Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Stephane Antiga - Francuz, który pokochał Polskę z wzajemnością

Paweł Hochstim
Stéphane Antiga po dziesięciu zwycięstwach w Japonii wierzył, że zespół wygra Puchar Świata. Niestety, przegrał jedenasty mecz ..
Stéphane Antiga po dziesięciu zwycięstwach w Japonii wierzył, że zespół wygra Puchar Świata. Niestety, przegrał jedenasty mecz .. Sylwia Dąbrowa
Rok temu wygrał mistrzostwo świata, a w Pucharze Świata w Japonii jego drużyna przegrała jeden mecz. Stéphane Antiga ma najmocniejszą od lat pozycję wśród trenerów drugiej po piłkarskiej najważniejszej reprezentacji Polski.

Jeszcze niewiele ponad rok temu biegał po boisku w barwach PGE Skry Bełchatów, a jego nominacja wywołała w najlepszym razie uśmieszek politowania. No bo jak - czynny siatkarz ma poprowadzić reprezentację w pierwszych w historii mistrzostwach świata w Polsce? Dziś widać już, że albo szefowie Polskiego Związku Piłki Siatkowej wykazali się niezwykłym wizjonerstwem, albo mieli wiele szczęścia, że dali się namówić. I dzisiaj nikt już głośno nie powie, że to był błąd. Ba, nawet gdyby Antiga w Japonii zajął nie trzecie, a dalsze miejsce, to nikt nie odważyłby się go zwolnić.

A przeciwników przecież ma sporo, głównie wśród polskich trenerów, dla których zatrudnienie Antigi było największym szokiem, bo szkoleniowy debiutant zabrał im najlepszą posadę w Polsce. Z polskim środowiskiem przegrywali kolejno Raul Lozano, Daniel Castellani i Andrea Anastasi, ale Antiga jest górą. I dziś trudno wyobrazić sobie, co musiałoby się stać, żeby Francuz przestał być selekcjonerem polskiej drużyny.

Tym bardziej że już pokazał, iż potrafi radzić sobie w najtrudniejszych sytuacjach. Gdy z gry w kadrze zrezygnował Mariusz Wlazły, Antiga zadzwonił do Bartosza Kurka, z którym nie potrafił porozumieć się rok wcześniej i namówił go nie tylko na powrót do reprezentacji, ale i na zmianę pozycji. Nie ma Michała Winiarskiego? Antiga postanowił stworzyć klon „Winiara” z Michała Kubiaka, dodatkowo wzmacniając go mentalnie wręczeniem kapitańskiej opaski. Szukając wsparcia dla libero Pawła Zatorskiego, nie bał się odkurzyć Piotra Gacka, a gdy zabrakło Pawła Zagumnego, wyciągnął z siatkarskiego niebytu Grzegorza Łomacza.

Oczywiście, jego praca byłaby lepiej oceniona, gdyby reprezentacja Polski w Japonii wywalczyła, już nawet nie Puchar Świata, ale chociaż olimpijską kwalifikację. Trudno mieć jednak pretensje do Antigi, skoro jego zespół nie zawiódł w żadnym meczu, wygrał dziesięć spotkań, w tym z silnymi drużynami Rosji i Stanów Zjednoczonych, a przegrał tylko z Włochami, którzy wzmocnili się przed turniejem, powołując naturalizowanego Kubańczyka Osmany’ego Juantorenę. Antiga może dziś sobie żartować, że jeśli będzie miał w kadrze Wilfredo Leona - ma już polski paszport, a jego sprawa trafiła do Światowej Federacji Siatkarskiej - to z Juantoreną i spółką będzie mógł śmiało walczyć.

Siłą francuskiego szkoleniowca jest spokój oraz fakt, że potrafi dogadać się z każdym ze swoich podopiecznych, a przede wszystkim - co niektórych boli najbardziej - jest sprawiedliwy. Przez długie miesiące zarzucano mu, że faworyzuje siatkarzy, z którymi grał w Delekcie Bydgoszcz: Dawida Konarskiego i Andrzeja Wronę. Tymczasem Wrona powołania na Puchar Świata nie dostał, bo Antiga uznał, że lepiej do funkcji rezerwowych środkowych pasować będą Marcin Możdżonek i Karol Kłos. Z kolei Konarski wiele razy pomagał drużynie w bloku, a Kurek był w takiej formie, że zastępstwa nie potrzebował.

Od tygodni plotkuje się o konflikcie Antigi z Fabianem Drzyzgą. Coś pewnie na rzeczy było - Drzyzga nie ma łatwego charakteru - ale selekcjoner swoimi decyzjami nie pokazał, iż jest pamiętliwy. Ba, Drzyzga, choć można zarzucić mu wiele, jeśli chodzi o grę w Pucharze Świata, był podstawowym rozgrywającym, choć na początku turnieju Antidze wyrwało się, że funkcję tę pełni Łomacz.

Antiga uchodzi za człowieka, który - jeśli chce - dogada się z każdym. To w dużej mierze mogło zdecydować o tym, że PZPS powierzył mu tę funkcję, bo wiadomo było, że kluczem do sukcesu w mundialu jest powrót do reprezentacji Mariusza Wlazłego. Antiga do dzisiaj twierdzi, że oczywiście chciał, by atakujący wrócił do reprezentacji, ale nie musiał go do tego namawiać. W każdym razie jedno jest pewne - Wlazły chętniej wrócił do drużyny, którą dowodził Antiga, bo mógł mu w stu procentach zaufać.

Są oczywiście przykłady na to, że Francuz nie dogada się z każdym - Zbigniew Bartman czy rok temu Bartosz Kurek - ale śmiało można założyć tezę, że wtedy po prostu dogadać się nie chciał. Bartmana nigdy nie cenił, a Kurek nie był mu w tamtym czasie niezbędny. Selekcjoner bardzo dba o to, by w drużynie panowała doskonała atmosfera i woli zawodników być może o mniejszych umiejętnościach, ale takich, którzy będą pasowali do grupy. Choć rok temu twierdził, że Kurek przegrał rywalizację sportową, to można założyć, że powody były zdecydowanie inne.
Za Antigą przede wszystkim przemawiał jednak fakt, że był wielkim siatkarzem, jednym z najlepszych na świecie. Do tego grał przecież jeszcze niedawno, więc wszyscy obecni kadrowicze pamiętają jego występy i wiedzą, co to jest „antigówka”, czyli specyficzny rodzaj zagrywki. Wybitniejszego gracza zagranicznego od Francuza w polskiej lidze nigdy nie było, a młodsi kadrowicze, jak Artur Szalpuk, Mateusz Bieniek, Paweł Zatorski, czy Mateusz Mika, wychowywali się na jego grze. Zdecydowana większość obecnych reprezentantów grała albo z Antigą, albo przynajmniej przeciwko niemu. Zdecydowana większość z nich przeżyła notoryczne obijanie przez Antigę piłki o tworzony przez nich blok. Tym nie mogli pochwalić się Castellani czy Anastasi, którzy przecież w przeszłości też byli świetnymi siatkarzami.

Antiga trafił do PlusLigi w czasach, gdy były w niej mniejsze pieniądze niż dzisiaj, zespoły grały w gorszych halach i w ogóle Polska nie była wymarzonym miejscem do pracy dla światowej klasy siatkarza. Sam fakt, że Antiga zamienił Majorkę na Bełchatów świadczy o tym, że umie podejmować mądre decyzje, choć przecież nikt o zdrowych zmysłach nie zamieniłby gorącej i słonecznej hiszpańskiej wyspy na widok dymiących kominów. Gdy podpisywał kontrakt ze Skrą, odrzucił dużo lepszą finansowo ofertę rosyjskiego Uralu Ufa. Do dziś nie wie, co skłoniło go do gry w Polsce za mniejsze pieniądze, ale nie ma wątpliwości, że podjął słuszną decyzję. Decyzję, która miała bardzo wielki wpływ na jego życie po karierze.

Z Polski już nigdy nie wyjechał, bo gdy Skra zdecydowała się nie przedłużyć jego kontraktu, zamienił Bełchatów na Bydgoszcz, a dwa lata później wrócił do Skry. Odzyskał dla niej mistrzostwo Polski, zakończył karierę i został trenerem reprezentacji. Choć podkreślał, że jest bardzo związany z Bełchatowem, na stałe zamieszkał w Warszawie, skąd ma bliżej do siedziby Polskiego Związku Piłki Siatkowej. W przeciwieństwie do wszystkich swoich poprzedników zdecydowaną większość roku spędza w Polsce i jest częstym gościem na siatkarskich meczach.

Ale najważniejsza dla niego jest rodzina, jej rolę podkreśla na każdym kroku. Gdy był siatkarzem, po rozgrywanych w innych krajach meczach długie godziny spędzał przy telefonie lub Skypie, by uczestniczyć w rodzinnym życiu. Dziś, gdy jest trenerem, czasu ma na to dużo mniej, bo po meczach najczęściej siada ze swoim sztabem i przygotowuje analizę następnego rywala. Ale i tak zawsze pierwszy telefon wykonuje do żony. Jego dzieci wychowały się w Polsce i - choć paszporty mają francuskie - ich związki z Polską są oczywiste. Timote, syn selekcjonera polskiej kadry, razem z synem Miguela Falaski podczas wspaniałego dla naszych siatkarzy mundialu zawsze na cały głos śpiewał z kibicami „Polska, biało-czerwoni”.

Gdy Polska przegrała w środę w Tokio z Włochami, Antiga wyglądał na człowieka przybitego, ale od razu wskazywał pozytywy w swojej drużynie, które - bez wątpienia - turniej w Japonii pokazał. Biało-czerwoni w większości meczów radzili sobie znakomicie, a w środę trafili na genialnie grających Włochów, którzy rozegrali najlepszy mecz w turnieju.

- Pewnie możemy grać trochę lepiej, ale zauważmy, jak dobrze zagrali rywale - podkreślał Antiga.

Nie powiedział złego słowa o żadnym ze swoich żołnierzy, bo ci mu pokazali, że w wielu trudnych momentach może na nich liczyć. A takich momentów w jego pracy z polską reprezentacją będzie jeszcze więcej, bo porażka w Tokio nie sprawiła, że jego zespół przestał się liczyć. Przeciwnie, w styczniu znów będzie walczył o olimpijską kwalifikację, a gdy dostanie się do Rio de Janeiro, będzie wymieniany wśród kandydatów do medalu. Nawet złotego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki