Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Stanisław Terlecki: upadał w swym życiu kilka razy, czy tym razem uda mu się podnieść?

Anna Gronczewska
Stanisław Terlecki podczas audiencji kadry u Jana Pawła II w grudniu 1980 r., po słynnej aferze na Okęciu, która zakończyła jego reprezentacyjną karierę
Stanisław Terlecki podczas audiencji kadry u Jana Pawła II w grudniu 1980 r., po słynnej aferze na Okęciu, która zakończyła jego reprezentacyjną karierę Marek Wielgus/REPORTER/east news
Historia jego życia mogłaby być doskonałym scenariuszem filmu, filmu na którym na pewno nikt by się nie nudził. Tylko wciąż nie wiadomo, jakie miałby zakończenie. Niestety, nie ma pewności, że skończyłby się happy endem...

Zawsze był zdolny, niepokorny i chodził własnymi ścieżkami. Kiedy inni piłkarze mieli co najwyżej skończoną zawodówkę, on studiował historię. Gdyby nie kontuzja, a potem dyskwalifikacja, dwa razy grałby na mistrzostwach świata. Niestety, jego życie nie układało się tak, jak powinno. Teraz Stanisław Terlecki jest na kolejnym życiowym zakręcie. Czy z niego wyjdzie?

13 listopada tego roku skończy 60 lat. W dokumentach jako miejsce urodzenia ma wpisaną Warszawę. Mówił nam jednak przed laty, że nie czuje się warszawianinem. Dzieciństwo spędził w okolicach stolicy, w Piastowie, gdzie osiedli się po latach wędrówki pochodzący z Kresów rodzice- Teresa i Teofil.

- Nasza rodzina miała majątek w Stanisławowie, dlatego mam na imię Stanisław - wyjaśniał były reprezentant Polski w piłce nożnej. - Mój dziadek ze strony ojca, Józef, był oficerem w armii austro-węgierskiej. Babcia ze strony mamy nazywała się Wiktoria Chamier-Gliszczyńska. W naszej rodzinie dzieci musiały znać dwa - trzy języki obce i pobierać lekcje muzyki.

Po wojnie rodzina Terleckich osiadła w Piastowie koło Warszawy. Teresa i Teofil mieli troje dzieci. Jurek zginął tragicznie jako kilkuletnie chłopiec. Anna wyjechała do Australii. Staś był najmłodszy.

- Jestem warszawiakiem, ale przywiezionym z kapustą na targ - śmiał się Stanisław Terlecki. - Mama nie chciała rodzić mnie w powiatowym szpitalu, więc pojechała do Warszawy.

Do Łodzi trafił, gdy miał 19 lat. Wcześniej grał w Gwardii Warszawa. Wspominał, że mecz decydujący o pozostaniu klubu w ekstraklasie wypadł akurat w dniu jego ślubu. Na stadion zajechał więc cały orszak ślubny. Pan młody pojawił się na boisku w końcówce spotkania. Gdy Gwardia mecz zremisowała i spadła do drugiej ligii, pojawiła się propozycja ŁKS.

- Przyznam, że zadziwiła mnie odwaga działaczy ŁKS - opowiadał Terlecki. - Gwardia była klubem milicyjnym, jej prezesem wiceminister spraw wewnętrznych. Nie trzeba tłumaczyć, co wtedy to znaczyło. Nawet Legia nie odważyła się po mnie sięgnąć. Zgłosił się tylko ŁKS.

Były to czasy, gdy piłkarz nie mógł swobodnie zmieniać barw klubowych. Powodem transferu mogła być na przykład służba wojskowa. Mógł zmienić klub, gdyby był jedynym żywicielem rodziny.

- I gdybym zaczął studia na kierunku, którego nie ma w mieście zamieszkania - mówił. - Działacze wymyślili więc, że zacznę studia na kierunku... zajęcia praktyczno--techniczne. Odbywały się one w Zgierzu, więc dojeżdżałem na nie tramwajem. Były to bowiem czasy, gdy w drużynie ŁKS samochody miało może dwóch piłkarzy - Mirek Bulzacki i Janek Tomaszewski.

Mimo znalezienia przez ŁKS furtki w przepisach transferowych działacze Gwardii robili wszystko, by zablokować jego przejście do łódzkiego klubu. Piłkarz musiał na przykład zdawać normalne egzaminy wstępne na studia - z fizyki, matematyki, języka obcego.

- Nie mogło być żadnego ryzyka - twierdził Terlecki. - Bo Gwardia to wszystko mogła skontrolować i skontrolowała

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Terlecki kilka miesięcy trenował z ŁKS, ale nie mógł występować na boisku. Gwardia cały czas dawała mu się we znaki. Bywało, że w mieszkaniu pojawiali się milicjanci. Kazali mu się ubierać i iść z sobą. On wtedy dzwonił do działaczy ŁKS. Ci udzielali instrukcji, co ma robić, w sprawę włączali się ówcześni łódzcy notable i Terlecki zostawał w Łodzi.

- Wiele pomógł mi wtedy Edward Gliszczyński, prezes ŁKS - przyznawał były piłkarz. Z czasem Gwardia zrozumiała, że może na nim sporo zarobić i zdecydowała się go sprzedać. Pojawiły się oferty Ruchu Chorzów, Górnika Zabrze i Zagłębia Sosnowiec, z osobistą gwarancją Edwarda Gierka.

- Z Zagłębiem Sosnowiec już się dogadałem, oferowano mi pięć razy więcej niż ŁKS - opowiadał Stanisław Terlecki. - Miałem przygotowane mieszkanie, pakowałem się, gdy dostałem wiadomość, że jestem w ŁKS. Okazało się, w czasie spotkania Edwarda Gierka z łódzkim włókniarkami jedna z nich powiedziała, że jest sprawa Terleckiego. Mężowie skarżyli się, że nie może grać w ich ukochanym klubie. Postulat został zapisany i na drugi dzień byłem już piłkarzem ŁKS.

Klub dał Terleckiemu mieszkanie w wieżowcu przy ul. Inflanckiej 25. - Byłem chyba pierwszym lokatorem - wspominał. - Oprócz mnie mieszkał jeszcze gospodarz domu.

W ŁKS tworzyła się fajna paczka - przyszedł Henryk Miłoszewicz, Marian Galant, był przyjaciel Staszka - Grzegorz Ostalczyk, grali Tomaszewski i Bulzacki. Piłkarze dostawali kartki na obiady, najpierw do NOT-u, a potem do Spatifu. Latem, po treningu, wszyscy szli na basen Fala.

- Nie byliśmy świętoszkami - przyznawał Stanisław Terlecki. - Byliśmy do tańca i do różańca. Jak trzeba było grać, to graliśmy, jak ciężko trenować, to trenowaliśmy. A kiedy się bawiliśmy, to się bawiliśmy...

Opowiadał, że drużyna często zbierała się u pana Jarka, człowieka odpowiedzialnego za sprzęt w klubie. Zwykle zaczynało się tak, że przychodziło dwóch - trzech piłkarzy na piwo, potem dołączali następni. Pojawiały się kolejne piwa, potem skrzynki...

- Wieczorem bawiła się cała piłkarska Łódź - wspominał. - Ja jako jeden z najmłodszych razem z Grzywaczem jechałem do delikatesów po zaopatrzenie...

Takie imprezy trwały do północy. Po jednej z nich piłkarze nie mieli czym wrócić do domu. Stanisław Terlecki opowiadał, że jeden z kolegów wsiadł do małego ciągnika, który służył do pielęgnacji murawy.

- Załadował wszystkich na przyczepę i zawiózł pod Hotel Grand - dodał.

Piłkarz wspominał, że lubił wypić sobie z ojcem po lampce koniaku. Miał jednak duże kłopoty z kupieniem tego trunku.

- Jak zobaczyli mnie kibice, to zaraz stawali i mówili: Stasiu, pamiętaj, tylko nie pij! - wspominał. - Musiałem szybko, bez butelki, opuścić sklep. Nieraz wiele się natrudziłem, by kupić ten koniak.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Po imprezie piłkarze rano meldowali się na treningu. To, co robili wieczorem, nie przeszkadzało im w ćwiczeniach.- Myśmy byli z innego materiału - śmiał się.

Terlecki, kiedy zaczął grać w ŁKS, zmienił kierunek studiów - zajęcia praktyczno--technicze na historię. Najgorszy był pierwszy rok. Pomógł mu wtedy klub i załatwił korepetycje. - Trudno było pogodzić grę w piłkę ze studiami - przyznawał piłkarz. - Nieraz lufę dostałem, zdawałem egzaminy komisyjne. Prosiłem jednak działaczy, by nie pomagali mi w studiach. Każda taka pomoc przynosiła odwrotny skutek i kończyła się dwóją na egzaminie.

Stanisław Terlecki wspomina, że postrachem studentów były zajęcia z ekonomii i dr Jerzy Kropiwnicki. W pierwszym terminie oblewał 80 procent studentów.

- Ja zdałem, bo dr Kropiwnicki wyjechał na stypendium do Stanów Zjednoczonych - śmiał się były piłkarz ŁKS.

Piłkarz skończył studia, ale nie obronił pracy na temat wychowania rycerskiego, bo także wyjechał do Stanów.

Ale wcześniej był rok 1978...

Jan Tomaszewski, były bramkarz reprezentacji Polski, przez wiele lat grał w ŁKS z Terleckim. Mówi, że Staś był takim samotnym, białym żaglem.

- Miał swoje zdanie - twierdzi popularny "Tomek". - Niekiedy nie aprobował stanowiska drużyny, ale mu się podporządkowywał. Starał się być oryginałem, ale w pozytywnym sensie.

Były bramkarz opowiada, że kiedy wszyscy w drużynie czytali kryminały, słuchali Czerwonych Gitar czy Beatlesów, Stasio mówił, że słucha Beethovena czy czyta "Ulissesa" Jamesa Joyce'a.

- Jestem przekonany, że nie czytał tego "Ulissesa"! - śmieje się Jan Tomaszewski.- Mówił tylko tak, żeby być oryginalny.

Oryginalny był też na boisku. Wszyscy podkreślają, że nie należał do tuzinkowych piłkarzy. Miał wielki talent.

- Był niesłychanie wytrzymały, miał znakomitą technikę - twierdzi Jan Tomaszewski. - Była przed nim niesamowita kariera, ale o jego życiu zadecydowała kontuzja.

Była wiosna 1978 roku. Jacek Gmoch ogłosił właśnie kadrę na mundial w Argentynie. Znalazł się w niej Stanisław Terlecki. Był w znakomitej formie. Miał zająć w kadrze miejsce Roberta Gadochy. ŁKS grał akurat mecz z Polonią Bytom. Terlecki został sfaulowany w rogu boiska. Diagnoza grzmiała jak wyrok: uszkodzenie łękotki. Lewoskrzydłowy nie zdecydował się na operację. Pojechał na zgrupowanie kadry. Wydawało się, że wygra walkę z czasem, ale Gmoch nie zabrał go na mundial. Terlecki komentował w telewizyjnym studiu mecze polskiej reprezentacji.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

- Myślę, że gdyby pojechał na ten mundial, dobrze się zaprezentował, to zostałby piłkarzem światowego formatu - twierdzi Tomaszewski. - Tak się nie stało. Potem miał już tylko pretensje do losu.

Terlecki wyleczył kontuzję, wrócił do reprezentacji i zagrał w niej 29 meczów. W grudniu 1980 roku po słynnej aferze na Okęciu jako jeden z "bandy czworga", razem z trzema widzewiakami: Zbigniewem Bońkiem, Józefem Młynarczykiem i Władysławem Żmudą, został zdyskwalifikowany. Po latach mówił, że ustalili, że nie będą się odwoływać od wyroku Polskiego Związku Piłki Nożnej. Po kilku miesiącach usłyszał w telewizji, że kolegom cofnięto dyskwalifikację, a jemu utrzymano... To był najtrudniejszy okres w jego życiu. Został niemal bez środków do życia. - Miałem więcej czasu i mogłem zająć się studiami - mówił. - Zacząłem się dobrze uczyć, dostawałem nagrodę dziekana. A było ciężko. Prowadziliśmy otwarty dom, zawsze było u nas dużo gości. A z czasem trzeba było sprzedać butelki po coli, by mieć na życie...

W czasie strajków studenckich Terlecki zapewniał zaopatrzenie strajkującym. Raz złapano go, gdy przewoził bibułę. Został też nauczycielem historii w podstawówce, a potem w XXIII LO w Łodzi.

Zdecydował się jednak wyjechać do Stanów Zjednoczonych. Zaproszenie przysłał mu kolega z Łodzi Jacek Szczęsny. Po wielu staraniach dostał paszport i pożegnał Łódź. Wtedy kadra przygotowywała się do występu na mistrzostwach świata w Hiszpanii. On w Polsce nie mógł nawet trenować. Tak koło nosa przeszedł mu drugi mundial.

W Stanach osiedlił się w Pittsburghu. Grał w piłkę w hali. Ma też na koncie występy w słynnym nowojorskim Cosmosie, między innymi z Pele i Beckenbauerem. Do Stanów wyjechał z żona Ewą i dwojgiem małych dzieci - 4-letnim Maćkiem i 5-letnim Tomkiem. Za oceanem urodzili się Ania i Staś junior. - Tęskniłem za Polską - mówił Stanisław Terlecki. - Tam, w Ameryce, moim największym marzeniem było, by przejść ul. Piotrkowską.

Wrócili w 1986 roku. Maciek i Tomek lepiej mówili po angielsku niż po polsku. Zamieszkali w segmencie na Retkini, który kupili od znanej śpiewaczki operowej Teresy May-Czyżowskiej. Stanisław znów grał w ŁKS. Po kilku latach opuścili jednak Łódź.

- Żona chciała wrócić do Podkowy Leśnej, skąd pochodzi - tłumaczył piłkarz. - Obliczyła, że przeprowadzaliśmy się w sumie czternaście razy i w Podkowie chciała osiąść na stałe.

Stanisław Terlecki grał potem jeszcze w piłkę w Legii, Polonii Warszawa, gdzie w drugiej lidze występował razem z Maćkiem. Po zakończeniu kariery zajął się biznesem, był przedstawicielem amerykańskiej firmy, zajmującej się systemami antykorozyjnymi. Próbował prowadzić szkółkę piłkarską, był trenerem, a nawet prezesem klubu z Nadarzyna. Chciał zostać menedżerem, wyszukiwać futbolowe talenty. Próbował sił w polityce. Bezskutecznie kandydował do Sejmu z Ligii Polskich Rodzin i PSL.

Życie nie ułożyło się, tak jak trzeba. Terlecki rozstał się z żoną, miłością z licealnych czasów. - Nie mieszkamy razem od kilku lat, ale jesteśmy w stałym kontakcie - zapewniał kilka miesięcy temu w wywiadzie dla Onetu. - Często, praktycznie codziennie, do mnie dzwoni, wspiera mnie.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Terlecki nie mieszka już w Podkowie Leśnej. W prasie pojawiły się artykuły mówiące, że znalazł się na dnie. Pije, jest uzależniony od leków, odwróciły się od niego dzieci (Anna została śpiewaczką operową, Tomasz jest prawnikiem, Maciek był piłkarzem, a Stanisław junior przez krótki czas grał w ŁKS). Znajomi twierdzą, że przez lata był najlepszym ojcem na świecie. Dla dzieci zrobiłby wszystko, rozpieszczał je. Nie rozumieją, dlaczego tak się to ułożyło.

W wywiadzie dla Onetu Terlecki opowiedział, jak zaczął się początek zła. Było to już w połowie lat 90. - Wieczorem, kiedy wszyscy spali, ja robiłem podsumowanie dnia, układałem plan zajęć na kolejny dzień - mówił. - Wypijałem przy tym kilka piw. Po trzecim przestawałem układać plan, a zaczynałem bujać w obłokach. Zawsze to lubiłem, a piwo w tym pomagało. Marzyłem więc i wypijałem kolejnych kilka piw. Przed snem jeszcze brałem tabletkę. Tak to się ciągnęło dzień po dniu, rok po roku. W końcu wszystko przestało mnie bawić. Spotkania rodzinne, czas spędzany z wnukami. Później najchętniej z domu bym nie wychodził...

Mówił, że wiele razy podejmował leczenie. Ale zawsze był dla siebie najlepszym adwokatem. - Zamawiałem lekarza dodomu, żeby mnie odtruł - opowiadał. - Przychodził, rzucał okiem na walające się po podłodze puszki po piwie, coś komentował, a kiedy wychodził, ja szedłem do sklepu i kupowałem wódkę. W sumie osiem razy już lądowałem na odwyku, podłączali mnie pod kroplówkę, kilka dni tam poleżałem i wypisywałem się na własne życzenie. Najdłużej wytrzymałem pięć tygodni. W sierpniu znowu trafiłem na detoks.

Nie wie, dlaczego odwróciła się od niego rodzina. W wywiadzie dla Onetu mówił, że kiedy był ostatni raz w szpitalu, odwiedził go Maciej. - Reszta dzieci generalnie w ogóle się nie wtrąca - mówił. - Mają swoje życie, są zajęte własnymi sprawami. Mają też pewnie do mnie mnóstwo żalu, pretensji.

Mirosław Bulzacki, były reprezentant Polski w piłce nożnej, uczestnik słynnego meczu na Wembley, twierdzii, że Terlecki był dobrym kolegą, piłkarzem. Mieszkali blisko siebie i często się spotykali. - Były to wspaniałe czasy - mówi Bulzacki. - Staraliśmy się mu pomóc, ale to on przede wszystkim musi chcieć sobie pomóc. Dobrze by było, gdyby się pozbierał, wyleczył...

Jan Tomaszewski, Mirosław Bulzacki i wielu innych kolegów słyszało o problemach Stasia. Niektórzy próbowali mu pomóc, dawali pieniądze, zawozili jedzenie do Pruszkowa. I zauważali, że wygląda coraz gorzej.

- Bardzo mu współczuję, szkoda człowieka, ale każdy jest kowalem swego szczęścia - twierdzi Jan Tomaszewski. - Wierzę, że uda mu się wyjść z tych problemów.

Stanisław Terlecki
Urodził się 13 listopada 1955 roku w Warszawie. W piłkę zaczynał grać w warszawskim Polonezie. W ekstraklasie debiutował jako nastolatek w Gwardii Warszawa. Przez blisko osiem sezonów grał w ŁKS. W reprezentacji Polski rozegrał 29 meczów istrzelił siedem bramek

Księgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.plKsięgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.plKsięgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki