W trzeciej klasie wielu z moich uczniów zapisuje się na kurs prawa jazdy. Domyślam się, że w nagrodę za dobrze zdaną maturę dostają od rodziców pierwszy samochód - mówi Maria Włodarczyk, dyrektor III Liceum Ogólnokształcącego w Łodzi. Wczoraj namówiliśmy ją, aby pokazała nam własne "świadectwo dojrzałości". W nagrodę za zdane egzaminy mogła jechać z koleżanką na 6 tygodni do rodziny mieszkającej nad morzem.
- Tu mam trójkę na koniec ostatniej klasy. Z chemii - pokazuje dyrektorka ogólniaka, którego atutem są m.in. mocne klasy biologiczno-chemiczne. Nnauczyciel chemii w VIII LO nazywał przyszłą dyrektor "oazą nieuctwa", więc ma ona teraz ogromny szacunek dla swoich piątkowiczów i szóstkowiczów z tego przedmiotu.
- Moją najmocniejszą stroną zawsze był język niemiecki - mówi dyrektor Włodarczyk, która po maturze w 1977 r. skończyła germanistykę. W VIII LO wybrała klasę z aż z sześcioma godzinami niemieckiego. Takie oddziały zaczęły powstawać w całej Polsce jako jeden z efektów spotkań Edwarda Gierka z Willym Brandtem, kanclerzem RFN, chociaż klasa Włodarczyk szlifować język jeździła do NRD.
Na świadectwie Włodarczyk znaleźliśmy też piątkę z propedeutyki nauki o społeczeństwie.
- To była taka wiedza o społeczeństwie w PRL. W ramach tego przedmiotu mieliśmy przygotowanie do życia w rodzinie socjalistycznej i na tych godzinach dowiedziałam się przed gwiazdką, że najlepszym prezentem dla ojca są zawsze własnoręcznie zrobione kapcie z filcu - mówi pani dyrektor. Z przysposobienia obronnego ma czwórkę, choć myliła krok defiladowy. Na koniec pokazuje na świadectwie trójkę z pisemnego polskiego na maturze. Dostała ją, bo popełniła dwa błędy ortograficzne w wypracowaniu. Wówczas trzeci byk sprawiał, że nie zdawało się matury.
Ortograficzną wpadkę zaliczył też Janusz Bąk, dyrektor XXI LO i autor książek o nauce języka polskiego. - W 1965 r. na koniec ostatniej, 11 klasy, dostałem tylko czwórkę, bo pamiętliwy nauczyciel nie mógł wybaczyć, że parę lat wcześniej na dyktandzie napisałem słowo "samochód" przez "u" - wspomina Bąk.- Po roku szkolnym nie dostawałem żadnych "grantów" za dobre wyniki, ojciec mówił, że nauka to moja praca.
Dyrektor Bąk był świetny z matematyki, za to nie wzleciał nad dostateczny z łaciny.
- Raz na jednej lekcji dostałem cztery dwójki. Piewszą za błąd w zadanym tłumaczeniu, drugą za nieznajomość słówka, kolejną za zapomnianą regułkę gramatyczną, a ostatnią za to, że zacząłem się z tego wszystkiego głośno śmiać - wspomina Bąk.
Z wychowania fizycznego miałby trójkę, bo nauczyciel za młodym Bąkiem nie przepadał. - Odkryłem, że trzyma gołębie niezbyt zgodnie z przepisami. Na szczęście biegałem na 90 metrów przez płotki, więc w ostatniej klasie mam na świadectwie czwórkę - mówi Bąk.
- Po rozdaniu świadectw chodziło się z rodzicami na lody - wspomina Jadwiga Zareda, maturzystka z 1961 r. w XX LO, które wtedy mieściło się na Rudzie. - Nagrody dla najlepszych fundowała szkoła wraz z rodzicami. Było bardzo patriotycznie, pamiętam, że prymusi dostawali na własność pełne wydania "Trylogii" czy "Pana Tadeusza".
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?