Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Świerczewski: Zastąpię Smudę, ale nie wcześniej niż po Euro 2012

Redakcja
Piotr Świerczewski w barwach ŁKS-u
Piotr Świerczewski w barwach ŁKS-u Paweł Nowak
Z Piotrem Świerczewskim, 70-krotnym reprezentantem Polski, rozmawia Cezary Kowalski.

W końcówce minionego sezonu prowadził Pan Znicz Pruszków. A kiedyś zarzekał się, że kariera trenerska kompletnie Pana nie interesuje...
Piotr Świerczewski: Wie pan, ja zawsze miałem tysiąc pomysłów na życie. I piłka nożna wcale nie przesłaniała mi całej reszty. Po tym, jak skończyłem grać, zaczęło mi brakować adrenaliny. Tych emocji, jakie daje piłka. Można prowadzić biznesy, pływać jachtem, ale piłka to jednak piłka. Nie muszę być trenerem, ale jednak chcę.

Ma Pan jakieś trenerskie papiery?
Na razie nie. Ale jesienią będę zdawał egzaminy.

Po czym wnosi Pan, że będzie dobrym trenerem?
Jeśli weźmiemy pod uwagę moje doświadczenia z życia w drużynie, to przerastam o klasę większość trenerów, którzy mnie prowadzili. A w kwestii doświadczeń typowo futbolowych to jakieś dwie klasy. Ja nie będę dobrym trenerem, ja będę bardzo dobrym trenerem.
Jak zwykle Pan skromny...
Mówię, jak jest. Jeszcze co prawda nie jestem trenerem dyplomowanym, ale wiem, jak przygotować drużynę, poprowadzić ciekawe treningi, zmobilizować zawodników. Naprawdę mam solidną bazę.

Jako zawodnik nie należał Pan do świętoszków. A teraz będzie Pan wymagał dyscypliny? Sądzi Pan, że młodzi piłkarze nie pamiętają już słynnego "Świra"?
Tyle lat grałem w piłkę w poważnych klubach, więc chyba taki nieprofesjonalny nie byłem. Owszem, jako trener będę surowy i wymagający, ale profesjonalizm interpretuję trochę inaczej niż wielu polskich trenerów. Profesjonalizm to nie jest kara za dwie minuty spóźnienia na zbiórkę. To nie jest 10 tysięcy kary za dwa kilogramy nadwagi po wakacjach. I tego typu pierdoły. Fakt, że zawodnik dobrze zje podczas przerwy, zabawi się, wyluzuje, to nie jest grzech. W Anglii wszyscy wracają z nadwagą. A zgubienie paru kilogramów podczas treningów to pestka.
Alkohol?
Nie ma mowy, aby ktoś pijany przyszedł na trening. Z drugiej strony, wolę, aby po wygranym meczu moi piłkarze potrafili się cieszyć, zintegrować. Wolę wiedzieć, że zabawiali się po meczu, i np. w poniedziałek im odpuścić. Niż stwarzać sztuczne bariery, a później dziwić się, dlaczego nie mają siły biegać, i nie znać dnia ani godziny, kiedy pójdą w tango. Balangowanie powinno być kontrolowane.

A nie można by tak wymagać od piłkarzy całkowitej abstynencji?
Niech pan nie żartuje. Piłkarze jak świat światem pili, piją i pić będą. Jedni wino, inni wódkę, jedni więcej, inni mniej. Chodzi o to, aby generalnie nie przeginać.

Tomasz Wieszczycki, Pana kolega, a także w pewnym momencie przełożony w ŁKS, swego czasu ustawił przed szatnią alkomat...
Chodziło o to, aby pokazać, że klub czuwa nad tym, co dzieje się w drużynie, a nie po to, aby kogoś konkretnego złapać na bańce. Ja w każdym razie z alkomatów nie będę korzystał.
W swojej karierze zawodniczej darł Pan koty z trenerami. Z Maciejem Skorżą, Czesławem Michniewiczem, Jackiem Zielińskim...
Eee tam! Od razu darł koty. Po prostu miałem inne zdanie w niektórych kwestiach. W związku z tym, że jesteśmy rówieśnikami, dyskutowaliśmy. Może trochę bardziej otwarcie.

Piłkarze powinni się bać trenera?
Nie, ale powinni mieć dla niego szacunek, nie tylko z powodu sprawowanej funkcji, ale także jako człowieka. Nie mam zamiaru być trenerem zamordystą, ale też nie widzę możliwości, aby podczas zajęć zwracali się do mnie na ty. Nawet ci zbliżeni do mnie wiekiem.

Jakie odniósł Pan wrażenia po pierwszych tygodniach pracy w Pruszkowie?
Kapitalne. Widziałem, jak z dnia na dzień oni rosną w oczach. Poprawiają się, robią postępy, inaczej zaczynają podchodzić do meczów. Jednego dnia pewien zawodnik systematycznie przegrywał walkę jeden na jednego, a drugiego już wygrywał. To niesłychanie przyjemne - chodzi mi o świadomość, że jako trener masz na to wpływ. Dlatego ta praca tak bardzo mnie kręci. Tak, chcę być trenerem!

Skoro było tak pięknie, to dlaczego już Pan nie jest trenerem Znicza?
Musiałbym użyć słów nieparlamentarnych, a nie chcę.
Wciąż jesteśmy daleko za zachodnimi klubami w kwestiach organizacyjnych?
Wcale nie. W Pruszkowie jest bardzo dobra baza, w Warszawie, Grodzisku Wielkopolskim i innych miejscach tak samo. Baza to jest podstawa, dzięki niej futbol w Polsce powinien ruszyć z miejsca. Jako pierwszy zrozumiał to Zbigniew Drzymała. Wybudował w Grodzisku doskonały obiekt i mimo że miał przeciętną drużynę, to systematycznie grał w pucharach. A jak my w ŁKS mieliśmy się poprawiać, skoro przychodziło nam przygotowywać się do wiosny na czymś zielonkawym, zmrożonym, szumnie nazywanym murawą?

Skoro w tych kwestiach zbliżamy się do Europy, to czego brakuje naszym piłkarzom?
Pewności siebie. Te chłopaki naprawdę sporo umieją. Widzę, jak podczas treningów prezentują się znakomicie, a później nie potrafią tego przełożyć na mecze. Raz wychodzi, ale cztery razy nie. Nie wiem, jaka jest tego geneza. Chyba jakieś kompleksy czy złe przygotowanie mentalne. Od juniorów wymaga się zwycięstw za wszelką cenę. Boją się podczas meczu popełnić błąd, boją się ryzyka.

A przygotowanie fizyczne?
Fizycznie nie odstajemy. Możemy biegać tyle samo, co najlepsi w Europie, w takim samym tempie. Inna rzecz to koordynacja ruchowa, która jest katastrofalna, no i przygotowanie taktyczne. Mówiąc w skrócie: od naszych piłkarzy wymaga się, aby biegali prosto. A futbol to też zagrania do tyłu do boku, trochę kombinacji, sprytu.

Czyli winni trenerzy?
Raczej ci, którzy są odpowiedzialni za to, że tym trenerom na najniższych szczeblach juniorskich w regionach płaci się takie grosze. Naprawdę trudno, aby wszyscy mieli ochotę za parę stówek angażować się w te treningi z juniorami bez reszty. Owszem, są tacy, ale to nie jest reguła.

A trenerzy seniorów?
Też tutaj powinno wpłynąć trochę świeżej krwi. Potrzeba innego podejścia do zawodu, innego spojrzenia. Oczywiście mam tu na myśli swoją osobę (śmiech).
Jak daleko sięgają Pana trenerskie ambicje?
Chciałbym zastąpić Franka Smudę. Mam tylko wątpliwości, czy uda mi się to osiągnąć już przed Euro 2012.

Podoba się Panu praca obecnego selekcjonera?
Zachwycony nie jestem. Nie wiem, dlaczego trener podnieca się po meczach z trzecią drużyną Argentyny i drugą Francji. Moim zdaniem z Argentyńczykami piłkarsko, w kwestii jakości gry, byliśmy słabsi. Nie brakowało nam tylko skuteczności. Z Francuzami polegliśmy już za to na obu frontach. Z drugiej strony nie zamierzam być smutasem, któremu się wszystko nie podoba. Franek jest w połowie drogi, zostawmy go już. Niech siedzi na swoim stołku spokojnie. Będziemy go rozliczać po mistrzostwach.
Mamy kolejną falę powrotów starszych zawodników do polskiej ekstraklasy...
Ja popełniłem swój największy błąd w karierze, że wróciłem. Nasze kluby były wtedy tak przaśne, że płakać się chciało. Ani pieniędzy, ani bazy. Wszystko na słowo honoru, kompletna amatorka. Pamiętam, jak w Lechu był w pewnym momencie taki bałagan, że nie płacili za hotele, w których przebywaliśmy. Nie mam teraz nawet pewności, czy kilkakrotnie nie musieliśmy z nich potajemnie uciekać. Wszyscy wszystkich oszukiwali. Nagminnie ludzie robili się w konia. Prowizorka. Pamiętam, jak podszedł do mnie dziennikarz po meczu Legii z Lechem i podniecony pyta, czy podobała mi się oprawa, atmosfera, no i w ogóle. Spodziewał się, że na mnie po latach gry na Zachodzie zachwyci fakt, że na jakiś obskurny stadion przyszło 10 tys. ludzi, którzy rzucili w swoim kierunku parę k...ew. Noo, rzeczywiście wspaniała oprawa. Przecież lepiej niż nasze ówczesne hity wyglądają mecze przeciętnych drużyn w Anglii, we Francji czy w Niemczech. I ja nie mówię o Marsylii, Schalke czy Manchesterze. Ale np. o klubach klasy Wolfsburga czy Hoffenheim.

Czyli Żewłakow i inni źle zrobili, wracając?
Bardzo dobrze zrobili. Teraz są inne czasy. Zmieniło się na lepsze. Teraz to ja bym chciał grać w polskiej ekstraklasie. Ładne stadiony, można kulturalnie wziąć rodzinę, coś wypić, zjeść. Ci starzy piłkarze wniosą do gry nową jakość. Pewnie, że Żewłakow nie będzie już tak biegał jak kiedyś, ale on nie musi tego robić. Młodzi mają zap...ać i uczyć się od nich. To jest model wymyślony przez Japończyków. Oni z całą świadomością sprowadzali do swojej J-League doświadczonych zawodników i płacili im po kilka milionów. Nikt nie wymagał, aby wypruwali sobie żyły i biegali po sześć kilometrów podczas meczu. Chodziło o to, aby wskazali kierunek, pokazali to coś, podnieśli jakość. Wiem, bo tam byłem. I mam do Japończyków ogromny szacunek. My w Polsce po takim tsunami nie podnieślibyśmy się przez 20 lat.

Nie za dużo się płaci piłkarzom w polskiej lidze?
Bierze się tyle, ile dają. Można dyskutować na temat praw rynku. Ale jeśli taki prezes Polonii Wojciechowski umówił się ze Smolarkiem na 400 tysięcy euro, to powinien mu płacić i mieć honor, a nie robić wygibasy, aby się z tego wykręcić.

Może myślał, że Ebi za taką kasę strzeli mu przynajmniej z 10 goli...
To coś u niego z tym myśleniem nie tak. Trudno, aby piłkarz był wybitny, skoro w słabym greckim klubie był bardzo przeciętny. Ale jak już podjąłeś decyzję, że cię na takiego zawodnika stać, to dotrzymaj umowy i płać, a nie płacz. Mam z Wojciechowskim trzy procesy, mogę mieć czwarty, pewnie nie jestem obiektywny, ale twierdzę, że Polonia z tym właścicielem nie ma żadnych szans na mistrzostwo Polski. Owszem, skupił niezłych zawodników, ale nigdy nie będzie sukcesu tam, gdzie nie ma dobrej atmosfery.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki