Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Strajkowa Łódź, czyli jak walczyli o swoje prawa łódzcy robotnicy

Anna Gronczewska
Anna Gronczewska
Rok 1933.  W przemyśle włókienniczym ogłoszono strajk. Z każdym dniem strajkowało coraz więcej robotników
Rok 1933. W przemyśle włókienniczym ogłoszono strajk. Z każdym dniem strajkowało coraz więcej robotników Reprodukcja Grzegorz Gałasiński
1 Maja to święto robotników. Ci z Łodzi nie tylko ciężko pracowali, ale też potrafili zawalczyć o swoje prawa. Tak było za caratu, ale też po odzyskaniu przez Polskę niepodległości. Łódzcy robotnicy strajkowali też w czasach PRL-u. Strajki miały charakter przede wszystkim ekonomiczny.

Pierwsze i największe robotnicze protesty w Łodzi to bunt z 1892 roku i Rewolucja 1905 roku. Tę ostatnią nazywa się nawet Powstaniem Łódzkim. Michał Gauza, łodzianin zajmujący się między innymi popularyzacją wydarzeń z 1905 roku, mówił nam, że skala wystąpień mieszkańców Łodzi w tamtym czasie była swego rodzaju fenomenem.

- Mieliśmy do czynienia ze strajkami generalnymi, w których uczestniczył w zasadzie każdy pracujący łodzianin - powiedział nam w wywiadzie Michał Gauza. - Na ulice wyszło 80-100 tysięcy ludzi. Tego typu strajki, demonstracje odbywały się przez dwa lata. Skala tego zaangażowania obywatelskiego była czymś niespotykanym. W szerszym kontekście mówimy o pojawieniu się politycznego ducha w grupach społecznych, które wcześniej nie uczestniczyły w politycznym życiu. W czasie rewolucji to się zmieniło. Był to też zryw ważny dla Łodzi na różnych polach. Przyniósł ze sobą konsekwencje, który potem widzieliśmy w międzywojniu. W czasie rewolucji bojowcem z ramienia PPS-u był między innymi Aleksy Rżewski, który został potem pierwszym prezydentem Łodzi w niepodległej Polsce. I jako prezydent realizował postulaty rewolucjonistów, m.in. wprowadzenia powszechnego szkolnictwa. Podczas rewolucji walczył też Jan Kwapiński, który był ostatnim prezydentem przedwojennej Łodzi.

PRZECZYTAJ TAKŻE: Łódzkie obchody 35. rocznicy powstania Niezależnego Zrzeszenia Studentów

Tych wystąpień nie brakowało w okresie międzywojennym. Wielki strajk włókniarzy objął Łódź w 1933 roku. Oblicza się, że strajkowało około 70 tysięcy robotników, w tym 50 tysięcy w samej Łodzi. Do strajku dołączyli się też pracownicy zakładów włókienniczych z Pabianic, Ozorkowa, Zgierza, Piotrkowa, Zduńskiej Woli, Aleksandrowa czy Rudy Pabianickiej. Informowano, że w Łodzi częściowo pracowała tylko fabryka Izraela Poznańskiego, a także zakłady Ramischa.

Przyczyną strajku generalnego było między innymi nieprzestrzeganie zawartej wcześniej przez związki zawodowe i przemysłowców umowy zbiorowej. Fabrykanci zaczęli obniżać płace pracowników. W zależności od fabryki, pensje robotników zostały obniżone o 15 - 35 procent. To doprowadziło do tego, że związkowcy zaczęli grozić strajkiem. Jednocześnie protestowano przeciwko planom wprowadzenia 48-godzinnego tygodnia pracy i skróceniu urlopów. Uznano też, że „racjonalizacja pracy w przemyśle włókienniczym wprowadzona przez przemysłowców zwłaszcza w tkalniach i przędzalnia, zmusza robotników do wytężonej pracy, co odbija się na ich zdrowiu”.

Strajk rozpoczął się na początku marca 1933 roku. Niemal równocześnie zaczęły się negocjacje z przemysłowcami. Ci ostatni zaproponowali swoje warunki. Robotnicy nie godzili się jednak na proponowaną przez fabrykantów obniżkę płac, która miała sięgać od 15 do 20 procent zarobków. Przemysłowcy tłumaczyli ten krok kryzysem gospodarczym, który objął świat. W sprawę angażowała się Warszawa. Jeżdżono na rozmowy do znajdującego się tam Inspektoratu Pracy.

Podczas tych negocjacji przemysłowcy stwierdzili, że są gotowi zawrzeć nową umowę zbiorową. Ale na ich warunkach. Proponowali wtedy, że w dziale farbiarni zarobki będą obniżone o 15 procent, w dziale wykańczalni - o 17 procent, a w tkalni - o 20 procent. Przedstawiciele związków odrzucili te propozycje. Tymczasem podczas strajk trwał, dochodziło do dramatycznych wydarzeń, które miały miejsce między innymi w Pabianicach. Doszło tam do zamieszek. Część ówczesnej łódzkiej prasy, oskarżyła o ich wywołanie komunistów.

„Pod wpływem niepokojących wiadomości o rokowaniach w kierunku likwidacji strajku pabianiccy komuniści po krótkim wiecu tak opanowali sytuację, że sprowokowali rozchodzących się robotników do utworzenia nielegalnego pochodu, który wnosząc antypaństwowe okrzyki zaczął maszerować ulicami miasta - tak te wydarzenia relacjonowała „Ilustrowana Republika”. - Tłum 2000 osób przechodząc ul. Moniuszki na widok zbliżającego się ul. Narutowicza oddziału policji, zwrócił się w kierunku oddziałów organów bezpieczeństwa i zaatakował je strzałami z rewolweru, raniąc kilku policjantów. Równocześnie z przyległych dachów i okien posypały się na głowy policji ciężkie przedmioty, kamienie.”

Reporterzy podkreślali, że nie pomogło użycie gazów łzawiących, salwa ostrzegawcza. Tłum bowiem coraz silniej napierał na policjantów.

„Policjanci musieli oddać kilkanaście strzałów w kierunku tłumu - czytamy w „Ilustrowanej Republice”. - Na skutek tego zabitych zostało pięciu manifestantów, a kilku raniono...”

Do zajść doszło też na Wodnym Rynku w Łodzi. W znajdującym się tam kinie oświatowym odbywał się wiec robotników.

„Na samym Wodnym Rynku zaczęły się zbierać tłumy, podżegane przez komunistów, by nie dopuścić do zlikwidowania zatargu w przemyśle włókienniczym - pisała o tych zdarzeniach „Ilustrowana Republika”. - Demonstranci przyjęli wobec policji postawę zaczepną i zaczęli obrzucać ją kamieniami. Mimo prowokujących wystąpień, policja bez użycia broni rozpraszała demonstrantów.”

Po południu tłum zaczął się zbierać na ulicy Rokicińskiej. Miało tam przyjść kilka tysięcy osób. Tłum zaatakował kamieniami policję. W jej kierunku padło kilka strzałów.

„Policja w obronie własnej też musiała użyć broni!” - zauważali dziennikarze.

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ: Strajk MPK Łódź w 1980 r. Na ulice wyjechały tramwaje i autobusy

Policjanci śmiertelnie ranili Jadwigę Wojciechowską. Ranni zaś zostali: Regina Kobryńska, Stanisław Szmuk vel Rybak i Józef Borowski. Cała trójka po opatrzeniu ran została zwolniona do domy.

Przedłużający się strajk sprawił, że coraz cięższa stawała się sytuacja rodzin strajkujących robotników.

„Około 60 tysięcy rodzin żyje w straszliwej nędzy! - pisał w specjalnej odezwie Komitet Pomocy Rodzinom Strajkujących. - A są to przecież rzesze robotnicze, które trudem swoim dźwigały przemysł naszego miasta, na których i w przyszłości oprzeć się będzie musiało nasze życie gospodarcze. Obywatele, nie pozwólmy im staczać się w przepaść rozpaczy i niedoli. Niech ludzi dobrej woli zorganizują zbiórkę na rzecz pomocy dla rodzin włókniarzy! Samorząd miasta Łodzi przeznaczył na ten cel 100 tysięcy złotych. Z zebranych pieniędzy zorganizowane będzie rozdawnictwo żywności za pośrednictwem sklepów spółdzielni Społem.”

Tymczasem strajk włókniarzy się przeciągał. Interweniował między innymi Aleksander Hauke-Nowak, wojewoda łódzki, który starał się, by negocjacje przemysłowców i włókniarzy zakończyły się sukcesem. Zaproponował między innymi zwaśnionym stronom arbitraż rządu.

Po niemal czterech tygodniach strajk łódzkich włókniarzy wreszcie się zakończył. Podpisano nową umowę zbiorową. Na jej mocy zarobki łódzkich włókniarzy obniżono. Obniżki sięgały od 12 do 15 procent wynagrodzenia, w zależności od miejsca zatrudnienia, to znaczy czy była to przędzalnia, farbiarnia, czy wykańczalnia.

W marcu 1936 roku znów wybuchł strajk w łódzkich zakładach włókienniczych. Tym razem strajkowano, bo przemysłowcy nie przestrzegali podpisanej wcześniej umowy zbiorowej. Obliczano, że do strajku przystąpiło 65 tysięcy robotników, z tego ponad 46 tysięcy w Łodzi. Strajkowało 341 zakładów. M.in unieruchomiono całkowicie fabryki Scheiblera i Grohmana, Geyera, Karola Eiserta.

Jeszcze wcześniej, bo na początku 1932 roku, w Łodzi zastrajkowali tramwajarze. Strajk uznano za nielegalny, bo nie przeprowadzały go związki zawodowe. Obliczano, że w Łodzi jest około 1500 pracowników tramwajowych, z których 440 należy do związku klasowego, a 200 do związku „Praca”. Tramwajarze żądali m.in. nieskracania urlopów, pozostawienia im wolnych dni w uroczyste święta, jak pierwszy dzień Bożego Narodzenia i Wielkanocy, a jeśli by mieli wtedy pracować, to chcieli dodatkowej zapłaty.

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ: 35. rocznica wybuchu strajku okupacyjnego w MPK-Łódź

Zauważano, że w komitecie strajkowym wpływy posiadają tzw. wrogie elementy. Między innymi Kazimierz Krawczyk, były prezes związku zawodowego tramwajarzy, mieszkaniec ul. Targowej. Uznano, że ma on powiązania z komunistami. Policja zaczęła obserwować jego mieszkanie. Dzięki temu wpadli na ślad kuriera, który prosto z mieszkania Krawczyka udał się do Warszawy, by uzyskać wskazówki od komunistycznej centrali. W ślad za nim podążył przebrany za kobietę... policyjny wywiadowca. Dzięki temu ujęto delegowanego ze stolicy do Łodzi męża zaufania Komunistycznej Partii Polski. Miał on dostarczyć strajkującym tramwajarzom 17 tysięcy złotych, by mogli rozszerzyć akcję strajkową. Wiózł też ze sobą kilkanaście tysięcy odezw komunistycznych.

Brak komunikacji stał się dla miasta dużym problemem. Dlatego zamiast tramwajów na ulicach pojawiła się zastępcza komunikacja autobusowa. Jednocześnie dyrekcja Kolei Elektrycznych Łódzkich stwierdziła, że skoro strajk jest nielegalny, to zwalnia strajkujących, a na ich miejsce przyjmie nowych pracowników. Ale dla starych zostawiono furtkę. Będą przyjęci jeśli przerwą strajk i do 5 lutego zgłoszą się do dyrekcji... Na początek zgłosiło się około 300 tramwajarzy, byli to głównie ci, którzy niedługo mieli przejść na emeryturę. Za nimi poszli następni. Tak strajk łódzkich kolejarzy został zakończony.

W lutym 1937 roku rozpoczął się strajk w Widzewskiej Manufakturze. Jej robotnicy domagali się podwyżek. Ogłosili strajk włoski. Przez osiem godzin stali przy maszynach i nic nie robili.

Z okresu powojennego pamiętamy głównie o strajkach z 1980 roku, ale w Łodzi było ich znacznie więcej. Jak podaje prof. Krzysztof Lesiakowski z UŁ w książce „Strajki robotnicze w Łodzi 1945 - 1976” w tym czasie wybuchło ich ponad sześćset! Wiele strajków miało miejsce w latach czterdziestych.

- Łódzcy robotnicy strajkowali głównie po to, by poprawić swoją złą sytuację materialną - wyjaśniał nam Leszek Próchniak z łódzkiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej. - Największe miały miejsce w maju i lipcu 1946 roku, a potem we wrześniu 1947 roku.

Te strajki z lat czterdziestych nie miały podłoża politycznego. Łódzcy robotnicy, mający duże tradycje strajkowe z czasów przedwojennych, przerwami w pracy próbowali wymusić na nowej władzy lepsze warunki pracy, wyższe płace.

- Trzeba pamiętać, że warunki pracy w łódzkim przemyśle były bardzo trudne, fabryki dysponowały przestarzałym parkiem maszynowym - zauważa Leszek Próchniak. - Strajkowało wtedy wiele łódzkich fabryk. Nikt jednak nie wychodził na ulicę, władze nie obchodziły się brutalnie ze strajkującymi. Nikogo za strajk nie osadzano w więzieniu. Najwyżej zwolniono z pracy przywódców takiego strajku.

Do poważnego strajku w Łodzi doszło latem 1957 roku. Wtedy na przerwanie pracy zdecydowali się łódzcy tramwajarze. Walczyli o podwyżkę płac. Ale na to co wydarzyło się w sierpniu wpływ miał incydent z kwietnia 1957 roku. W Wielkanoc łódzcy tramwajarze nie wyjechali z zajezdni. Chcieli podwyżek, ale też zróżnicowania płac. By inaczej zarabiali motorniczowie, konduktorzy, kontrolerzy czy robotnicy zatrudnieni w zajezdniach. Oburzyło ich też to, że pensje pracowników umysłowych wzrosły o ponad 40 procent, a na przykład motorniczych niewiele ponad 10. Jak pisze w swej książce prof. Krzysztof Lesiakowski, tamten spór zażegnano, ale iskierka buntu dalej się tliła. Do swych żądań z kwietnia tramwajarze powrócili w czerwcu 1957 roku. Podczas zebrania pracowniczego zapytali dyrekcję kiedy ta sprawa zostanie rozwiązana. Usłyszeli, że mają poczekać do września lub października. Tyle, że dyrekcja MPK udzieliła takiej odpowiedzi bez wiedzy Ministerstwa Gospodarki Komunalnej.

PRZECZYTAJ TAKŻE: 35. rocznica wybuchu strajku studentów w Łodzi

Tymczasem na początku sierpnia okazało się, że nie ma pieniędzy na podwyżki dla łódzkich tramwajarzy. Dowiedzieli się o tym przedstawiciele MPK, którzy pojechali do Warszawy na spotkanie do Ministerstwa Gospodarki Komunalnej.

- Jednocześnie ogłoszono podwyżkę cen, między innymi alkoholu - mówił nam Leszek Próchniak. - A pieniądze z tej podwyżki miały być przeznaczone na podniesie pensji tramwajarzy. Tak przynajmniej oficjalnie tłumaczono.

5 sierpnia odbyło się zebranie załogi MPK. Poinformowano na nim pracowników o całej sytuacji. W zebraniu tym brali udział przedstawiciele Komitetu Łódzkiego PZPR. Informacja o braku podwyżek oburzyła tramwajarzy i innych pracowników MPK. 11 sierpnia 1957 roku miało się odbyć zebranie wszystkich zatrudnionych w łódzkim Miejskim Przedsiębiorstwie Komunikacyjnym. W nocy z 11 na 12 sierpnia w zajezdni przy ul. Tramwajowej rozpoczęło się zebranie pracowników MPK. Wzięło w nim udział około 1200 osób. Czesław Wawrzyński, ówczesny prezes MPK, obiecał, że tak jak zapowiadano, konduktorzy i motorniczowie dostaną jesienią podwyżkę. Nie chciał jednak tego potwierdzić na piśmie. Wtedy załoga MPK zażądała, by przyjechali do niej przedstawiciel KŁ PZPR oraz Prezydium Rady Narodowej miasta Łodzi. Na miejsce przybyli Karol Krajski, ówczesny I sekretarz KŁ PZPR i Edward Kaźmierczak, przewodniczący Rady Narodowej Miasta Łodzi. Ale i ich rozmowy z tramwajarzami nie przyniosły skutku. Pracownicy MPK zakomunikowali, że chcą rozmawiać z przedstawicielem ministerstwa. Miał nim być Stanisław Sroka, wiceminister gospodarki komunalnej. Około godziny 4 nad ranem podjęto decyzję o strajku. Tramwaje nie wyjechały w trasę z zajezdni przy ul. Tramwajowej i Dąbrowskiego. Początkowo pracowały inne łódzkie zajezdnie. Ale około godziny 9.00 rano 12 sierpnia 1957 roku i one przestały. Komunikacja miejska w Łodzi przestała funkcjonować. Strajk tramwajarzy stał się faktem.

Jak jednak zauważył prof. Krzysztof Lesiakowski, władza nie chciała pokojowo zakończyć tego strajku. Świadczyła o tym nie tylko mobilizacja łódzkiego Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Zarządzono bowiem alarm dla ZOMO. Krzysztof Lesiakowski obliczył, że przeciwko załodze MPK liczącej około 5000 pracowników wystawiono 337 funkcjonariuszy. 12 sierpnia, około południa w na ul. Tramwajowej pojawił się oczekiwany przez tramwajarzy wiceminister Sroka. W tym samym czasie milicja, ZOMO i KBW przypuścili atak na zajezdnię przy ul. Dąbrowskiego. Przeciwko pracownikom MPK użyto gazu łzawiącego. Części z nich udało się uciec i dotarli na spotkanie przy ul. Tramwajowej. Opowiedzieli co stało się przy ul. Dąbrowskiego. Nie można było już dalej prowadzić zebrania, a wiceministra Srokę trzeba było wyprowadzić z sali.

Na reakcję nie czekano długo. Jak podaje prof. Lesiakowski, prawdopodobnie 13 sierpnia, o godzinie 13.00 KŁ PZPR uzyskał zgodę władz centralnych na siłowe rozwiązanie strajku.

14 sierpnia o godzinie 2.00 w nocy, nastąpił szturm służb bezpieczeństwa na łódzkie zajezdnie. Nie było kłopotów z zajęciem zajezdni w Helenówku, Brusie i Chocianowicach. Po 10 minutach służby bezpieczeństwa weszły do zajezdni przy ul. Dąbrowskiego. Zacięte walki toczono zaś o zajezdnię przy ul. Tramwajowej. Pierwszy szturm milicji i ZOMO nie powiódł się. Tramwajarze wyszli z tego starcia zwycięsko. Za drugim razem już niestety nie mogli ogłosić zwycięstwa. Służby bezpieczeństwa zajęły zajezdnię przy ul. Tramwajowej. Rankiem na ulicę Łodzi wróciły tramwaje...

Leszek Próchniak opowiadał, że po tych wydarzeniach aresztowano sześćdziesięciu pracowników MPK, odbyły się procesy sądowe, zapadły wyroki skazujące. Wiele osób zwolniono z pracy.

Potem przyszła jeszcze fala strajków w 1971 roku, w tym łódzkich włókniarek. Aż nadszedł 1980 rok...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki