Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szefowa katedry chorób zakaźnych: Nie wiemy, czy we Wrocławiu nie ma dziś eboli

Marcin Walków
Profesor Brygida Knysz, szefowa Katedry i Kliniki Chorób Zakaźnych Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu
Profesor Brygida Knysz, szefowa Katedry i Kliniki Chorób Zakaźnych Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu fot. Janusz Wójtowicz
- Relacja z wyjazdu wrocławian do Liberii jest wystarczająca, by stwierdzić, że wolontariusze mogli mieć styczność z osobami chorymi na ebolę - mówi w rozmowie z portalem GazetaWroclawska.pl profesor Brygida Knysz, szefowa Katedry i Kliniki Chorób Zakaźnych Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu. - Dziwi mnie, że wszyscy uczestnicy wyjazdu po powrocie nie zostali przebadani przez specjalistów chorób zakaźnych. To powinno się wydarzyć zaraz po przyjeździe do Wrocławia. Gdyby istotnie ktoś z uczestników wyjazdu zachorował, mógłby narazić wielu wrocławian na niebezpieczeństwo. Po powrocie odwiedzali przecież rówieśników, chodzili po Wrocławiu, do kina, tam gdzie są skupiska ludzi.

NIE PRZEGAP: Nasz raport o wyjeździe młodych wrocławian do Liberii

O wyjeździe uczniów salezjańskiego liceum we Wrocławiu do Liberii, kraju ogarniętego epidemią eboli, z prof. dr hab. med. Brygidą Knysz, szefową Katedry i Kliniki Chorób Zakaźnych, Chorób Wątroby i Nabytych Niedoborów Odpornościowych Uniwersytetu Medycznego im. Piastów Śląskich we Wrocławiu, rozmawia Marcin Walków.
Czy wiemy, że we Wrocławiu nie ma dziś eboli?
- Nie wiemy. Jestem przekonana, że tym razem do niczego złego nie dojdzie. Ale bulwersuje mnie taka postawa organizatora wyjazdu młodych ludzi do Liberii. Mam nadzieję, że ta sytuacja będzie nauczką na przyszłość. Mamy w Polsce dobrze przygotowany i funkcjonujący system nadzoru sanitarno-epidemiologicznego, tych wszystkich meldunków, przygotowanych specjalistów, sprzętu w szpitalach. I to wszystko może zawieść. Decyzja o wyjeździe do Liberii była bardzo nierozsądna. Bo ryzyko, nawet jeśli niewielkie, to cały czas jest!

Ksiądz Jerzy Babiak, dyrektor salezjańskiego liceum, który organizował wyjazd, twierdzi że gdy w lipcu wyjeżdżali z Wrocławia, Liberia nie była jeszcze ogarnięta epidemią eboli.
- Epidemia w Liberii jest notowana od marca 2014 roku. W momencie, gdy wolontariusze z Wrocławia przylecieli do Monrovii, stolicy Liberii, w kraju była już epidemia i notowano coraz więcej zachorowań i zgonów.

Ksiądz poinformował sanepid o wyjeździe, ale napisał że uczestnicy będą przebywać w obozie zamkniętym. Wiemy, że licealiści odwiedzili szpital, w którym przebywali chorzy na AIDS, gruźlicę kości i płuc.
- Mam nadzieję, że byli odpowiednio zabezpieczeni, zwłaszcza w odniesieniu do gruźlicy. Podstawowym problemem w tej sprawie jest to, że wiemy w zasadzie tylko to, co ksiądz napisał w oświadczeniu. O tym, gdzie dzieci przebywały, w jakich warunkach, z kim miały kontakt. A wystarczy spojrzeć na zdjęcia z tego wyjazdu, dostępne w internecie, by zobaczyć, że wolontariusze bawili się z dziećmi, obejmowali je, brali na ręce, może nawet całowali z serdeczności. Gdyby te dzieci były chore, to takie kontakty sprzyjają zakażeniu. Czy dzieci były zdrowe? Nie mamy pewności. One też miały kontakt ze swoimi rodzicami, rodzeństwem, innymi mieszkańcami, społecznością miasta i kraju ogarniętego epidemią eboli.

W dzienniku z wyprawy licealiści piszą też o wizycie na targu pełnym ludzi, brudu i "fekaliów spływających ulicą".
- Nie trzeba być specjalistą chorób zakaźnych albo epidemiologiem, by wiedzieć, że targowisko, skupisko ludzi to miejsce, w którym zdecydowanie łatwiej o przenoszenie wszelkich chorób, zakażeń i drobnoustrojów.

Zatem nie możemy wykluczyć, że członkowie wyprawy mieli kontakt z chorymi?
- Nigdy nie można powiedzieć jednoznacznie, że ktoś nie miał kontaktu z chorą osobą. Zwłaszcza, że gorączka krwotoczna może mieć przebieg w początkowym okresie rozwoju choroby łagodny. Skąd zatem pewność, że wśród 400 uczestników półkolonii, ludzi na targowisku, miejscowej ludności, wszyscy byli zdrowi? Dziwi mnie to, że wszyscy uczestnicy po powrocie nie zostali przebadani przez specjalistów chorób zakaźnych.

W Liberii panuje śmiertelna epidemia jednego z najgroźniejszych wirusów świata. Ten kraj to teraz miejsce dla dobrze wyszkolonych lekarzy i służb sanitarnych, a nie licealistów!

W czwartek minął 16. dzień od powrotu wrocławian z Liberii. Może już czas odetchnąć z ulgą.
- Okres wylęgania choroby sięga 21 dni. Mamy jeszcze 5 dni przed sobą – choć ryzyko jest na szczęście małe, to jednak wszystko się może zdarzyć. Przecież nie wiemy ile osób zostało przebadanych. Przez kogo, gdzie? To powinno się wydarzyć zaraz po przyjeździe do Wrocławia. I to nie jeden raz - potrzebna jest wielokrotna obserwacja stanu zdrowia.

Czyli po powrocie do Wrocławia powinni trafić prosto do szpitala?
- To byłoby dobre najlepsze rozwiązanie! Lekarze specjaliści chorób zakaźnych zbadaliby wszystkich uczestników, wykonali w razie potrzeby niezbędne badania, pouczyli o tym, jak się zachowywać, na co zwracać uwagę. Przecież pierwsze objawy eboli to gorączka, bóle głowy i mięśni, osłabienie - są łudząco podobne do grypy.

Gdyby po przyjeździe do Polski, w szpitalu okazało się, że ktoś może być chory lub zakażony, cała grupa trafiłaby na oddział?
- Chore osoby na specjalnie przygotowany oddział, a pozostałe - do ośrodka kwarantannowego na 21 dni. Myślę, że tym razem niebezpieczeństwo nie wystąpi, wiele na to wskazuje. Ale cała ta sytuacja dowodzi, że decyzja o udaniu się do Liberii nie była najlepsza.

CZYTAJ DALEJ NA KOLEJNEJ STRONIE (KLIKNIJ)
Ksiądz mówi, że to była decyzja jego i rodziców. Ale przecież mogli narazić na niebezpieczeństwo także innych wrocławian.
- Mogliby narazić wiele osób, gdyby istotnie ktoś z uczestników wyjazdu zachorował! Po powrocie odwiedzali przecież rówieśników, chodzili po Wrocławiu, do kina, tam gdzie są skupiska ludzi. Gdyby ktokolwiek zachorował, jak zidentyfikować z kim miał kontakt? Kogo poddać obserwacji lub kwarantannie?

ZOBACZ TEŻ: Jak z nieodpowiedzialnego wyjazdu do Liberii tłumaczył się ksiądz Jerzy Babiak
Wirus ebola nie jest przenoszony drogą kropelkową.
- Ale przenosi się stosunkowo łatwo. Mówiłam już, że relacja z wyjazdu wrocławian do Liberii jest wystarczająca, by stwierdzić, że wolontariusze mogli mieć styczność z osobami chorymi. W Liberii i państwach ościennych panuje śmiertelna epidemia
jednego z najgroźniejszych wirusów świata! Ebola od lat była podawana jako przykład największego zagrożenia.

W relacji z wyprawy czytamy, że miejscowa ludność doceniła odwagę wrocławskich licealistów, którzy mimo zagrożenia przylecieli do Liberii, bo chcieli pomóc. I że byli tam potrzebni.
- Rozumiem, że trzeba pomagać biednym ludziom, dzieciom. Domyślam się, że uczestnicy wyjazdu to młodzi, szlachetni ludzie przepełnieni dobrymi ideałami. W pełni popieram takie aktywności, ale nie aktualnie w Liberii. Ten kraj to teraz miejsce
dla dobrze wyszkolonych lekarzy i służb sanitarnych, a nie licealistów! Z powodu eboli umierają ludzie, którzy byli bardzo dobrze przeszkoleni i zabezpieczeni! My wciąż nie znamy do końca mechanizmów, dlaczego epidemia gorączki ebola zbiera tak śmiertelne żniwo.

Ksiądz zapewnia, że nastolatkowie zostali pouczeni o zagrożeniu, sposobach zapobiegania zakażeniom.
- "Zapewnia" - i w tym właśnie problem. Kto ich pouczył? Ile godzin trwało przeszkolenie? Jaki zakres obejmowało? Nie wiemy tego. Zapewnienia księdza to zdecydowanie za mało. Wydaje mi się, że zarówno te dzieci, jak i ich rodzice, zostali bardzo słabo przygotowani.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Szefowa katedry chorób zakaźnych: Nie wiemy, czy we Wrocławiu nie ma dziś eboli - Gazeta Wrocławska

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki