyjść z rodziną, by obejrzeć mecz Widzewa. Jestem pewien, że gdy powstanie nowy stadion, to z trybun zniknie chuligaństwo!

Marek Pięta ze stadionem Widzewa ma tylko dobre wspomnienia. Nie mogą być inne, gdy są sukcesy. Wtedy jest fajna atmosfera, a do pracy przychodzi się z wielką radością. Zagrał tu wiele meczów, które do dziś pamięta. - Najbardziej zapamiętałem mecz z Zagłębiem Sosnowiec- wspomina. - Nam wystarczył punkt do mistrzostwa Polski, im do utrzymania się w lidze. Mecz zakończył się remisem. Wszyscy byli zadowoleni.

Marek Pięta nie ma wątpliwości, że atmosferę w drużynie tworzył niezapomniany prezes Widzewa Ludwik Sobolewski. Dobierał piłkarzy patrząc nie tylko na ich umiejętności sportowe, ale też na charakter. Zwracał też uwagę, czy do tego środowiska będą pasowały ich żony, dziewczyny.

- One były na każdym naszym meczu - dodaje były napastnik Widzewa. - Siadały na trybunie głównej i nas dopingowały. My zaś staraliśmy się zabezpieczyć nasze panie. Do przerwy strzelaliśmy bramki, uzyskiwaliśmy przewagę tak, by drugą połowę mogły oglądać w lepszych warunkach, w kawiarence u niezapomnianej pani Basi. Pijąc przy tym kawę czy lampkę szampana.

Sam Ludwik Sobolewski oglądał zwykle mecze z drugiego piętra klubowego budynku. Miał tam spokój, mógł skoncentrować się na obserwacji piłkarzy. Towarzyszyła mu co najwyżej jedna zaufana osoba. To Ludwik Sobolewski zaczął tworzyć wielki Widzew. Wszystko zaczęło się w 1969 roku. Wtedy trafił na ul. Armii Czerwonej ze Startu, spółdzielczego klubu mającego swą siedzibę na Bałutach. Razem z nim przyszedł też już nieżyjący Stefan Wroński, którzy przez lata był kierownikiem drużyny Widzewa. Sobolewski nie chciał się przenosić z Bałut na Widzew. Łódzcy decydenci uznali jednak, że klub wywodzący się z robotniczej dzielnicy powinien odgrywać wiodącą rolę. Sobolewski miał sprawić, że powstanie tu drużyna grająca w ekstraklasie. Prezes przy pomocy nieodłącznego Wrońskiego, który ściągnął ŁKS-iaka, trenera Leszka Jezierskiego, rozpoczął marsz do sukcesów.

- Wielki Widzew nie powstał od razu, budowaliśmy go przez jakieś 30 lat, zaczęliśmy w trzeciej lidze - mówił przed laty Ludwik Sobolewski.

Piotr Wierzbicki dziś ma 50 lat, własną firmą informatyczną, żonę i dwoje dorosłych dzieci. Kibicem Widzewa jest od dziecka. Wychował się kilkaset metrów od stadionu, na ul. Szpitalnej. Pamięta, że biegał z kolegami na mecze, gdy Widzew grał jeszcze w drugiej lidze (odpowiednik dzisiejszej pierwszej). Nie mieli pieniędzy na bilet, więc stali pod bramą stadionu. Czekali na drugą połowę. Wtedy otwierano bramę i można było za darmo obejrzeć ostatnie dwadzieścia minut, a czasem pół godziny meczu.

- Ale byłem na całym meczu z Bałtykiem Gdynia, który wiosną 1975 roku decydował o awansie Widzewa do ekstraklasy - opowiada Piotr. - Emocje były ogromne. Miałem 11 lat i pamiętam, że grał wtedy w Widzewie piłkarz Benkes, który marnował nieprawdopodobne sytuacje. Widzew wygrał 3:1! Można było świętować awans! Co to była za radość!

Widzew grał wtedy na tym samym stadionie, który oddano do użytku w 1930 roku, po dwóch latach budowy. Jego uroczyste otwarcie miało 30 maja tego samego roku. W inauguracyjnym meczu Widzew przegrał 1:5...

- Gdy po latach Widzew awansował do ekstraklasy, od strony ulicy Kazimierz stała jeszcze drewniana trybuna- przypomina Piotr Wierzbicki.

Marek Pięta nie pamięta tej trybuny. Gdy zaczął grać w Widzewie przy ul. Armii Czerwonej stała jeszcze drewniana hala, w której trenowali nie tylko piłkarze, ale też np. bokserzy- Widzew miał kiedyś taką sekcję. Drewnianą trybunę widzewskiego stadionu pamięta za to dobrze Andrzej Grębosz. Zanim przeszedł do Widzewa był piłkarzem ŁKS. Przed nim do klubu z ul. Armii Czerwonej odeszli inni zawodnicy ŁKS - Andrzej Pyrdoł, Wiesław Chodakowski, Tadeusz Gapiński.

- Przychodziłem na Widzew oglądać ich mecze - opowiada Andrzej Grębosz. - Jeszcze w trzeciej lidze, potem w drugiej. W 1974 roku sam zostałem piłkarzem tego klubu. Grałem w Widzewie przez dziewięć lat, do 1983 roku. Na tym stadionie bywałem dwa, nawet trzy razy dziennie. Wychowały się na nim moje dzieci.

Andrzej Grębosz nie zapomni zwłaszcza jednego meczu rozgrywanego na widzewskim stadionie. Pamięta dokładnie jego datę: 16 października 1977 roku. Na trybunach zasiadła żona pana Andrzeja, która była w dziewiątym miesiącu ciąży. Widzew grał z Zawiszą Bydgoszcz. Wygrał 3:2. Andrzej Grębosz strzelił zwycięską bramkę.

- Kilka godzin po tym meczu moja żona urodziła syna Adama - wspomina były stoper Widzewa. - Wcześniej jeszcze byliśmy u znajomych na kolacji. Po narodzinach syna chłopcy z zespołu zaczęli mówić na mnie Adaś...
Krzysztof Kamiński, był obrońcą Widzewa na przełomie lat 70. i 80. Dziś prowadzi klub piłkarski Perfekt Sport. Podkreśla, że

Widzew miał typowo piłkarski stadion, bez bieżni wokół boiska. - Ten stadion był za mały, tylu kibiców chciało nas oglądać- dodaje. - Pamiętam mecz z Górnikiem Wałbrzych. Wygraliśmy wcześniej sześć spotkań. Widzów przyszło tyle, że siedzieli na schodach, w przejściach między trybunami, stali na koronie stadionu.

Krzysztof Kamiński zapamiętał też dobrze schody prowadzące na trybuny od strony ul. Niciarnianej. Trenerzy często wykorzystywali je do treningów. Piłkarze biegali, skakali po tych schodach, by wyrobić wytrzymałość. - Ja też wykorzystywałem te schody do treningu! - śmieje się Władysław Żmuda, trener który zdobył z Widzewem mistrzostwo Polski i awansował do półfinału Pucharu Europy. Na widzewski stadion przyjeżdżał zanim został trenerem w tym klubie. Z innymi drużynami - Śląskiem Wrocław i Górnikiem Zabrze. - Pamiętam, że ten stadion to była twierdza nie do zdobycia przez inne zespoły - wspomina Władysław Żmuda. - Potem, gdy pierwszy raz zostałem trenerem Widzewa, to przegrałem tu tylko trzy mecze. To był jedyny w Polsce typowo piłkarski stadion. Kibice byli blisko piłkarzy. Słychać było ich różne okrzyki, ale też cudowny doping.

Podczas pobytu w Łodzi stadion Widzewa dla pochodzącego ze Śląska Władysław Żmudy był drugim domem. Mieszkał na Bałutach, ale codziennie rano przyjeżdżał na Widzew i był tu zwykle do wieczora. - Zazwyczaj pierwszy meldowałem się u pani Basi, która robiła mi kawę, potem jadłem tu obiad - opowiada były trener Widzewa. - Pani Basia to była dusza tego stadionu. Gdyby nie ona, to w stanie wojennym, gdy były kłopoty z dostaniem wszystkiego, pewnie bym zginął, Wieczorem Ludwik Sobolewski, chyba specjalnie dla mnie, by zorganizować mi wieczór, zapraszał na brydża. Oprócz prezesa, grał wiceprezes Przesmycki, często też zaproszeni goście. Czasem był to I sekretarz Komitetu Dzielnicowego PZPR na Widzewie. Graliśmy zwykle do 21. Ja przed taką partią brydża zaznaczałem, że zagram, jeśli nie będziemy rozmawiać o piłce. Inaczej nie byłby to dla mnie wypoczynek.

Pierwsze mecze pucharowe Widzew rozgrywał na stadionie ŁKS. Mało kto pamięta, że tam też rozgrywał spotkania jesienią 1975 roku, gdy awansował do ekstraklasy. Stadion przeszedł wtedy pierwszy remont. Kolejny miał miejsce w latach 90. Po nim Widzew mógł rozgrywać przy al. Piłsudskiego mecze w europejskich pucharach.

- To był wtedy jeden z najnowocześniejszych stadionów w Polsce! - przypomina Piotr Szarpak, dziś trener, wcześniej piłkarz, który w latach 90. dwa razy świętował z Widzewem mistrzostwo Polski.

Jego kolegą z drużyny był Andrzej Michalczuk, który w Widzewie zaczął grać w 1992 roku. Pamięta, że był wtedy jeszcze stary zegar. - Nie było krytej trybuny, jak i krzesełek na trybunach - dodaje.

Była za to pani Basia. Piłkarze przychodzili na stadion godzinę, czasem dwie przed treningiem. Pili w prowadzonej przez nią kawiarence kawę, rozmawiali na różne tematy. - Potem pani Basia gotowała nam obiadki - wspomina Andrzej Michalczuk. - Gdyby ściany tej kawiarenki mogły mówić, to wiele by powiedziały...

Trybuny stadionu Widzewa zawsze ściągały różnych notabli. Chętnie przychodził tu np. Bolesław Koperski, ówczesny pierwszy sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR. W latach 90. na widzewskich trybunach zasiadali łódzcy biznesmeni. Dziś wielu nazwisk nikt nie pamięta. Ale bywali też ludzie, o których potem można było przeczytać w sądowych kronikach. Gdy Widzew odnosił sukcesy, panowała moda na bywanie na tym stadionie. W Widzewie zakochiwali się kolejni prezydenci Łodzi: Marek Czekalski, Tadeusz Matusiak. Ale też szef łódzkiej Solidarności Waldemar Krenc, premier Leszek Miller, Stefan Niesiołowski, Mirosław Drzewiecki...

Teraz ten stadion przeszedł do historii. Kibice odliczają już pewnie dni od pierwszego meczu, który ich ukochany Widzew rozegra na nowym, nowoczesnym obiekcie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Stadion Widzewa przeszedł do historii. Wielki Ludwik, pani Basia, znakomici piłkarze, emocje... - Dziennik Łódzki

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki